Gość: patience 23.11.04, 03:25 zarchiwizowany
oczywiscie nie nie powiem jak oceniam te opisy mojej osoby. Na pocieszenie za to
dodam, ze wiele ludzi zyje ze swiadomoscia ze ich czas sie konczy i to albo
czlowieka niszczy, albo powoduje, ze kazda chwila jest slodsza. Z tabletkami nie
jest tak zle, co pol roku wychodza jakies nowe. Trzeba tylko pamietac o
dolewaniu paliwa. Ale jesli chodzi o zachowania schizoidalne, to jest gorzej niz
ci sie wydaje. Cala ludzkosc cierpi na schize...;) Tobie sie moze wydaje, ze jak
lykasz tabletki, to sie od zachowan schizoidalnych uwalniasz. A niestety, to
nieprawda. Posiadajac pelen bak wlasnie wtedy popadasz w zagrozenie zachowan
schizoidalnych, na ktore lekarstwa nie ma zadnego, ani pierwszej, ani ostatniej
szansy. Cale morze paranoi i schiz, i nawet nie idzie komus poradzic zeby
tabletke lyknal, bo na to tabletek nie ma (patrz Forum Aktualnosci). Co miedzy
oznacza, ze jak sie kiedys zachowasz paranoidalnie lub schizofrenicznie, to nie
z powodu choroby, tylko, ze tak powiem, z powodu normalnosci. Nie za kazdym
razem trzeba popadac w panike. No to powodzenia na cwiczeniach terenowych. Pax.
dodam, ze wiele ludzi zyje ze swiadomoscia ze ich czas sie konczy i to albo
czlowieka niszczy, albo powoduje, ze kazda chwila jest slodsza. Z tabletkami nie
jest tak zle, co pol roku wychodza jakies nowe. Trzeba tylko pamietac o
dolewaniu paliwa. Ale jesli chodzi o zachowania schizoidalne, to jest gorzej niz
ci sie wydaje. Cala ludzkosc cierpi na schize...;) Tobie sie moze wydaje, ze jak
lykasz tabletki, to sie od zachowan schizoidalnych uwalniasz. A niestety, to
nieprawda. Posiadajac pelen bak wlasnie wtedy popadasz w zagrozenie zachowan
schizoidalnych, na ktore lekarstwa nie ma zadnego, ani pierwszej, ani ostatniej
szansy. Cale morze paranoi i schiz, i nawet nie idzie komus poradzic zeby
tabletke lyknal, bo na to tabletek nie ma (patrz Forum Aktualnosci). Co miedzy
oznacza, ze jak sie kiedys zachowasz paranoidalnie lub schizofrenicznie, to nie
z powodu choroby, tylko, ze tak powiem, z powodu normalnosci. Nie za kazdym
razem trzeba popadac w panike. No to powodzenia na cwiczeniach terenowych. Pax.
wygralas:) znikam z aquanetu. slowo. rozumiem.
chce dodac pare slow na koniec.
1. Mam powody do wdziecznosci, bo bylas jedna z bardzo nielicznych osob, ktore
z tlumu nie kopaly. I laskawa Panno w tym przypadku nie badz taka skromna,bo
nie kazdy podaje lapke jak ktos inny sie potyka.
2. Heh szkoda,ze sie nie chcesz zaprzyjaznic. Co do ozenku ani mysle, bo
ani...d... mi w glowie, z reszta mysle,ze podczas pierwszej randki ( co to
dopiero o ozenku mowic) ty bys mnie zamordowala w afekcie, chyba,ze ja pierwszy
bym to uczynil. Tak wiec ozenek jeno mozliwy jest w zaswiatach :) Chociaz i
tutaj zachodzi podejrzenie,ze moj rzepowaty duch nie dal by ci odejsc do krainy
Wiecznych Lowow ( nie czytaj love'ow )
3. "jeszcze sie gniewa,
> jak komus sie to nie podoba, i nadaje o cenzurze..."-ja nadaje o cenzurze nie
w stosunku do maili Helgo, a w stosunku do forum! patrz Aquanet ( nie
zrozumialas mnie )ale z Aquanetu dobrowolnie odplywam teraz.
4. " to ze cie z tego watku przeganiam, jest czesciowo samoobrona, czesciowo
> obrona watku ktory mi sie bardzo podoba bez spamu i telusia, ktory go swego
> czasu psul, a czesciowo dla twojego wlasnego dobra"- to wiem.
5.Tu wylazl z ciebie optymizm.Cieszy mnie to ale nie do konca tu masz racje z
punktu widzenia medycznego. Leki nawet najlepsze dzialaja do czasu. 3 lata temu
tez bylem na lekach. Ot..organizm sie przyzwyczail.
W tej chwili biore cos co jest nazywane "ostatnia deska ratunku".Jesli to
zawdziedzie pewnego dnia, nie ma juz nic innego.Moj kazdy dzien polega na
wyciskaniu z zycia tego co sie da. Mam kogos, z kim sie rozstaje srednio co
tydzien ( nie masz pojecia jak bardzo jestesmy do siebie podobni,stety, niesety
jest to ta sama osoba co wtedy 3 lata temu,plulismy wtedy na siebie na forum -
ale wybaczylem.... ) mam firme, mam kase,zalozona sposobem takim,ze polowa
ludzkosci pada ( panie sie nie odzywaja,pokazuja palcem, a panowie....hmm...
jak jestes ciekawa na pewno znajdziesz na forum ).Nauczylem sie duzej
odpornosci dzieki temu i poznawania kto ma jakie intencje.Wiec wracajac do
tematu kazdy dzien traktuje jako ostatni.
Co do brukselki, tak. I jesli poszlaby do psy nie mysl,ze nie udaloby mu sie
jej zdiagnozowac, np. po leturze postow z forum.Widzisz ona tak jak ja kiedys
mysli,ze ma misje i ze nie moze jej porzucic.
A to jest dosc charakterystyczne dla schorzen schizoidalnych.
Co do Ciebie,nie powstrzymam sie na koniec przed subiektywnym opisaniem Ciebie,
moze mam racje moze nie...ale przerazasz i fascynujesz.Mnie przerazasz swoja
wola samowstarczalnosci, fascynujesz intelektem. Innych przerazasz.Przeraza to
co niedoscignione. Poza tym: mam wrazenie,ze zamieniasz swiadomie kontakty
realne na kontakty wirtualne. Chronisz w ten sposob siebie,przed wszytkim swoja
nadwrazliwosc. To widac. Nie masz pojecia jak bardzo.
Twoje posty swiadcza o tym, a nawet sygnaturka, ze musialas byc kiedys
zaangazowana w jakas idealistyczna sprawe.Wolnosc dla Korei ?I google?
Wolnosc + wiedza.... Dawniej mialas tylko Koree-wolnosc? Potem chyba dolozylas
wiedze - google?
Z transparentem w reku cie nie widze, ( moze parenascie lat temu za komuny ?)
raczej widze cie piszaca plomienne teksty albo widzac twoje posty o charakterze
prawniczym i walke o slowo, "szyjaca" jakies prawo prowolnosciowe.
Ba, w ogole jestes idealistka. Dla "sprawy"wyciagalabys ludzi z piekla za uszy
nawet bardzo parzac sobie rece.
Twoja lekkosc piora jest zdumiewajaca.Zamiast mlotka na niektorych uzywasz
cieniutkiej zyletki, tniesz tak celnie, bolesnie i ironicznie,ze mam
wrazenie,ze kiedys cos pisalas. Czasem jak cos napiszesz,zaluje,ze to nie ja
jestem autorem tego zwrotu.
Wiem co mowie, bo sam pisalem.
Co do temperamentu.Rany Jozek,podejrzewam,ze to co zjadasz zjadaja Twoje i
nerwy i emocje. Czasem wrecz kipisz,tupiesz,i robisz cos zanim skalkulujesz to
na chlodno.A potem jak juz wybuchniesz obrazasz sie na caly swiat.Idziesz do
domu, siadasz na swojej kanapie naburmuszona, nie dotykasz kompa,aczklwiek cos
zwiazanego z kompem lai ci po glowie.Zaczynasz myslec.W tym czasie Twoj mozg
spala cala dostarczona hi hi glukoze i nagle....krzyczysz YEES.Gubisz kapcie,
lecisz do kompa i wprowadzasz swoj pomysl w zycie podjadajac kanapke.
Siedzisz,siedzisz i padasz na dziubek potem.
Co do informatyki, mam wrazenie ze nauczylas sie jej z koniecznosci i
ciekawosci poznania czegos calkiem nowego. A ty nie boisz sie nowych rzeczy.
Mam wrazenie,ze bardziej sie boisz tego co bylo niz tego co bedzie.Mam jescze
wrazenie,ze cos/kogos kiedys przegapilas.
Dobra nie chrzanie juz... Dosc psychoanalizy. I nie rob afer,ze postawilam
jakas diagnoze, bo i tak jakis obserwator znalazlby cie w takim swietle.
P
otrzba przyklejania sie? Tak.Niewiele znam osob,ktore nie robia krzywdy.
Tylko 1. W sumie. I to bynajmniej nie ta pod reka.
Dolaczajac Was wirtualnie : dodaje 2. Wychodzi 3.Niewiele jak na zycie.
Lece spac. Trzymaj sie. W razie jak bys sie kiedykolwiek chciala odezwac,
jestem , bede gdzies tu obok. Dbaj o siebie koniecznie.
Do Drfa, sciskam drogi kolego. Do zobaczenia gdzies indziej.
lubie cie,po prostu.
chce dodac pare slow na koniec.
1. Mam powody do wdziecznosci, bo bylas jedna z bardzo nielicznych osob, ktore
z tlumu nie kopaly. I laskawa Panno w tym przypadku nie badz taka skromna,bo
nie kazdy podaje lapke jak ktos inny sie potyka.
2. Heh szkoda,ze sie nie chcesz zaprzyjaznic. Co do ozenku ani mysle, bo
ani...d... mi w glowie, z reszta mysle,ze podczas pierwszej randki ( co to
dopiero o ozenku mowic) ty bys mnie zamordowala w afekcie, chyba,ze ja pierwszy
bym to uczynil. Tak wiec ozenek jeno mozliwy jest w zaswiatach :) Chociaz i
tutaj zachodzi podejrzenie,ze moj rzepowaty duch nie dal by ci odejsc do krainy
Wiecznych Lowow ( nie czytaj love'ow )
3. "jeszcze sie gniewa,
> jak komus sie to nie podoba, i nadaje o cenzurze..."-ja nadaje o cenzurze nie
w stosunku do maili Helgo, a w stosunku do forum! patrz Aquanet ( nie
zrozumialas mnie )ale z Aquanetu dobrowolnie odplywam teraz.
4. " to ze cie z tego watku przeganiam, jest czesciowo samoobrona, czesciowo
> obrona watku ktory mi sie bardzo podoba bez spamu i telusia, ktory go swego
> czasu psul, a czesciowo dla twojego wlasnego dobra"- to wiem.
5.Tu wylazl z ciebie optymizm.Cieszy mnie to ale nie do konca tu masz racje z
punktu widzenia medycznego. Leki nawet najlepsze dzialaja do czasu. 3 lata temu
tez bylem na lekach. Ot..organizm sie przyzwyczail.
W tej chwili biore cos co jest nazywane "ostatnia deska ratunku".Jesli to
zawdziedzie pewnego dnia, nie ma juz nic innego.Moj kazdy dzien polega na
wyciskaniu z zycia tego co sie da. Mam kogos, z kim sie rozstaje srednio co
tydzien ( nie masz pojecia jak bardzo jestesmy do siebie podobni,stety, niesety
jest to ta sama osoba co wtedy 3 lata temu,plulismy wtedy na siebie na forum -
ale wybaczylem.... ) mam firme, mam kase,zalozona sposobem takim,ze polowa
ludzkosci pada ( panie sie nie odzywaja,pokazuja palcem, a panowie....hmm...
jak jestes ciekawa na pewno znajdziesz na forum ).Nauczylem sie duzej
odpornosci dzieki temu i poznawania kto ma jakie intencje.Wiec wracajac do
tematu kazdy dzien traktuje jako ostatni.
Co do brukselki, tak. I jesli poszlaby do psy nie mysl,ze nie udaloby mu sie
jej zdiagnozowac, np. po leturze postow z forum.Widzisz ona tak jak ja kiedys
mysli,ze ma misje i ze nie moze jej porzucic.
A to jest dosc charakterystyczne dla schorzen schizoidalnych.
Co do Ciebie,nie powstrzymam sie na koniec przed subiektywnym opisaniem Ciebie,
moze mam racje moze nie...ale przerazasz i fascynujesz.Mnie przerazasz swoja
wola samowstarczalnosci, fascynujesz intelektem. Innych przerazasz.Przeraza to
co niedoscignione. Poza tym: mam wrazenie,ze zamieniasz swiadomie kontakty
realne na kontakty wirtualne. Chronisz w ten sposob siebie,przed wszytkim swoja
nadwrazliwosc. To widac. Nie masz pojecia jak bardzo.
Twoje posty swiadcza o tym, a nawet sygnaturka, ze musialas byc kiedys
zaangazowana w jakas idealistyczna sprawe.Wolnosc dla Korei ?I google?
Wolnosc + wiedza.... Dawniej mialas tylko Koree-wolnosc? Potem chyba dolozylas
wiedze - google?
Z transparentem w reku cie nie widze, ( moze parenascie lat temu za komuny ?)
raczej widze cie piszaca plomienne teksty albo widzac twoje posty o charakterze
prawniczym i walke o slowo, "szyjaca" jakies prawo prowolnosciowe.
Ba, w ogole jestes idealistka. Dla "sprawy"wyciagalabys ludzi z piekla za uszy
nawet bardzo parzac sobie rece.
Twoja lekkosc piora jest zdumiewajaca.Zamiast mlotka na niektorych uzywasz
cieniutkiej zyletki, tniesz tak celnie, bolesnie i ironicznie,ze mam
wrazenie,ze kiedys cos pisalas. Czasem jak cos napiszesz,zaluje,ze to nie ja
jestem autorem tego zwrotu.
Wiem co mowie, bo sam pisalem.
Co do temperamentu.Rany Jozek,podejrzewam,ze to co zjadasz zjadaja Twoje i
nerwy i emocje. Czasem wrecz kipisz,tupiesz,i robisz cos zanim skalkulujesz to
na chlodno.A potem jak juz wybuchniesz obrazasz sie na caly swiat.Idziesz do
domu, siadasz na swojej kanapie naburmuszona, nie dotykasz kompa,aczklwiek cos
zwiazanego z kompem lai ci po glowie.Zaczynasz myslec.W tym czasie Twoj mozg
spala cala dostarczona hi hi glukoze i nagle....krzyczysz YEES.Gubisz kapcie,
lecisz do kompa i wprowadzasz swoj pomysl w zycie podjadajac kanapke.
Siedzisz,siedzisz i padasz na dziubek potem.
Co do informatyki, mam wrazenie ze nauczylas sie jej z koniecznosci i
ciekawosci poznania czegos calkiem nowego. A ty nie boisz sie nowych rzeczy.
Mam wrazenie,ze bardziej sie boisz tego co bylo niz tego co bedzie.Mam jescze
wrazenie,ze cos/kogos kiedys przegapilas.
Dobra nie chrzanie juz... Dosc psychoanalizy. I nie rob afer,ze postawilam
jakas diagnoze, bo i tak jakis obserwator znalazlby cie w takim swietle.
P
otrzba przyklejania sie? Tak.Niewiele znam osob,ktore nie robia krzywdy.
Tylko 1. W sumie. I to bynajmniej nie ta pod reka.
Dolaczajac Was wirtualnie : dodaje 2. Wychodzi 3.Niewiele jak na zycie.
Lece spac. Trzymaj sie. W razie jak bys sie kiedykolwiek chciala odezwac,
jestem , bede gdzies tu obok. Dbaj o siebie koniecznie.
Do Drfa, sciskam drogi kolego. Do zobaczenia gdzies indziej.
lubie cie,po prostu.
Edenic (way, manner journey, road) De Re KH
Arabic (highway, way) Ta Ri Q
Australian (paths) Tu Ri(n) Gas
Australian (straight, direct) Thoo R Gool
Basque (street) kaL eKo
Malay: Bouton (road) Da Ra
Chinese (way) Dau Lu
Czech (track, way) T Ra Ha
Dutch (draw; a long journey…TREK) T R eK
Finnish (course, way) To La
Gaelic (journey) Tu Rus
German (through, by way of) Du R CH
(source of THROUGH, THOROGHFARE …)
Indonesian (direction) a Ra H
Indonesian (manner, way) Tja Ra
Japanese (journey) Ryo Ko
Japanese (road) Do Ro
Japanese (street) To Ri
Korean (manner, way) Ro Khe
Korean (reversal of kil, road, street) Li K
Latin (to direct; whence DIRIGIBLE) Di Ri Gere
Latin (journey; whence, ITINERANT) iT eR
Old English (reverse of rad, a road) Da R
(source of RAID, RIDE and ROAD)
Old French (reverse of rote, way, path) eT oR
(source of ROTE, ROUTE, ROUTINE)
Old French (reverse of route, way, road) eT ouR
(source of RUT)
Old French (track, way, course) T R aC
(source of TRACE, TRACK…
Polish (course, track) To R
Polish (way) D Ro Ga
Russian (road, way) Da Ro Ga
Thai (direct, straight) Dt Ro Hng
This list has to be kept short. Otherwise it could run into
related terms like DaRahKH, to tred, which would lead to
the Greek source of TRUCK and TRUDGE, and so on…
Any bible concordance will confirm that Daled-Resh-Kahf has all the meanings
below.
All roads lead from Babel; here is an example of what happened to Edenic
DeReKH.
www.homestead.com/edenics/Samplers.html
www.ancient-hebrew.org/4_mech.html
www.ancient-hebrew.org/1_links.html
בְּרֵאשִׁית בָּרָא
אֱלֹהִים אֵת
הַשָּׁמַיִם וְאֵת
הָאָרֶץ
Arabic (highway, way) Ta Ri Q
Australian (paths) Tu Ri(n) Gas
Australian (straight, direct) Thoo R Gool
Basque (street) kaL eKo
Malay: Bouton (road) Da Ra
Chinese (way) Dau Lu
Czech (track, way) T Ra Ha
Dutch (draw; a long journey…TREK) T R eK
Finnish (course, way) To La
Gaelic (journey) Tu Rus
German (through, by way of) Du R CH
(source of THROUGH, THOROGHFARE …)
Indonesian (direction) a Ra H
Indonesian (manner, way) Tja Ra
Japanese (journey) Ryo Ko
Japanese (road) Do Ro
Japanese (street) To Ri
Korean (manner, way) Ro Khe
Korean (reversal of kil, road, street) Li K
Latin (to direct; whence DIRIGIBLE) Di Ri Gere
Latin (journey; whence, ITINERANT) iT eR
Old English (reverse of rad, a road) Da R
(source of RAID, RIDE and ROAD)
Old French (reverse of rote, way, path) eT oR
(source of ROTE, ROUTE, ROUTINE)
Old French (reverse of route, way, road) eT ouR
(source of RUT)
Old French (track, way, course) T R aC
(source of TRACE, TRACK…
Polish (course, track) To R
Polish (way) D Ro Ga
Russian (road, way) Da Ro Ga
Thai (direct, straight) Dt Ro Hng
This list has to be kept short. Otherwise it could run into
related terms like DaRahKH, to tred, which would lead to
the Greek source of TRUCK and TRUDGE, and so on…
Any bible concordance will confirm that Daled-Resh-Kahf has all the meanings
below.
All roads lead from Babel; here is an example of what happened to Edenic
DeReKH.
www.homestead.com/edenics/Samplers.html
www.ancient-hebrew.org/4_mech.html
www.ancient-hebrew.org/1_links.html
בְּרֵאשִׁית בָּרָא
אֱלֹהִים אֵת
הַשָּׁמַיִם וְאֵת
הָאָרֶץ
• Re: hihi uwielbienie nr.1 juz jest:) IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: patience 23.11.04, 01:26 zarchiwizowany
no po mojej stronie to troche inaczej wyglada, ale nie bede sie wdawac w
dyskusje. Tylko moze jedna poprawka, nie wsciekam sie, ani na ciebie, ani na
nikogo. To nieprawda, ze stosunki miedzy ludzmi polegaja albo na absolutnej
milosci, albo absolutnej wrogosci. Jestes po prostu osoba obojetna emocjonalnie.
Nie traktuje cie specjalnie, obojetna emocjonalnie jest mi wlasciwie zdecydowana
wiekszosc gatunku ludzkiego. Nie masz zadnych powodow do wdziecznosci gdyz nie
kopie po kostkach przechodniow na ulicy, wiec dlaczego mialabym kopac ciebie.
Jak sie przechodzien potknie, to sie go podtrzymuje za ramie i tyle. Z tego nie
wynikaja zadne zobowiazania. Jesli kogos podtrzymalam za ramie jak sie na
chodniku potknal, to wcale nie znaczy ze mam obowiazek sie z tym przechodniem
zaprzyjaznic albo od razu ozenic. Nie mam tez obowiazku czytania duzej ilosci
maili - a wlasnie po tym cie rozpoznalam. Po 3 majlach o niczym wyslanych w
polgodzinnym odstepie. Nikt inny tego nie robi. Jestes jedyna znana mi osoba
ktora traktuje cudze skrzynki pocztowe (a ostatnio cudze watki) jak smietnik do
ktorego sie wszystko wrzuca co tylko przyjdzie do glowy. I jeszcze sie gniewa,
jak komus sie to nie podoba, i nadaje o cenzurze... Przechodzien podtrzymany za
reke tez zadnych obowiazkow nie ma w stosunku do osoby ktora go mimochodem
podtrzymala. A tym bardziej nie ma powodu zywic jakiegokolwiek poczucia
wdziecznosci.
2. to ze cie z tego watku przeganiam, jest czesciowo samoobrona, czesciowo
obrona watku ktory mi sie bardzo podoba bez spamu i telusia, ktory go swego
czasu psul, a czesciowo dla twojego wlasnego dobra. Zaczne od konca:
1. Na przyklad chroniczna depresja. Polega ona na braku konkretnych substancji
chemicznych w czlowieku. Samochod bez paliwa wcale nie staje sie zlym
samochodem, trzeba mu tylko dolac paliwo. Czyli lykac tabletki z tymi
brakujacymi substancjami. Schizofrenia to podobna choroba. Jest to schorzenie
chroniczne, bo organizm czegos tam nie produkuje i czasem robi wolty. Jak sie
dolewa paliwa to tych wolt moze byc mniej wiecej tyle samo, co i u czlowieka bez
chronicznej sklonnosci do zachowan schizoidalnych. Aktualnie na forum
najbardziej schizoidalnie zachowuje sie na przyklad brukselka, a moge sie
zalozyc, ze nikt by u niej zadnej choroby nie zdiagnozowal. Nie ma ludzi
calkowicie zdrowych, po prostu. I w tym momencie dochodzimy do charakteru i
osobowosci, czyli czegos, co posiada kazdy samochod z pelnym bakiem. Jak kazdy
czlowiek masz swoje zle i dobre cechy. Ale opinia co jest zle a co dobre, moze
byc wylacznie subiektywna i zalezy od tego kto i o jakich upodobaniach ja
wyraza. Ja bardzo zle znosze jak mi ktos pcha sie na moja kanape bez
zaproszenia. Nie lubie ani pogawedek o niczym, ani tak zwanego zycia
towarzyskiego, a juz najbardziej nie lubie, jak ktos probuje organizowac moj
czas i zycie emocjonalne bez pytania o zgode albo nawet wiedzac, ze tego nie
chce. Albo kiedy pojawia sie w 100% watkow w ktorych ja jestem, potem zaklada
wlasne na podstawie tego co tam wyczytal, a potem rznie glupa ze o co mi
chodzi... Albo kiedy wyczuwam ze ta osoba po prostu chce cos posiadac. W tym
wypadku mnie. Byc moze ktos o innym temperamencie by na to nie zwracal uwagi,
byc moze tak. Dla mnie jest to bardzo trudne do zniesienia. Musze miec kawalek
przestrzeni dla siebie, w ktorej nikt na mnie nie chyha, z takich czy innych
powodow. W kazdym razie cos tu nie gra. Musisz sie nauczyc wyczuwac innych
ludzi, czego oczekuja od otoczenia, co ich meczy, i dobierac sobie towarzystwo
wedlug wlasnych upodoban. Towarzystwo, czyli cos co jest dobrowolne, a nie
wymuszane. Np. z drf da sie rozmawiac na kazdy temat (jak sadze;), takze o
kotach i makrobiotyce, ale niekoniecznie w tym watku i niekoniecznie w kazdych
ilosciach. Jesli bedzie chcial, to sie dopisze. Ty w tej chwili nawet nie
sprawdzasz czy chce, tylko wymuszasz reakcje wpisujac sie do Aquanetu, co budzi
podejrzenie, ze jednak wiesz, ze moze nie na kazdy temat, i moze nie zawsze, a w
zaleznosci od nastroju i tak dalej... Wiesz, prawda?
2. Poczucie bezpieczenstwa. Mysle ze to akurat rozumiem, potrzebe przyklejenia
sie do kogos kto nie zrobi krzywdy. W tym sensie celnie wybierasz, zarowno w
mojej osobie, jak i w osobie drf. Tylko ze nie potrzebujesz ani getta, ani
opiekunow, ani tez powiekszania stanu posiadania. Masz bak z pelnym paliwem i
dla twojego wlasnego dobra musisz stawic czola swiatu, bo onb wcale ci nie
planuje zrobic krzywdy. O forum makrobiotycznym nie powiedzialam ci dlatego zeby
cie wyrzucac. To jest bardzo dobry pomysl. Podobnie jak pobieganie po roznych
forach i ponawiazywanie roznych znajomosci jest dobrym pomyslem. Jak to mowia?
Freedom. Wolnosc zamiast zniewalania. Bezpieczenstwo biorace sie z kontaktow z
ludzmi ktorzy dobrowolnie chca sie z toba kontaktowac. To juz nie jest problem
choroby tylko problem charakteru. Umiejetnosci rezygnacji z terroryzowania dla
osiagniecia wlasnej przyjemnosci i poszukania czegos nnego. Ale nie znajdziesz
tego czegos zadreczajac kogokolwiek zwoja permanentna obecnoscia ani unikajac
kontaktu z zyciem. Idz na forum kuchnia i pusc jakis przepis. Ludzie sami sie do
ciebie zglosza. Odkryjesz, ze to przyjemne.
dyskusje. Tylko moze jedna poprawka, nie wsciekam sie, ani na ciebie, ani na
nikogo. To nieprawda, ze stosunki miedzy ludzmi polegaja albo na absolutnej
milosci, albo absolutnej wrogosci. Jestes po prostu osoba obojetna emocjonalnie.
Nie traktuje cie specjalnie, obojetna emocjonalnie jest mi wlasciwie zdecydowana
wiekszosc gatunku ludzkiego. Nie masz zadnych powodow do wdziecznosci gdyz nie
kopie po kostkach przechodniow na ulicy, wiec dlaczego mialabym kopac ciebie.
Jak sie przechodzien potknie, to sie go podtrzymuje za ramie i tyle. Z tego nie
wynikaja zadne zobowiazania. Jesli kogos podtrzymalam za ramie jak sie na
chodniku potknal, to wcale nie znaczy ze mam obowiazek sie z tym przechodniem
zaprzyjaznic albo od razu ozenic. Nie mam tez obowiazku czytania duzej ilosci
maili - a wlasnie po tym cie rozpoznalam. Po 3 majlach o niczym wyslanych w
polgodzinnym odstepie. Nikt inny tego nie robi. Jestes jedyna znana mi osoba
ktora traktuje cudze skrzynki pocztowe (a ostatnio cudze watki) jak smietnik do
ktorego sie wszystko wrzuca co tylko przyjdzie do glowy. I jeszcze sie gniewa,
jak komus sie to nie podoba, i nadaje o cenzurze... Przechodzien podtrzymany za
reke tez zadnych obowiazkow nie ma w stosunku do osoby ktora go mimochodem
podtrzymala. A tym bardziej nie ma powodu zywic jakiegokolwiek poczucia
wdziecznosci.
2. to ze cie z tego watku przeganiam, jest czesciowo samoobrona, czesciowo
obrona watku ktory mi sie bardzo podoba bez spamu i telusia, ktory go swego
czasu psul, a czesciowo dla twojego wlasnego dobra. Zaczne od konca:
1. Na przyklad chroniczna depresja. Polega ona na braku konkretnych substancji
chemicznych w czlowieku. Samochod bez paliwa wcale nie staje sie zlym
samochodem, trzeba mu tylko dolac paliwo. Czyli lykac tabletki z tymi
brakujacymi substancjami. Schizofrenia to podobna choroba. Jest to schorzenie
chroniczne, bo organizm czegos tam nie produkuje i czasem robi wolty. Jak sie
dolewa paliwa to tych wolt moze byc mniej wiecej tyle samo, co i u czlowieka bez
chronicznej sklonnosci do zachowan schizoidalnych. Aktualnie na forum
najbardziej schizoidalnie zachowuje sie na przyklad brukselka, a moge sie
zalozyc, ze nikt by u niej zadnej choroby nie zdiagnozowal. Nie ma ludzi
calkowicie zdrowych, po prostu. I w tym momencie dochodzimy do charakteru i
osobowosci, czyli czegos, co posiada kazdy samochod z pelnym bakiem. Jak kazdy
czlowiek masz swoje zle i dobre cechy. Ale opinia co jest zle a co dobre, moze
byc wylacznie subiektywna i zalezy od tego kto i o jakich upodobaniach ja
wyraza. Ja bardzo zle znosze jak mi ktos pcha sie na moja kanape bez
zaproszenia. Nie lubie ani pogawedek o niczym, ani tak zwanego zycia
towarzyskiego, a juz najbardziej nie lubie, jak ktos probuje organizowac moj
czas i zycie emocjonalne bez pytania o zgode albo nawet wiedzac, ze tego nie
chce. Albo kiedy pojawia sie w 100% watkow w ktorych ja jestem, potem zaklada
wlasne na podstawie tego co tam wyczytal, a potem rznie glupa ze o co mi
chodzi... Albo kiedy wyczuwam ze ta osoba po prostu chce cos posiadac. W tym
wypadku mnie. Byc moze ktos o innym temperamencie by na to nie zwracal uwagi,
byc moze tak. Dla mnie jest to bardzo trudne do zniesienia. Musze miec kawalek
przestrzeni dla siebie, w ktorej nikt na mnie nie chyha, z takich czy innych
powodow. W kazdym razie cos tu nie gra. Musisz sie nauczyc wyczuwac innych
ludzi, czego oczekuja od otoczenia, co ich meczy, i dobierac sobie towarzystwo
wedlug wlasnych upodoban. Towarzystwo, czyli cos co jest dobrowolne, a nie
wymuszane. Np. z drf da sie rozmawiac na kazdy temat (jak sadze;), takze o
kotach i makrobiotyce, ale niekoniecznie w tym watku i niekoniecznie w kazdych
ilosciach. Jesli bedzie chcial, to sie dopisze. Ty w tej chwili nawet nie
sprawdzasz czy chce, tylko wymuszasz reakcje wpisujac sie do Aquanetu, co budzi
podejrzenie, ze jednak wiesz, ze moze nie na kazdy temat, i moze nie zawsze, a w
zaleznosci od nastroju i tak dalej... Wiesz, prawda?
2. Poczucie bezpieczenstwa. Mysle ze to akurat rozumiem, potrzebe przyklejenia
sie do kogos kto nie zrobi krzywdy. W tym sensie celnie wybierasz, zarowno w
mojej osobie, jak i w osobie drf. Tylko ze nie potrzebujesz ani getta, ani
opiekunow, ani tez powiekszania stanu posiadania. Masz bak z pelnym paliwem i
dla twojego wlasnego dobra musisz stawic czola swiatu, bo onb wcale ci nie
planuje zrobic krzywdy. O forum makrobiotycznym nie powiedzialam ci dlatego zeby
cie wyrzucac. To jest bardzo dobry pomysl. Podobnie jak pobieganie po roznych
forach i ponawiazywanie roznych znajomosci jest dobrym pomyslem. Jak to mowia?
Freedom. Wolnosc zamiast zniewalania. Bezpieczenstwo biorace sie z kontaktow z
ludzmi ktorzy dobrowolnie chca sie z toba kontaktowac. To juz nie jest problem
choroby tylko problem charakteru. Umiejetnosci rezygnacji z terroryzowania dla
osiagniecia wlasnej przyjemnosci i poszukania czegos nnego. Ale nie znajdziesz
tego czegos zadreczajac kogokolwiek zwoja permanentna obecnoscia ani unikajac
kontaktu z zyciem. Idz na forum kuchnia i pusc jakis przepis. Ludzie sami sie do
ciebie zglosza. Odkryjesz, ze to przyjemne.
Posluchaj powaznie, powiem calkiem szczerze,prosze postaraj sie przyjac moje
wyjasnienie za dobra monete. Czy moge Cie o to prosic ?
Mowiac powaznie spam wtedy tj.3 lata temu byl przede wszystkim wynikiem tego,
co napisalem na pare watkow nizej i tego, ze jakims cudem ci ufalem i w pewnym
sensie stanowilas dla mnie auorytet.
Po prostu daje slowo.
Przylazlem niedawno na forum autentycznie z nudow, patrze a tu jakis watek
niejakiej "patience".Kurcze, skads mi sie tresc wydaje znajoma.
Mysle, szukam w wyszukiwarce, dlugo na szczescie myslec i szukac nie musialem -
kurde - Helga!
Mysle co by tu napisac zeby sie upewnic,ze to ty.No wiec wywalilem posta.
Hehe odpowiedzialas ze starym dobrym jajem, wiec mowie o fajnie,ze jestes.
Przysiegam Helgo,ze przez wydarzenia przed paroma laty, wstydzilem sie przyznac
kim jestem. Slowo honoru,ze walczylem z myslami "powiedziec nie powiedziec" oto
jest pytanie.
I powiedzialbym, gdybys nie zapytala na gg, uzywajac do okreslenia mnie pewnych
slow "wytrychu".Przypomnij sobie jakich.( niespecjalnie mi zalezy,zebys ich tu
uzywala,przyznam sie ).Zmrozilo mnie to.
Ale ok brne dalej w rozmowie troche przerazony.
Potem sie zorientowalas.
Dzien pozniej.Szit!
Usilowalem ci wyslac szczerego maila z wyjasnieniem,i wyslalem, ze balem sie
przyznac od razu kim jestem,bo patrz kilka postow ponizej.A wtedy to o czym
pisalem ponizej na Aquanecie bylo az nazbyt widoczne. Slowo.
Wscieklas sie, ze ci nie powiedzialem prawdy od razy.Bylo mi przykro.
Mowie sobie: kurcze udowodnie ci, ze:
1) potrafie cos normalnego napisac
2) nie latam z maczugami jak kiedys
3) jestem troche innym czlowiekiem
4) nie tropie forumowych debili
5) w sumie jestem nieglupi (owszem zalezalo mi na tym zeby to pokazac,bo tak
jak mowie na moj temat nasluchalem sie cudow na kiju, skadinad slusznie )
6) chce sobie pogadac z kims kogo i tak na oczy nie zobacze
7) w sumie okresle to jako "krzyk duszy" - patrz moge byc normalny mimo....
Niesety olalas moje wysilki, mowiac o karze recydywie itd.
A ja,ze naleze do straszliwych uparciuchow uparlem sie ci to wszystko
udowodnic. Nie udalo sie .... Moze zabralem sie do tego z innej strony niz
trzeba? Urazilem cie klamstwem? Urazilem tym,ze kiedys napisalem na forum,ze
jestes cholernie madra ? - przez co jak pamietam uslyszalem "spie..j", "bo
polowa debili forumowych za toba lezie,aby sluchac co masz na moj temat do
powiedzenia".Przykre,tym bardziej,ze napisalem to pod wplywem impulsu.
A co do tropienia pare lat temu,jesli nazwiesz to tropieniem.Ja nie, bo w sumie
g...chcialem wytropic i wytropilem.
Jesli nie mam zwalac na chorobe, to sluchaj:
potraktowalas mnie zupelnie inaczej niz reszta swiata.gadalas, tlumaczylas,
objasnialas, nie denerwowalas sie i bronilas. Mimo, ze ci wycinalem numery ,
karmilem urojeniami,itd.
Takich rzeczy sie nie zapomina. Nie zapomina sie,ze ktos cie traktowal jak
czlowieka,nawet jesli nie za bardzo panowalem nad swoimi i czynami i slowami.
Nazwij sobie to jak chcesz ale to fakt.
Tak wiec, co do tropienia - nie ma czegos takiego. Chyba,ze chodzi ci o to,ze
zawsze czytam Twoje posty tu na forum.Tak czytam, bo sie q..z nich ucze. I to
nie jest pierdzielenie,zeby ci zrobic przyjemnosc ale tak jest.
Co do kary,ktora wg ciebie mi nie grozi. Alez moja droga ponioslem dostateczna
kare. Wystarczy.Wiesz jaka? Taka,ze sprobowalem ci pokazac,moze nieudolnie,ze
jednak jestem troche inny i nic poza spadaj rzepie nie uslyszalem.Wystarczy
jako kara.
Posluchaj - troche nie rozumiem twojego stwierdzenia " dokuczanie". Mozesz mi
powiedziec co pod tym rozumiesz? Czy fakt,ze sie uparlem pisac na aquanecie ?
Widzisz uparlem sie,mowilem wczesniej ,ze jestem uparty,ze pokaze ci,ze nie
jestem debilem. I byc moze ludzilem sie,ze chociaz raz odpiszesz i wlaczysz sie
do dyskusji. Co do innego dokuczania Helgo, nie bardzo wiem o co ci chodzi.
Daje slowo : ze nigdy nie zaatakowalem ciebie pod innym nickiem. Nigdy nie
napisalem ci ani o Tobie zlego slowa.
Natomiast moj post pdt "pocaluj mnie w poly" mozesz rozumiec tak:
kazdy ma prawo do rehabilitacji,kazdy ma prawo do pisania tam gdzie chce,kazdy
ma prawo ci cos napisac,chciaz to ty decydujesz komu odpisac.
Powiem ci cos. Tez dostalas w nos, pewno swojego czasu, ale moja rada i moje
przeslanie jest takie:
Jestes czlowiekiem i z ludzmi masz do czynienia. Naucz sie ich troche szanowac(
jako i ja sie ucze z trudem bo z trudem ale sie ucze),nie mow co chwile, "nie
zaslugujesz zeby ci odpisac"- to boli.Jesli mnie boli innych tez.
a w reszcie naucz sie,ze kazdy ma prawo do rehabilitacji.
Tyle.
Pozdrawiam
wyjasnienie za dobra monete. Czy moge Cie o to prosic ?
Mowiac powaznie spam wtedy tj.3 lata temu byl przede wszystkim wynikiem tego,
co napisalem na pare watkow nizej i tego, ze jakims cudem ci ufalem i w pewnym
sensie stanowilas dla mnie auorytet.
Po prostu daje slowo.
Przylazlem niedawno na forum autentycznie z nudow, patrze a tu jakis watek
niejakiej "patience".Kurcze, skads mi sie tresc wydaje znajoma.
Mysle, szukam w wyszukiwarce, dlugo na szczescie myslec i szukac nie musialem -
kurde - Helga!
Mysle co by tu napisac zeby sie upewnic,ze to ty.No wiec wywalilem posta.
Hehe odpowiedzialas ze starym dobrym jajem, wiec mowie o fajnie,ze jestes.
Przysiegam Helgo,ze przez wydarzenia przed paroma laty, wstydzilem sie przyznac
kim jestem. Slowo honoru,ze walczylem z myslami "powiedziec nie powiedziec" oto
jest pytanie.
I powiedzialbym, gdybys nie zapytala na gg, uzywajac do okreslenia mnie pewnych
slow "wytrychu".Przypomnij sobie jakich.( niespecjalnie mi zalezy,zebys ich tu
uzywala,przyznam sie ).Zmrozilo mnie to.
Ale ok brne dalej w rozmowie troche przerazony.
Potem sie zorientowalas.
Dzien pozniej.Szit!
Usilowalem ci wyslac szczerego maila z wyjasnieniem,i wyslalem, ze balem sie
przyznac od razu kim jestem,bo patrz kilka postow ponizej.A wtedy to o czym
pisalem ponizej na Aquanecie bylo az nazbyt widoczne. Slowo.
Wscieklas sie, ze ci nie powiedzialem prawdy od razy.Bylo mi przykro.
Mowie sobie: kurcze udowodnie ci, ze:
1) potrafie cos normalnego napisac
2) nie latam z maczugami jak kiedys
3) jestem troche innym czlowiekiem
4) nie tropie forumowych debili
5) w sumie jestem nieglupi (owszem zalezalo mi na tym zeby to pokazac,bo tak
jak mowie na moj temat nasluchalem sie cudow na kiju, skadinad slusznie )
6) chce sobie pogadac z kims kogo i tak na oczy nie zobacze
7) w sumie okresle to jako "krzyk duszy" - patrz moge byc normalny mimo....
Niesety olalas moje wysilki, mowiac o karze recydywie itd.
A ja,ze naleze do straszliwych uparciuchow uparlem sie ci to wszystko
udowodnic. Nie udalo sie .... Moze zabralem sie do tego z innej strony niz
trzeba? Urazilem cie klamstwem? Urazilem tym,ze kiedys napisalem na forum,ze
jestes cholernie madra ? - przez co jak pamietam uslyszalem "spie..j", "bo
polowa debili forumowych za toba lezie,aby sluchac co masz na moj temat do
powiedzenia".Przykre,tym bardziej,ze napisalem to pod wplywem impulsu.
A co do tropienia pare lat temu,jesli nazwiesz to tropieniem.Ja nie, bo w sumie
g...chcialem wytropic i wytropilem.
Jesli nie mam zwalac na chorobe, to sluchaj:
potraktowalas mnie zupelnie inaczej niz reszta swiata.gadalas, tlumaczylas,
objasnialas, nie denerwowalas sie i bronilas. Mimo, ze ci wycinalem numery ,
karmilem urojeniami,itd.
Takich rzeczy sie nie zapomina. Nie zapomina sie,ze ktos cie traktowal jak
czlowieka,nawet jesli nie za bardzo panowalem nad swoimi i czynami i slowami.
Nazwij sobie to jak chcesz ale to fakt.
Tak wiec, co do tropienia - nie ma czegos takiego. Chyba,ze chodzi ci o to,ze
zawsze czytam Twoje posty tu na forum.Tak czytam, bo sie q..z nich ucze. I to
nie jest pierdzielenie,zeby ci zrobic przyjemnosc ale tak jest.
Co do kary,ktora wg ciebie mi nie grozi. Alez moja droga ponioslem dostateczna
kare. Wystarczy.Wiesz jaka? Taka,ze sprobowalem ci pokazac,moze nieudolnie,ze
jednak jestem troche inny i nic poza spadaj rzepie nie uslyszalem.Wystarczy
jako kara.
Posluchaj - troche nie rozumiem twojego stwierdzenia " dokuczanie". Mozesz mi
powiedziec co pod tym rozumiesz? Czy fakt,ze sie uparlem pisac na aquanecie ?
Widzisz uparlem sie,mowilem wczesniej ,ze jestem uparty,ze pokaze ci,ze nie
jestem debilem. I byc moze ludzilem sie,ze chociaz raz odpiszesz i wlaczysz sie
do dyskusji. Co do innego dokuczania Helgo, nie bardzo wiem o co ci chodzi.
Daje slowo : ze nigdy nie zaatakowalem ciebie pod innym nickiem. Nigdy nie
napisalem ci ani o Tobie zlego slowa.
Natomiast moj post pdt "pocaluj mnie w poly" mozesz rozumiec tak:
kazdy ma prawo do rehabilitacji,kazdy ma prawo do pisania tam gdzie chce,kazdy
ma prawo ci cos napisac,chciaz to ty decydujesz komu odpisac.
Powiem ci cos. Tez dostalas w nos, pewno swojego czasu, ale moja rada i moje
przeslanie jest takie:
Jestes czlowiekiem i z ludzmi masz do czynienia. Naucz sie ich troche szanowac(
jako i ja sie ucze z trudem bo z trudem ale sie ucze),nie mow co chwile, "nie
zaslugujesz zeby ci odpisac"- to boli.Jesli mnie boli innych tez.
a w reszcie naucz sie,ze kazdy ma prawo do rehabilitacji.
Tyle.
Pozdrawiam
• hihi uwielbienie nr.1 juz jest:) IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: patience 22.11.04, 23:21 zarchiwizowany
> Twoja prosbe miala w nosie,ze wzgledu nawet na to, ze ja sformułowalas.Ot tak z
> przekory.A jak nie posluchaja to czym ich postraszysz dyskiem,atakiem ?
Ano wlasnie, czym? To spam w mojej skrzyneczke od 3 lat temu i tropienie byly ot
tak, z przekory? Ufff... Uwazasz, ze dokuczanie ludziom jest ok. jesli za to
kary nie ma? Hmmm... No dobrze, a co ci sie poprawia w twoim zyciu od tego, ze
robisz ludziom na zlosc wtedy, kiedy dochodzisz do wniosku, ze ci kara nie
grozi? Masz lepszy humor? Poczucie wspanialej inteligencji? Wieksza energie do
pracy? Rozladowanie?
> przekory.A jak nie posluchaja to czym ich postraszysz dyskiem,atakiem ?
Ano wlasnie, czym? To spam w mojej skrzyneczke od 3 lat temu i tropienie byly ot
tak, z przekory? Ufff... Uwazasz, ze dokuczanie ludziom jest ok. jesli za to
kary nie ma? Hmmm... No dobrze, a co ci sie poprawia w twoim zyciu od tego, ze
robisz ludziom na zlosc wtedy, kiedy dochodzisz do wniosku, ze ci kara nie
grozi? Masz lepszy humor? Poczucie wspanialej inteligencji? Wieksza energie do
pracy? Rozladowanie?
• przepychanka ciag dalszy -pocałuj mnie w poły.... IP: *.acn.waw.pl
Gość: . 22.11.04, 18:21 zarchiwizowany
Hehe pochlebiasz sobie.
Fakt nie ja zalozylem ten watek, ale ty go tez nie zalozylas.
I smiem zauwazyc ze po wnikliwej analizie postow, ja pierwszy sie w nim
odezwalem zalogowany. Poszperaj troszke w nim, a zobaczysz.
Z reszta co do tematu watku, rozumiem,ze Tobie wolno pisac o jakims kranie z
ktorego cieknie woda,( rozumiem zaraz powiesz ze to byla metafora, o ktorej nie
mam pojecia :)i tym podobne bzdety, ja na temat kuchni napisac nie moge ?
Jestes nadczlowiekiem ? A reszta ludzi poza toba czym jest dla ciebie?
Ta reszta nie ma prawa pisac na tej samej tablicy i ta sama kreda co Bogini
Helga?
Gdyby nawet Jozio Z. czy Gini mieli ochote tu pisac, to nic im zrobisz.Mozesz
ich POPROSIC zeby tu nie pisali a nie rozkazywac. Ale ja na ich miejscu bym
Twoja prosbe miala w nosie,ze wzgledu nawet na to, ze ja sformułowalas.Ot tak z
przekory.A jak nie posluchaja to czym ich postraszysz dyskiem,atakiem ?
Posrednio napiszesz "ze bylas bliska skasowania twardziela"????
Powiesz moj, watek, moj ???!
Zaloz sobie prywatne forum i wpuszczaj do niego kogo chcesz.Tam se mozesz
dyktowac,ze w watku numer 320 ma byc 34 posty tego i tego autora, na taki a
taki temat,a ten, czy tamten, nie ma prawa czegos napisac.
Sorry....ale to totalnie szczeniackie zachowanie nie godne Ciebie.
Wiesz co? Ogolnie przeginasz.
A co do mojego domniemanego cwaniactwa nie z Toba rozmawialem na tematy kuchni
itp itd.... nie sadzisz,ze nie ladnie jest komentowac czyjes watki jesli ktos
sobie tego nie zyczy? Ja twoje na forum przestalem komentowac po paru twoich
prosbach,perswazjach itd.
Wiec uprzejmie cie prosze odczep sie ode mnie.
A co do DRFa,Helgo, wiesz co ? Nie istotne jak sie nazywa, gdzie mieszka, co
robi, z kim spi, ja z nim rozmawiam dla arcyciekawej rozmowy,dla tego co on
pisze,dla jego rozumu, a nie dla dowadywania sie osobistych rzeczy o nim.
Dla mnie moglby wygladac jak Harrison Ford, albo jak Quasimodo, moglby byc
bogaty albo biedny, moglby mieszkac w Wietnamie,albo w USA i nie robilo by mi
roznicy czy jest taki a siaki itd. Powtarzam, ja go traktuje jako hiper
ciekawego rozmowce i nic wiecej. I z tego powodu,ze jest osoba inteligentna i
wrazliwa pisze mu tu czasem o kuchni, psychologii,pupie Maryni itd.
Duzo dzieki niemu poczytalem, poznalem.
Wiesz o co w czasie calej obecnej dzialalnosci tutaj go zapytalem ? O to he he
jaka kuchnie lubi i to by bylo na tyle.
Wiec droga Panno Helgo, przestan uwazac forum za swoja wlasnosc, i przestan
dyktowac gdzie kto ma pisac, a gdzie nie.
i przestan mi wreszcie odpisywac, bo twoje teorie na moj temat ( tj.dlaczego
pisze,do kogo, i po co ) robia sie nudne i cholernie denerwujace, bo nie jestes
mna, moj leb to nie twardy dysk z ktorego mozna sobie dowolne rzeczy poczytac.
Proponuje,zebys zaczela olewac to co ja pisze, a ja bede olewac to co ty
wypisujesz.Juz ci po prostu nie odpisze, chocbys podala moje imie, nazwisko,
wiek i Bog wie co.Ale o to akurat cie nie posadzam.
W kazdym razie daj zyc innym.
ps. prosze innych o wybaczenie owej przpychanki ale nie ja ja zaczalem.
Fakt nie ja zalozylem ten watek, ale ty go tez nie zalozylas.
I smiem zauwazyc ze po wnikliwej analizie postow, ja pierwszy sie w nim
odezwalem zalogowany. Poszperaj troszke w nim, a zobaczysz.
Z reszta co do tematu watku, rozumiem,ze Tobie wolno pisac o jakims kranie z
ktorego cieknie woda,( rozumiem zaraz powiesz ze to byla metafora, o ktorej nie
mam pojecia :)i tym podobne bzdety, ja na temat kuchni napisac nie moge ?
Jestes nadczlowiekiem ? A reszta ludzi poza toba czym jest dla ciebie?
Ta reszta nie ma prawa pisac na tej samej tablicy i ta sama kreda co Bogini
Helga?
Gdyby nawet Jozio Z. czy Gini mieli ochote tu pisac, to nic im zrobisz.Mozesz
ich POPROSIC zeby tu nie pisali a nie rozkazywac. Ale ja na ich miejscu bym
Twoja prosbe miala w nosie,ze wzgledu nawet na to, ze ja sformułowalas.Ot tak z
przekory.A jak nie posluchaja to czym ich postraszysz dyskiem,atakiem ?
Posrednio napiszesz "ze bylas bliska skasowania twardziela"????
Powiesz moj, watek, moj ???!
Zaloz sobie prywatne forum i wpuszczaj do niego kogo chcesz.Tam se mozesz
dyktowac,ze w watku numer 320 ma byc 34 posty tego i tego autora, na taki a
taki temat,a ten, czy tamten, nie ma prawa czegos napisac.
Sorry....ale to totalnie szczeniackie zachowanie nie godne Ciebie.
Wiesz co? Ogolnie przeginasz.
A co do mojego domniemanego cwaniactwa nie z Toba rozmawialem na tematy kuchni
itp itd.... nie sadzisz,ze nie ladnie jest komentowac czyjes watki jesli ktos
sobie tego nie zyczy? Ja twoje na forum przestalem komentowac po paru twoich
prosbach,perswazjach itd.
Wiec uprzejmie cie prosze odczep sie ode mnie.
A co do DRFa,Helgo, wiesz co ? Nie istotne jak sie nazywa, gdzie mieszka, co
robi, z kim spi, ja z nim rozmawiam dla arcyciekawej rozmowy,dla tego co on
pisze,dla jego rozumu, a nie dla dowadywania sie osobistych rzeczy o nim.
Dla mnie moglby wygladac jak Harrison Ford, albo jak Quasimodo, moglby byc
bogaty albo biedny, moglby mieszkac w Wietnamie,albo w USA i nie robilo by mi
roznicy czy jest taki a siaki itd. Powtarzam, ja go traktuje jako hiper
ciekawego rozmowce i nic wiecej. I z tego powodu,ze jest osoba inteligentna i
wrazliwa pisze mu tu czasem o kuchni, psychologii,pupie Maryni itd.
Duzo dzieki niemu poczytalem, poznalem.
Wiesz o co w czasie calej obecnej dzialalnosci tutaj go zapytalem ? O to he he
jaka kuchnie lubi i to by bylo na tyle.
Wiec droga Panno Helgo, przestan uwazac forum za swoja wlasnosc, i przestan
dyktowac gdzie kto ma pisac, a gdzie nie.
i przestan mi wreszcie odpisywac, bo twoje teorie na moj temat ( tj.dlaczego
pisze,do kogo, i po co ) robia sie nudne i cholernie denerwujace, bo nie jestes
mna, moj leb to nie twardy dysk z ktorego mozna sobie dowolne rzeczy poczytac.
Proponuje,zebys zaczela olewac to co ja pisze, a ja bede olewac to co ty
wypisujesz.Juz ci po prostu nie odpisze, chocbys podala moje imie, nazwisko,
wiek i Bog wie co.Ale o to akurat cie nie posadzam.
W kazdym razie daj zyc innym.
ps. prosze innych o wybaczenie owej przpychanki ale nie ja ja zaczalem.
• Re: De gustibus est disputandum IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: patience 22.11.04, 03:33 zarchiwizowany
oczywiscie ze mnie lubisz. Mozna mnie potropic i znalezc cos ciekawego,
podokuczac, i tak dalej... Drf lubisz mniej wiecej za to samo:(
Widzisz, to jest watek nie zalozony przez ciebie. Co prawda ty tego nie
rozumiesz, ale aquanet jest watkiem tematycznym a nie twoim blogiem, ksiazka
kucharska czy skrzynka pocztowa. Po cwaniacku wykombinowales, ze mozesz ten
watek zaatakowac dokladnie tak samo, jak niegdys moja skrzynke. Cenzure
widzialam, owszem. Na przyklad moj filtr antyspamowy sluzyl do odrzucania twoich
maijli wysylanych z coraz to nowych skrzynek. Co to jest spam dowiesz sie od
bardzo wielu ludzi, jesli w watku na temat narciarstwa zaczniesz wpisywac swoje
glebokie mysli na temat przepisow kucharskich, kotow oraz notatki z kim sie
ostatnio klocisz. I mylisz sie, to nie cenzura tylko napominanie spamera zeby
sie uspokoil.
podokuczac, i tak dalej... Drf lubisz mniej wiecej za to samo:(
Widzisz, to jest watek nie zalozony przez ciebie. Co prawda ty tego nie
rozumiesz, ale aquanet jest watkiem tematycznym a nie twoim blogiem, ksiazka
kucharska czy skrzynka pocztowa. Po cwaniacku wykombinowales, ze mozesz ten
watek zaatakowac dokladnie tak samo, jak niegdys moja skrzynke. Cenzure
widzialam, owszem. Na przyklad moj filtr antyspamowy sluzyl do odrzucania twoich
maijli wysylanych z coraz to nowych skrzynek. Co to jest spam dowiesz sie od
bardzo wielu ludzi, jesli w watku na temat narciarstwa zaczniesz wpisywac swoje
glebokie mysli na temat przepisow kucharskich, kotow oraz notatki z kim sie
ostatnio klocisz. I mylisz sie, to nie cenzura tylko napominanie spamera zeby
sie uspokoil.
Odpowiem ci :zastanow sie sama nad soba.
Twoje "biore na wlasnosc"swiadczy o tym ,ze cos na kogos projektujesz.
Swoje emocje ?
Twoje spie....j - swiadczy o tym,ze z trzymaniem emocji na wodzy,ze cos
szwankuje.
Co brania na litosc, to bardzo ci wspolczuje, ze ci sie wydaje,ze osoby Tobie
zyczliwe, albo:
biora cie na litosc
nic innego nie robia tylko szukaja info o tobie
Wybacz Helga ale ja naprawde mam milion bardziej interesujacych spraw niz Ty i
pisanie z Toba. Bardzo mi przyko, ze masz tak niskie mniemanie o osobach,ktore
staraja ci sie cos przekazac.
Nie pisalam do ciebie ostatnio w tym watku, ani w innych. Pomijam kwestie
ksiazki i zadgadnien z tym zwiazanych w ilosci 1 odpowiedz.
Ponadto zobacz jak ty sie zachowujesz. Nie znosisz ani pol grama krytyki,
wydaje ci sie ze masz we wsztystkim racje. Helgo, wez od czasu do czasu,zdobadz
sie na refleksje nad soba.
Co do sytuacji z kiedys,tony maili itd przepraszam.
A co do DRFa znamy sie od dawien,dawna.I to tyle co ci o tym powiem,bo reszta
jest moja prywatna sprawa.
I nie uwazam,abym popelnila zbrodnie piszac do niego na forum publicznym.Nawet
jesli bym pisala prywatnie, jest to moja sprawa Pani Cenzorko znajomych.
Cenzury dawno juz ne ma, wiedzialas?
W ogole ostrzeganie publiczne danej osoby o innej osobie, uwazam za hmmm...malo
kulturalne.
Powinnas od czasu do czasu uzywac nicka "zyczliwy"
Mozesz mi spalic twardziela, tak jak kiedys obiecywalas w tym watku.
Dowiedziesz tylko mojej teorii, ze jestes wiekowym, madrym,tupiacym bachorkiem.
dla Ciebie albo
Uszanowanie :) Na zlosc Tobie i tak cie lubie :)
--
www.pajacyk.pl/
Twoje "biore na wlasnosc"swiadczy o tym ,ze cos na kogos projektujesz.
Swoje emocje ?
Twoje spie....j - swiadczy o tym,ze z trzymaniem emocji na wodzy,ze cos
szwankuje.
Co brania na litosc, to bardzo ci wspolczuje, ze ci sie wydaje,ze osoby Tobie
zyczliwe, albo:
biora cie na litosc
nic innego nie robia tylko szukaja info o tobie
Wybacz Helga ale ja naprawde mam milion bardziej interesujacych spraw niz Ty i
pisanie z Toba. Bardzo mi przyko, ze masz tak niskie mniemanie o osobach,ktore
staraja ci sie cos przekazac.
Nie pisalam do ciebie ostatnio w tym watku, ani w innych. Pomijam kwestie
ksiazki i zadgadnien z tym zwiazanych w ilosci 1 odpowiedz.
Ponadto zobacz jak ty sie zachowujesz. Nie znosisz ani pol grama krytyki,
wydaje ci sie ze masz we wsztystkim racje. Helgo, wez od czasu do czasu,zdobadz
sie na refleksje nad soba.
Co do sytuacji z kiedys,tony maili itd przepraszam.
A co do DRFa znamy sie od dawien,dawna.I to tyle co ci o tym powiem,bo reszta
jest moja prywatna sprawa.
I nie uwazam,abym popelnila zbrodnie piszac do niego na forum publicznym.Nawet
jesli bym pisala prywatnie, jest to moja sprawa Pani Cenzorko znajomych.
Cenzury dawno juz ne ma, wiedzialas?
W ogole ostrzeganie publiczne danej osoby o innej osobie, uwazam za hmmm...malo
kulturalne.
Powinnas od czasu do czasu uzywac nicka "zyczliwy"
Mozesz mi spalic twardziela, tak jak kiedys obiecywalas w tym watku.
Dowiedziesz tylko mojej teorii, ze jestes wiekowym, madrym,tupiacym bachorkiem.
Uszanowanie :) Na zlosc Tobie i tak cie lubie :)
--
www.pajacyk.pl/
• Re: De gustibus est disputandum IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: patience 22.11.04, 02:21 zarchiwizowany
Branie na litosc juz bylo... Ty z nikim nie rozmawiasz tylko bierzesz na
wlasnosc, ludzi i rzeczy... co juz niekoniecznie z chorobami sie wiaze, a z
charakterem. Niestety to dosyc powszechna cecha, ktora posiadaja ludzie nie
dotknieci zadnymi chorobami psychiki. Leki na to nie pomagaja, za to pomaga
praca nad charakterem. Twoje aktualne zachowanie nie ma nic wspolnego z choroba,
tylko z paskudnym charakterem. Lubisz dokuczac, tak samo jak Gini. A jak ktos ma
do ciebie pretensje, to wyciagasz swoja chorobe psychiczna bo po co komus
ustepowac w czymkolwiek, no nie? Choremu wszystko wolno...
A wyobraz sobie ze tymczasem mialam przyjemnosc porozmawiac z fachowcem na temat
schizofrenikow. Poinformowal mnie ze w normalnej fazie i przy braniu lekow nie
ma absolutnie zadnego powodu zeby ich traktowac ulgowo, a nawet nie nalezy, gdyz
tym sposobem wzmacnia sie w nich przekonanie ze moga folgowac kazdym
zachciankom. Bo przeciez sa chorzy, no nie? Masz teraz zachcianke, zeby drf.
zajmowal sie wylacznie toba i to od rana do wieczora. Podreczysz go
makrobiotyka, pytaniami o choroby twojego kota i monologami na swoj temat. Ze
mna juz to wszystko cwiczyles, no nie? Najpierw forum, potem miliony maili w
skrzynce dziennie, potem upierdliwe zaproszenia na czaty na zmiane z wyrazami
wdziecznosci za urojone zaslugi. Widze poczatek tego samego przez co sama juz
przechodzilam. Spie..j.
wlasnosc, ludzi i rzeczy... co juz niekoniecznie z chorobami sie wiaze, a z
charakterem. Niestety to dosyc powszechna cecha, ktora posiadaja ludzie nie
dotknieci zadnymi chorobami psychiki. Leki na to nie pomagaja, za to pomaga
praca nad charakterem. Twoje aktualne zachowanie nie ma nic wspolnego z choroba,
tylko z paskudnym charakterem. Lubisz dokuczac, tak samo jak Gini. A jak ktos ma
do ciebie pretensje, to wyciagasz swoja chorobe psychiczna bo po co komus
ustepowac w czymkolwiek, no nie? Choremu wszystko wolno...
A wyobraz sobie ze tymczasem mialam przyjemnosc porozmawiac z fachowcem na temat
schizofrenikow. Poinformowal mnie ze w normalnej fazie i przy braniu lekow nie
ma absolutnie zadnego powodu zeby ich traktowac ulgowo, a nawet nie nalezy, gdyz
tym sposobem wzmacnia sie w nich przekonanie ze moga folgowac kazdym
zachciankom. Bo przeciez sa chorzy, no nie? Masz teraz zachcianke, zeby drf.
zajmowal sie wylacznie toba i to od rana do wieczora. Podreczysz go
makrobiotyka, pytaniami o choroby twojego kota i monologami na swoj temat. Ze
mna juz to wszystko cwiczyles, no nie? Najpierw forum, potem miliony maili w
skrzynce dziennie, potem upierdliwe zaproszenia na czaty na zmiane z wyrazami
wdziecznosci za urojone zaslugi. Widze poczatek tego samego przez co sama juz
przechodzilam. Spie..j.
CHANGQUAN
NANQUAN
DAOSHU
JIANSHU
GUNSHU
QIANGSHU
SANSHOU
BAGUA ZHANG
TUMBLING BOXING
SHAOLIN QUAN
TAIJI QUAN
QIGONG
The Shocking Truth About Realistic Self Defense:
What the Masters Won't Tell You!..........
martialarts.about.com/od/history/a/ShaolinMyth.htm
www.hku.hk/philodep/ch/daotoc.htm#Language
www.martian-lifeforms.com/index.html
cydonia.proboards21.com/
;))))
NANQUAN
DAOSHU
JIANSHU
GUNSHU
QIANGSHU
SANSHOU
BAGUA ZHANG
TUMBLING BOXING
SHAOLIN QUAN
TAIJI QUAN
QIGONG
The Shocking Truth About Realistic Self Defense:
What the Masters Won't Tell You!..........
martialarts.about.com/od/history/a/ShaolinMyth.htm
www.hku.hk/philodep/ch/daotoc.htm#Language
www.martian-lifeforms.com/index.html
cydonia.proboards21.com/
;))))
Bardzo namiawiasz mnie bym opuscil ten watek (?)
Sugestie abym opuscil ten lokal i lazl na forum psychologia odczytac mozna
jednoznacznie.
Widzisz,juz ci kiedys pisalem,ze mam pelne prawo pisac tam gdzie chce i zadawac
pytania tam gdzie chce.
Staralem sie nie odpisywac na twoje posty, poza byc moze jednym ostatnio z
reszta w sprawie pewnej ksiazki i pewnych moich przemyslen.
Tak wiec raczej nie wchodzilem ci w droge.
Gadalem sobie tutaj z doctorem,na rozne tematy. Przeszkadzalo ci to ?
Przeszkadza?
Co do postow z forum, ktore mi wkleilas.
Tak mam schizofrenie. Zdiagnozowana.Biore leki codziennie. Ukontentowana
odpowiedzia?
Normalnie zyje w czasie remisji, pracuje, mam zycie prywatne mniej lub bardziej
udane - jak kazdy.Jak kazdy jem, bawie sie, pisze sobie tam gdzie
chce,czytam,odczuwam itd.
Wiesz w ciagu roku jest taki dzien, kiedy psychiatrzy i psychologowie staraja
sie przekazac spoleczenstwu, ze osoby ze schizofrenia sa rownie wartosciowymi
czlonkami spoleczenstwa jak ci zdrowi.Nie wiem czy slyszalas?
Niestety do wiekszosci to nie dociera.
Ja juz sie nasluchalem o tym,ze jestem swirem. Poczynajac od forumowiczow, na
najblizszych niestety konczac. Wiem,zdaje sobie teraz sprawe,ze sam
sprowokowalem taka reakcje mowiac w chorobie to, czy tamto.W sumie sie
przyzwyczailem do aluzji na temat zdrowia psychicznego, schizofrenii itd.
Zycze zdrowia i daruj sobie odpowiedz.
Sugestie abym opuscil ten lokal i lazl na forum psychologia odczytac mozna
jednoznacznie.
Widzisz,juz ci kiedys pisalem,ze mam pelne prawo pisac tam gdzie chce i zadawac
pytania tam gdzie chce.
Staralem sie nie odpisywac na twoje posty, poza byc moze jednym ostatnio z
reszta w sprawie pewnej ksiazki i pewnych moich przemyslen.
Tak wiec raczej nie wchodzilem ci w droge.
Gadalem sobie tutaj z doctorem,na rozne tematy. Przeszkadzalo ci to ?
Przeszkadza?
Co do postow z forum, ktore mi wkleilas.
Tak mam schizofrenie. Zdiagnozowana.Biore leki codziennie. Ukontentowana
odpowiedzia?
Normalnie zyje w czasie remisji, pracuje, mam zycie prywatne mniej lub bardziej
udane - jak kazdy.Jak kazdy jem, bawie sie, pisze sobie tam gdzie
chce,czytam,odczuwam itd.
Wiesz w ciagu roku jest taki dzien, kiedy psychiatrzy i psychologowie staraja
sie przekazac spoleczenstwu, ze osoby ze schizofrenia sa rownie wartosciowymi
czlonkami spoleczenstwa jak ci zdrowi.Nie wiem czy slyszalas?
Niestety do wiekszosci to nie dociera.
Ja juz sie nasluchalem o tym,ze jestem swirem. Poczynajac od forumowiczow, na
najblizszych niestety konczac. Wiem,zdaje sobie teraz sprawe,ze sam
sprowokowalem taka reakcje mowiac w chorobie to, czy tamto.W sumie sie
przyzwyczailem do aluzji na temat zdrowia psychicznego, schizofrenii itd.
Zycze zdrowia i daruj sobie odpowiedz.
Gość portalu: =przezuwanie= napisał(a):
> a znasz psychologiczny termin "przezuwanie" ?
> dla niektorych to glowny sposob myslenia....
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=12699171
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17709510
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17844095
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17822687
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17802838
--
╩@╦
╩╦Ð
> a znasz psychologiczny termin "przezuwanie" ?
> dla niektorych to glowny sposob myslenia....
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=12699171
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17709510
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17844095
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17822687
forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=210&w=17802838
--
╩@╦
╩╦Ð
a znasz psychologiczny termin "przezuwanie" ?
dla niektorych to glowny sposob myslenia....
dla niektorych to glowny sposob myslenia....
Gość portalu: bardzo dziekuje napisał(a):
> moj domowy zwierz jest ci wdzieczny.
> choruje od 3 mcy :(
>
> i nikt nie zna przyczyny.
>
> dziekuje:)
Prosze uprzejmie. W katalogu forow znajdziesz bardzo wiele interesujacych forow
na ktorych zdecydowanie szybciej uzyskasz odpowiedz, niz zadajac pytania tutaj.
Oprocz forum Kuchnia i English Only jest tam rowniez na przyklad forum
Psychologia, Zwierzęta oraz Czas Wolny.
--
╩@╦
╩╦Ð
> moj domowy zwierz jest ci wdzieczny.
> choruje od 3 mcy :(
>
> i nikt nie zna przyczyny.
>
> dziekuje:)
Prosze uprzejmie. W katalogu forow znajdziesz bardzo wiele interesujacych forow
na ktorych zdecydowanie szybciej uzyskasz odpowiedz, niz zadajac pytania tutaj.
Oprocz forum Kuchnia i English Only jest tam rowniez na przyklad forum
Psychologia, Zwierzęta oraz Czas Wolny.
--
╩@╦
╩╦Ð
moj domowy zwierz jest ci wdzieczny.
choruje od 3 mcy :(
i nikt nie zna przyczyny.
dziekuje:)
choruje od 3 mcy :(
i nikt nie zna przyczyny.
dziekuje:)
Gość portalu: pytanie napisał(a):
> Bardzo potrzbuje tlumaczenia jednej nazwy na angielski.
> Mam zwykly slownik bez takich terminow.A nie chce pomylic, bo musze pilnie
> znalezc publikacje na ten temat w necie.
>
> "Przewlekle zapalenie krtani,gardla,gornych drog oddechowych u zwierzat
> domowych".
>
forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=517
Ps.
polecam:
forum.gazeta.pl/forum/0,46581,1901857.html?x=1270754
--
╩@╦
╩╦Ð
> Bardzo potrzbuje tlumaczenia jednej nazwy na angielski.
> Mam zwykly slownik bez takich terminow.A nie chce pomylic, bo musze pilnie
> znalezc publikacje na ten temat w necie.
>
> "Przewlekle zapalenie krtani,gardla,gornych drog oddechowych u zwierzat
> domowych".
>
forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=517
Ps.
polecam:
forum.gazeta.pl/forum/0,46581,1901857.html?x=1270754
--
╩@╦
╩╦Ð
niestety tez nie jestem posiadaczem slownika terminow medycznych, sorry...:(
Bardzo potrzbuje tlumaczenia jednej nazwy na angielski.
Mam zwykly slownik bez takich terminow.A nie chce pomylic, bo musze pilnie
znalezc publikacje na ten temat w necie.
"Przewlekle zapalenie krtani,gardla,gornych drog oddechowych u zwierzat
domowych".
Mam zwykly slownik bez takich terminow.A nie chce pomylic, bo musze pilnie
znalezc publikacje na ten temat w necie.
"Przewlekle zapalenie krtani,gardla,gornych drog oddechowych u zwierzat
domowych".
> ZAStOSOWANIE poliTYczne ?
The Collection on Nourishing Life1 says: " The most important things in
Nourishing Life are the following: 1. Stint spirit; 2. Cherish Vital Breath; 3.
Nourish the body; 4. Gymnastics; 5. Speech; 6. Eating; 7. Sexual life; 8.
Following customs; 9. Medicine; 10. Taboos. " In addition, inner alchemy,
Breathing Arts and martial arts are also important methods.
www.eng.taoism.org.hk/daoism&human-civilization/mpeg3/music1.mp3
(.)
--
╩@╦
╩╦Ð
The Collection on Nourishing Life1 says: " The most important things in
Nourishing Life are the following: 1. Stint spirit; 2. Cherish Vital Breath; 3.
Nourish the body; 4. Gymnastics; 5. Speech; 6. Eating; 7. Sexual life; 8.
Following customs; 9. Medicine; 10. Taboos. " In addition, inner alchemy,
Breathing Arts and martial arts are also important methods.
www.eng.taoism.org.hk/daoism&human-civilization/mpeg3/music1.mp3
(.)
--
╩@╦
╩╦Ð
www.brainsync.com/about/4states.asp
Choosing the Programs that are Right for You
Beta Alpha Theta Delta
Vibrations from rhythmic sounds have a profound effect on our brain activity.
In shamanic traditions, drums have long been used to transport the shaman out
of his or her body into other realms of reality through the use of constant
rhythmic vibrations. Researcher Melinda Maxfield, studying the Shamanic State
of Consciousness, found that the steady rhythmic beat of the drum struck four
and one half times per second was the key to transporting a shaman into the
deepest part of his shamanic state of consciousness.
It is no coincidence that 4.5 beats, or cycles, per second corresponds to the
trance-like state of theta brain wave activity. In direct correlation, we see
similar effects brought on by the constant and rhythmic drone of Tibetan
Buddhist chants that transport the monks and even other listeners into realms
of blissful meditation.
The gentle pulsating rhythms of Brain Sync tapes act in a similar fashion, yet
because the frequencies are computer generated, they are precise, consistent
and can be targeted to induce highly specific and desired brain states. Just as
we can tune a radio to get a particular station, with Brain Sync technology we
can tune our consciousness to dial-in a wide variety of brain states.
You have your very own signature brain wave activity, unique to you. It has a
rhythm and pattern - and it incorporates Beta, Alpha, Theta, and Delta
frequencies at varying levels over the course of a day as your brain modulates
them to match your activities. Brain Sync audio programs amplify a single
frequency or a carefully balanced combination of frequencies to achieve a
specific purpose.
So how do you choose the programs that are right for you? Consider the
qualities each frequency promotes as we describe them below. Listen to the
audio samples we've provided, then select the audio programs that best support
your personal desires, preferences, and goals.
Beta
Alertness
Concentration
Cognition
You are wide-awake, alert. Your mind is sharp, focused. It makes connections
quickly, easily and you're primed to do work that requires your full attention.
In the Beta state, neurons fire abundantly, in rapid succession, helping you
achieve peak performance. New ideas and solutions to problems flash like
lightning into your mind. Beta training is one of the frequencies that
biofeedback therapists use to treat Attention Deficit Disorder.
Beta-centered programs help you prepare to take an exam, play sports, give a
presentation, analyze and organize information, and other activities where
mental alertness and high levels of concentration are key to your success.
Beta waves range between 13-40 HZ. The Beta state is associated with peak
concentration, heightened alertness, hand eye coordination and visual acuity.
Nobel Prize Winner Sir Francis Crick and other scientists believe that the 40HZ
beta frequency used on many Brain Sync tapes may be key to the act of cognition.
To experience the Beta State for increased cognition and concentration try
Brain Power or High Focus.
To boost energy and enhance your workout try these high beta fitness programs:
Power Training, Running Meditation, Walking Meditation, Breakthrough Training.
Alpha
Relaxation
Visualization
Creativity
When you are truly relaxed, your brain activity slows from the rapid patterns
of Beta into the more gentle waves of Alpha. Your awareness expands. Fresh
creative energy begins to flow. Fears vanish. You experience a liberating sense
of peace and well-being. In biofeedback, Alpha training is most commonly
recommended for the treatment of stress.
Alpha-centered programs help you tap your creativity and are excellent for
problem solving, finding new ideas and practicing creative visualization.
Choose Alpha programs when you want to attain deep levels of relaxation that
are so essential to your health and well-being.
Alpha waves range between 7-12 HZ. This is a place of deep relaxation, but not
quite meditation. In Alpha, we begin to access the wealth of creativity that
lies just below our conscious awareness - it is the gateway, the entry point
that leads into deeper states of consciousness. Alpha is also the home of the
window frequency known as the Schuman Resonance - the resonant frequency of the
earth's electromagnetic field.
To expand creativity, reduce stress and relax into Alpha try Total Relaxation,
Increase Creativity, or Stress Free Forever.
Theta
Meditation
Intuition
Memory
Going deeper into relaxation, you enter the elusive and mysterious Theta state
where brain activity slows almost to the point of sleep, but not quite. Theta
is the brain state where magic happens in the crucible of your own neurological
activity. Theta brings forward heightened receptivity, flashes of dreamlike
imagery, inspiration, and your long-forgotten memories. Theta can bring you
deep states of meditation. A sensation of "floating." And, because it is an
expansive state, in Theta, you may feel your mind expand beyond the boundaries
of your body.
Theta rests directly on the threshold of your subconscious. In biofeedback, it
is most commonly associated with the deepest levels of meditation. Theta also
plays an important part in behavior modification programs and has been used in
the treatment of drug and alcohol addiction. Finally, Theta is an ideal state
for super-learning, re-programming your mind, dream recall, and self-hypnosis.
Theta waves range between 4-7 HZ. Theta is one of the more elusive and
extraordinary realms we can explore. It is also known as the twilight state
which we normally only experience fleetingly as we rise up out of the depths of
delta upon waking, or drifting off to sleep. In Theta, we are in a waking
dream, vivid imagery flashes before the mind's eye and we are receptive to
information beyond our normal conscious awareness. Theta has also been
identified as the gateway to learning and memory. Theta meditation increases
creativity, enhances learning, reduces stress and awakens intuition and other
extrasensory perception skills.
To enter the Theta state try Deep Meditation, Sacred Ground, Guided Meditation,
Deep Learning, or Deep Insight.
Delta
Detached Awareness
Healing
Sleep
Long, slow, undulating. Delta is the slowest of all four brain wave
frequencies. Most commonly associated with deep sleep, certain frequencies in
the Delta range also trigger the release of Human Growth Hormone so beneficial
for healing and regeneration. This is why sleep - deep restorative sleep - the
kind that Delta frequencies help induce is so essential to the healing process.
Delta is the brain wave signal of the subconscious, the seat from which
intuition arises. That means Delta-based programs are not only an ideal choice
for their sleep and deep regeneration potential, but also when you want to
access your unconscious activity and help that wellspring of information flow
to your conscious mind for clearing and for empowerment. Delta waves range
between 0-4 HZ.
To enter Delta for sleep or healing try Sound Sleep, Deep Sleep, or Healing
Meditation.
...................
fale na wodzie w mozgu ?
Choosing the Programs that are Right for You
Beta Alpha Theta Delta
Vibrations from rhythmic sounds have a profound effect on our brain activity.
In shamanic traditions, drums have long been used to transport the shaman out
of his or her body into other realms of reality through the use of constant
rhythmic vibrations. Researcher Melinda Maxfield, studying the Shamanic State
of Consciousness, found that the steady rhythmic beat of the drum struck four
and one half times per second was the key to transporting a shaman into the
deepest part of his shamanic state of consciousness.
It is no coincidence that 4.5 beats, or cycles, per second corresponds to the
trance-like state of theta brain wave activity. In direct correlation, we see
similar effects brought on by the constant and rhythmic drone of Tibetan
Buddhist chants that transport the monks and even other listeners into realms
of blissful meditation.
The gentle pulsating rhythms of Brain Sync tapes act in a similar fashion, yet
because the frequencies are computer generated, they are precise, consistent
and can be targeted to induce highly specific and desired brain states. Just as
we can tune a radio to get a particular station, with Brain Sync technology we
can tune our consciousness to dial-in a wide variety of brain states.
You have your very own signature brain wave activity, unique to you. It has a
rhythm and pattern - and it incorporates Beta, Alpha, Theta, and Delta
frequencies at varying levels over the course of a day as your brain modulates
them to match your activities. Brain Sync audio programs amplify a single
frequency or a carefully balanced combination of frequencies to achieve a
specific purpose.
So how do you choose the programs that are right for you? Consider the
qualities each frequency promotes as we describe them below. Listen to the
audio samples we've provided, then select the audio programs that best support
your personal desires, preferences, and goals.
Beta
Alertness
Concentration
Cognition
You are wide-awake, alert. Your mind is sharp, focused. It makes connections
quickly, easily and you're primed to do work that requires your full attention.
In the Beta state, neurons fire abundantly, in rapid succession, helping you
achieve peak performance. New ideas and solutions to problems flash like
lightning into your mind. Beta training is one of the frequencies that
biofeedback therapists use to treat Attention Deficit Disorder.
Beta-centered programs help you prepare to take an exam, play sports, give a
presentation, analyze and organize information, and other activities where
mental alertness and high levels of concentration are key to your success.
Beta waves range between 13-40 HZ. The Beta state is associated with peak
concentration, heightened alertness, hand eye coordination and visual acuity.
Nobel Prize Winner Sir Francis Crick and other scientists believe that the 40HZ
beta frequency used on many Brain Sync tapes may be key to the act of cognition.
To experience the Beta State for increased cognition and concentration try
Brain Power or High Focus.
To boost energy and enhance your workout try these high beta fitness programs:
Power Training, Running Meditation, Walking Meditation, Breakthrough Training.
Alpha
Relaxation
Visualization
Creativity
When you are truly relaxed, your brain activity slows from the rapid patterns
of Beta into the more gentle waves of Alpha. Your awareness expands. Fresh
creative energy begins to flow. Fears vanish. You experience a liberating sense
of peace and well-being. In biofeedback, Alpha training is most commonly
recommended for the treatment of stress.
Alpha-centered programs help you tap your creativity and are excellent for
problem solving, finding new ideas and practicing creative visualization.
Choose Alpha programs when you want to attain deep levels of relaxation that
are so essential to your health and well-being.
Alpha waves range between 7-12 HZ. This is a place of deep relaxation, but not
quite meditation. In Alpha, we begin to access the wealth of creativity that
lies just below our conscious awareness - it is the gateway, the entry point
that leads into deeper states of consciousness. Alpha is also the home of the
window frequency known as the Schuman Resonance - the resonant frequency of the
earth's electromagnetic field.
To expand creativity, reduce stress and relax into Alpha try Total Relaxation,
Increase Creativity, or Stress Free Forever.
Theta
Meditation
Intuition
Memory
Going deeper into relaxation, you enter the elusive and mysterious Theta state
where brain activity slows almost to the point of sleep, but not quite. Theta
is the brain state where magic happens in the crucible of your own neurological
activity. Theta brings forward heightened receptivity, flashes of dreamlike
imagery, inspiration, and your long-forgotten memories. Theta can bring you
deep states of meditation. A sensation of "floating." And, because it is an
expansive state, in Theta, you may feel your mind expand beyond the boundaries
of your body.
Theta rests directly on the threshold of your subconscious. In biofeedback, it
is most commonly associated with the deepest levels of meditation. Theta also
plays an important part in behavior modification programs and has been used in
the treatment of drug and alcohol addiction. Finally, Theta is an ideal state
for super-learning, re-programming your mind, dream recall, and self-hypnosis.
Theta waves range between 4-7 HZ. Theta is one of the more elusive and
extraordinary realms we can explore. It is also known as the twilight state
which we normally only experience fleetingly as we rise up out of the depths of
delta upon waking, or drifting off to sleep. In Theta, we are in a waking
dream, vivid imagery flashes before the mind's eye and we are receptive to
information beyond our normal conscious awareness. Theta has also been
identified as the gateway to learning and memory. Theta meditation increases
creativity, enhances learning, reduces stress and awakens intuition and other
extrasensory perception skills.
To enter the Theta state try Deep Meditation, Sacred Ground, Guided Meditation,
Deep Learning, or Deep Insight.
Delta
Detached Awareness
Healing
Sleep
Long, slow, undulating. Delta is the slowest of all four brain wave
frequencies. Most commonly associated with deep sleep, certain frequencies in
the Delta range also trigger the release of Human Growth Hormone so beneficial
for healing and regeneration. This is why sleep - deep restorative sleep - the
kind that Delta frequencies help induce is so essential to the healing process.
Delta is the brain wave signal of the subconscious, the seat from which
intuition arises. That means Delta-based programs are not only an ideal choice
for their sleep and deep regeneration potential, but also when you want to
access your unconscious activity and help that wellspring of information flow
to your conscious mind for clearing and for empowerment. Delta waves range
between 0-4 HZ.
To enter Delta for sleep or healing try Sound Sleep, Deep Sleep, or Healing
Meditation.
...................
fale na wodzie w mozgu ?
..............................
Hypnosis is an induced state of trance. Generally, that state is induced by
one person upon another person, but it is sometimes achieved alone (Self-
Hypnosis) or with the use of mechanical devices such as spinning spirals or
other attention holding devices. Hypnosis is not sleep, but rather a form of
deep relaxation similar to sleep where the senses (especially hearing) are
still able to supply the subconscious with information, but much more directly -
with less scrutinisation, judgement and reasoning from the conscious.
Capturing and holding the attention of any person is of prime importance in
Hypnosis - and usually an acceptance of the induction procedure or device is
required before Hypnosis can occur. If you agree with the popular theory that
no person can control another with Hypnosis, then it is also probable that the
theory which proposes that all Hypnosis is really Self-Hypnosis, is also quite
correct.
Any person, who agrees to be hypnotised by another, immediately has a higher
probability of attaining at least some stage of trance - whereas anyone who
objects to being hypnotised, has a very slim chance of entering into Hypnosis.
Initial trance induction, then subsequent deepening of that trance state to a
point where the subject is “hypnotised” is different in every person and in
fact different every time that person is hypnotised. Hypnosis is an inexact
science where two plus two usually equals four, but sometimes equals three -
and sometimes five!
During the state of induced trance called Hypnosis, the conscious mind is
relaxed to such a degree that it’s desire and ability to judge and reason
(known as “critical faculties”) becomes very much lessened. The subconscious,
on the other hand, becomes very much more dominant, accepting and responsive to
suggestions - especially positive, repetitious suggestions, that are presented
to it.
A light state of trance coupled with a desire to follow the suggestions of the
Hypnotist, will often achieve much more than will a deep state of trance
combined with suggestions that are too far from a subject’s comfort zone.
During Hypnotherapy, usually a client and therapist are working toward the same
goal so a light to medium depth will usually be sufficient because of the
client’s will to change or improve. However, during Stage Hypnosis, a much
deeper state of trance is generally necessary to achieve some of the more
spectacular and humourous routines expected of the hypnotised volunteers.
Basically, their critical faculties (desire and ability of the conscious mind
to judge and reason) has become lessened to such a degree that they’re usually
happy to follow the Hypnotist’s suggestions without question. It’s as if the
Hypnotist has become the volunteer’s conscious mind and is supplying the
subconscious directly with suggestions. And, because the subconscious usually
just accepts what it is given, it takes and responds to those suggestions - up
to a point!
If the morals, ethics or physical boundaries of the volunteer are challenged
too far, then there are several likely outcomes. The volunteer may break the
trance; remain hypnotised but refuse to comply; or maybe refuse to awaken from
the trance altogether. Knowing that awakening may mean partial or even full
compliance with the suggestions, where no compliance is acceptable, then
remaining in a trance state can be a means of escape from the unacceptable
suggestions.
So, where Hypnosis is concerned, working with a person’s expectations of
achieving a trance will help immensely in the induction of that trance. When
working within the moral, ethical and physical boundaries of any hypnotised
person, it becomes far more likely that that person will comply with any of the
suggestions given.
.........
http://www.stuartashing.co.uk/hypnosislinks.htm
..............................
States of Awareness - Beta, Alpha, Theta, Delta. The "Beta" state being the
most aware and the Delta being the least. ie. Beta = wide awake. Alpha = light
trance. Theta = deep trance/light sleep. Delta = deep sleep.
.......................................
The Four Brain States
Choosing the Programs that are Right for You
Beta Alpha Theta Delta
Vibrations from rhythmic sounds have a profound effect on our brain activity.
In shamanic traditions, drums have long been used to transport the shaman out
of his or her body into other realms of reality through the use of constant
rhythmic vibrations. Researcher Melinda Maxfield, studying the Shamanic State
of Consciousness, found that the steady rhythmic beat of the drum struck four
and one half times per second was the key to transporting a shaman into the
deepest part of his shamanic state of consciousness.
It is no coincidence that 4.5 beats, or cycles, per second corresponds to the
trance-like state of theta brain wave activity. In direct correlation, we see
similar effects brought on by the constant and rhythmic drone of Tibetan
Buddhist chants that transport the monks and even other listeners into realms
of blissful meditation.
The gentle pulsating rhythms of Brain Sync tapes act in a similar fashion, yet
because the frequencies are computer generated, they are precise, consistent
and can be targeted to induce highly specific and desired brain states. Just as
we can tune a radio to get a particular station, with Brain Sync technology we
can tune our consciousness to dial-in a wide variety of brain states.
You have your very own signature brain wave activity, unique to you. It has a
rhythm and pattern - and it incorporates Beta, Alpha, Theta, and Delta
frequencies at varying levels over the course of a day as your brain modulates
them to match your activities. Brain Sync audio programs amplify a single
frequency or a carefully balanced combination of frequencies to achieve a
specific purpose.
So how do you choose the programs that are right for you? Consider the
qualities each frequency promotes as we describe them below. Listen to the
audio samples we've provided, then select the audio programs that best support
your personal desires, preferences, and goals.
Beta
Alertness
Concentration
Cognition
You are wide-awake, alert. Your mind is sharp, focused. It makes connections
quickly, easily and you're primed to do work that requires your full attention.
In the Beta state, neurons fire abundantly, in rapid succession, helping you
achieve peak performance. New ideas and solutions to problems flash like
lightning into your mind. Beta training is one of the frequencies that
biofeedback therapists use to treat Attention Deficit Disorder.
Beta-centered programs help you prepare to take an exam, play sports, give a
presentation, analyze and organize information, and other activities where
mental alertness and high levels of concentration are key to your success.
Beta waves range between 13-40 HZ. The Beta state is associated with peak
concentration, heightened alertness, hand eye coordination and visual acuity.
Nobel Prize Winner Sir Francis Crick and other scientists believe that the 40HZ
beta frequency used on many Brain Sync tapes may be key to the act of cognition.
To experience the Beta State for increased cognition and concentration try
Brain Power or High Focus.
To boost energy and enhance your workout try these high beta fitness programs:
Power Training, Running Meditation, Walking Meditation, Breakthrough Training.
Back to Top
Alpha
Relaxation
Visualization
Creativity
When you are truly relaxed, your brain activity slows from the rapid patterns
of Beta into the more gentle waves of Alpha. Your awareness expands. Fresh
creative energy begins to flow. Fea
Hypnosis is an induced state of trance. Generally, that state is induced by
one person upon another person, but it is sometimes achieved alone (Self-
Hypnosis) or with the use of mechanical devices such as spinning spirals or
other attention holding devices. Hypnosis is not sleep, but rather a form of
deep relaxation similar to sleep where the senses (especially hearing) are
still able to supply the subconscious with information, but much more directly -
with less scrutinisation, judgement and reasoning from the conscious.
Capturing and holding the attention of any person is of prime importance in
Hypnosis - and usually an acceptance of the induction procedure or device is
required before Hypnosis can occur. If you agree with the popular theory that
no person can control another with Hypnosis, then it is also probable that the
theory which proposes that all Hypnosis is really Self-Hypnosis, is also quite
correct.
Any person, who agrees to be hypnotised by another, immediately has a higher
probability of attaining at least some stage of trance - whereas anyone who
objects to being hypnotised, has a very slim chance of entering into Hypnosis.
Initial trance induction, then subsequent deepening of that trance state to a
point where the subject is “hypnotised” is different in every person and in
fact different every time that person is hypnotised. Hypnosis is an inexact
science where two plus two usually equals four, but sometimes equals three -
and sometimes five!
During the state of induced trance called Hypnosis, the conscious mind is
relaxed to such a degree that it’s desire and ability to judge and reason
(known as “critical faculties”) becomes very much lessened. The subconscious,
on the other hand, becomes very much more dominant, accepting and responsive to
suggestions - especially positive, repetitious suggestions, that are presented
to it.
A light state of trance coupled with a desire to follow the suggestions of the
Hypnotist, will often achieve much more than will a deep state of trance
combined with suggestions that are too far from a subject’s comfort zone.
During Hypnotherapy, usually a client and therapist are working toward the same
goal so a light to medium depth will usually be sufficient because of the
client’s will to change or improve. However, during Stage Hypnosis, a much
deeper state of trance is generally necessary to achieve some of the more
spectacular and humourous routines expected of the hypnotised volunteers.
Basically, their critical faculties (desire and ability of the conscious mind
to judge and reason) has become lessened to such a degree that they’re usually
happy to follow the Hypnotist’s suggestions without question. It’s as if the
Hypnotist has become the volunteer’s conscious mind and is supplying the
subconscious directly with suggestions. And, because the subconscious usually
just accepts what it is given, it takes and responds to those suggestions - up
to a point!
If the morals, ethics or physical boundaries of the volunteer are challenged
too far, then there are several likely outcomes. The volunteer may break the
trance; remain hypnotised but refuse to comply; or maybe refuse to awaken from
the trance altogether. Knowing that awakening may mean partial or even full
compliance with the suggestions, where no compliance is acceptable, then
remaining in a trance state can be a means of escape from the unacceptable
suggestions.
So, where Hypnosis is concerned, working with a person’s expectations of
achieving a trance will help immensely in the induction of that trance. When
working within the moral, ethical and physical boundaries of any hypnotised
person, it becomes far more likely that that person will comply with any of the
suggestions given.
.........
http://www.stuartashing.co.uk/hypnosislinks.htm
..............................
States of Awareness - Beta, Alpha, Theta, Delta. The "Beta" state being the
most aware and the Delta being the least. ie. Beta = wide awake. Alpha = light
trance. Theta = deep trance/light sleep. Delta = deep sleep.
.......................................
The Four Brain States
Choosing the Programs that are Right for You
Beta Alpha Theta Delta
Vibrations from rhythmic sounds have a profound effect on our brain activity.
In shamanic traditions, drums have long been used to transport the shaman out
of his or her body into other realms of reality through the use of constant
rhythmic vibrations. Researcher Melinda Maxfield, studying the Shamanic State
of Consciousness, found that the steady rhythmic beat of the drum struck four
and one half times per second was the key to transporting a shaman into the
deepest part of his shamanic state of consciousness.
It is no coincidence that 4.5 beats, or cycles, per second corresponds to the
trance-like state of theta brain wave activity. In direct correlation, we see
similar effects brought on by the constant and rhythmic drone of Tibetan
Buddhist chants that transport the monks and even other listeners into realms
of blissful meditation.
The gentle pulsating rhythms of Brain Sync tapes act in a similar fashion, yet
because the frequencies are computer generated, they are precise, consistent
and can be targeted to induce highly specific and desired brain states. Just as
we can tune a radio to get a particular station, with Brain Sync technology we
can tune our consciousness to dial-in a wide variety of brain states.
You have your very own signature brain wave activity, unique to you. It has a
rhythm and pattern - and it incorporates Beta, Alpha, Theta, and Delta
frequencies at varying levels over the course of a day as your brain modulates
them to match your activities. Brain Sync audio programs amplify a single
frequency or a carefully balanced combination of frequencies to achieve a
specific purpose.
So how do you choose the programs that are right for you? Consider the
qualities each frequency promotes as we describe them below. Listen to the
audio samples we've provided, then select the audio programs that best support
your personal desires, preferences, and goals.
Beta
Alertness
Concentration
Cognition
You are wide-awake, alert. Your mind is sharp, focused. It makes connections
quickly, easily and you're primed to do work that requires your full attention.
In the Beta state, neurons fire abundantly, in rapid succession, helping you
achieve peak performance. New ideas and solutions to problems flash like
lightning into your mind. Beta training is one of the frequencies that
biofeedback therapists use to treat Attention Deficit Disorder.
Beta-centered programs help you prepare to take an exam, play sports, give a
presentation, analyze and organize information, and other activities where
mental alertness and high levels of concentration are key to your success.
Beta waves range between 13-40 HZ. The Beta state is associated with peak
concentration, heightened alertness, hand eye coordination and visual acuity.
Nobel Prize Winner Sir Francis Crick and other scientists believe that the 40HZ
beta frequency used on many Brain Sync tapes may be key to the act of cognition.
To experience the Beta State for increased cognition and concentration try
Brain Power or High Focus.
To boost energy and enhance your workout try these high beta fitness programs:
Power Training, Running Meditation, Walking Meditation, Breakthrough Training.
Back to Top
Alpha
Relaxation
Visualization
Creativity
When you are truly relaxed, your brain activity slows from the rapid patterns
of Beta into the more gentle waves of Alpha. Your awareness expands. Fresh
creative energy begins to flow. Fea
• Re: "Hipnoza zbiorowa podwyższa życiową energię" IP: *.acn.waw.pl
Gość: taaaak 20.11.04, 13:53 zarchiwizowany
zasosowanie polityczne a jakze istnieje.
Masz przywodcow ( historia, terazniejszosc) wytarzajacych stany euforii podczac
wiecow, zebran itd.Stany zafascynowania idea,osoba itd.
Czasem przy uzyciu tzw. meskaliny ale wazny jest efekt.
Tak samo sekty.
Niesety tez masz to dobrze widoczne na przykladzie spotkan np.Amwaya.Wiec mozna
jeszcze dorzucic do polityki, sekt, niektore firmy.
:(((
Masz przywodcow ( historia, terazniejszosc) wytarzajacych stany euforii podczac
wiecow, zebran itd.Stany zafascynowania idea,osoba itd.
Czasem przy uzyciu tzw. meskaliny ale wazny jest efekt.
Tak samo sekty.
Niesety tez masz to dobrze widoczne na przykladzie spotkan np.Amwaya.Wiec mozna
jeszcze dorzucic do polityki, sekt, niektore firmy.
:(((
• "Hipnoza zbiorowa podwyższa życiową energię" IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: MSW 20.11.04, 12:48 zarchiwizowany
Hipnoza zbiorowa jest bardzo interesującym typem terapii. Polega ona na tym, że
w jednym pomieszczeniu gromadzi się grupę osób i oddziaływuje na nią technikami
wprowadzającymi w sztuczny sen. Na podwyższenie energii życiowej i zdrowotnej
pacjentów działa nie tylko siła hipnoterapeuty, ale także osób obecnych na
sali. Ma ona słabsze działanie niż seanse hipnozy indywidualnej, ale jej
niekwestionowaną zaletą jest fakt, że w grupie wszystko wydaje się łatwiejsze,
bezpieczniejsze i radośniejsze. Tworzy się łańcuch wspólnej pomocy.
Dr Andrzej Kaczorowski: Hipnoza zbiorowa wykorzystuje dwa interesujące
zjawiska. Po pierwsze koncentrację, czyli skupienie się na działaniach
hipnotyzera oraz formę transu, która zawsze rodzi się się wtedy, gdy grupa osób
coś wspólnie przeżywa i jest kierowana przez jedną osobę przewodnią. Przy
poważnym potraktowaniu tego typu hipnozy przez obecnych na sali przypomina to
koncentrację w kościele. Hipnoterapeuta przecież chętnie korzysta z gestów
zwracających i skupiających uwagę (jak kapłan): podnoszenia rąk, odrzucania ich
po przejęciu na siebie złej energii, trzymania dłoni nad pacjentem, co jest
uniwersalnym symbolem bezpieczeństwa. Ważna jest też modulacja głosu,
monotonna, ale nie cicha – hipnoza bowiem to w dużej mierze działanie
autorytatywne. Hipnoterapeuta to przewodnik, z którym się nie dyskutuje, ale
wykonuje się jego polecenia. Przepływ energii uzdrawiającej nie może być niczym
zakłócony; skupienie i cisza ułatwiają kontakt bez słów – droga dobrych uczuć
musi być czysta.
Uzdrawianie ciała
Wpływ hipnozy zbiorowej na polepszanie stanu organizmu ludzkiego jest wciąż
badany. Dziś z całą pewnością możemy stwierdzić, że tego typu terapia wzmacnia
psychikę osób w niej uczestniczących. Wiadomo zaś, że wszelkie leczenie powinno
zaczynać się od zrównoważenia stanu duszy. Stopniowo umacniana psychika zaś
lepiej sobie radzi z pokonywaniem chorób. Bariera ochronna organizmu to nie
tylko mur zbudowany z tkanek fizycznych, które walczą z bakteriami i zarazkami.
To także blokada psychiczna, która stanowi pierwszą straż przeciw wszelkim
truciznom. Hipnoza zbiorowa to właśnie lekki sztuczny sen, który pobudza w nas
siły odpornościowe dla duszy i ciała.
Z mojego doświadczenia wieloletniego hipnoterapeuty wynika wniosek, że osoby,
które częściej korzystają z takiej formy terapii grupowej, są spokojniejsze,
coraz bardziej odporne na stresy, lepiej umiejące sobie z nimi radzić.
Zanotowałem też wiele przypadków złagodzenia przewlekłych bólów głowy, a nawet
stanów lękowych czy obsesji utrudniających życie.
Pomoc dla duszy
W obecności bratnich dusz i przyjaznego przewodnika każda terapia i każda
sugestia jest łatwiej rozumiana i przyjmowana. Hipnoza zbiorowa ma zatem
niebagatelne znaczenie, jako pomoc w uleczaniu zaburzonych stosunków z innymi
ludźmi. W czasie seansu, kiedy myślimy o naszych obsesjach, lękach i
natręctwach to nie musimy uciekać od rzeczywistości. Obecność innych osób
zapewnia nam „kotwicę bezpieczeństwa”. Walkę z własnymi lękami możemy przenieść
na płaszczyznę zbiorową. Poczucie, że inni borykają się z podobnymi do naszych
problemami daje nam większe szanse na wygraną z własnym „złym losem”.
Hipnoterapeuta-przewodnik pozwala nam ukierunkować nieujarzmione poczucie
zagrożenia, pozwala je wyjaśnić i rozpoznać jego przyczyny. Hipnoterapeuta nie
krytykuje i nie potępia, ale naprowadza pacjentów na drogi możliwych dla nich
rozwiązań. Nie traktuje nikogo indywidualnie, co zapobiega lękowi przed
odkryciem słabego miejsca u osób nadwrażliwych. Podbudowuje w nich chęć do
indywidualnego wzmacniania woli uzdrowienia. Obecność innych osób pozwala
pozbyć się dręczących nas automatyzmów w myśleniu, a więc pobudza działania
twórcze, bardziej rozwojowe. Hipnoterapeuta i osoby na sali dają sobie nawzajem
duchowe wsparcie. Uczą otwarcia się na innych, właściwej oceny własnych
problemów oraz budzą w nas chęć do pomocy innym, co już jest dowodem na to, że
staliśmy się silniejsi. Życie jest grą zbiorową, a hipnoza zbiorowa uczy nas,
jak należy z pożytkiem dla siebie i innych brać w niej aktywny udział.
.........................................................
www.hipnoza.wroclaw.pl/internet.html
ZAStOSOWANIE poliTYczne ?
w jednym pomieszczeniu gromadzi się grupę osób i oddziaływuje na nią technikami
wprowadzającymi w sztuczny sen. Na podwyższenie energii życiowej i zdrowotnej
pacjentów działa nie tylko siła hipnoterapeuty, ale także osób obecnych na
sali. Ma ona słabsze działanie niż seanse hipnozy indywidualnej, ale jej
niekwestionowaną zaletą jest fakt, że w grupie wszystko wydaje się łatwiejsze,
bezpieczniejsze i radośniejsze. Tworzy się łańcuch wspólnej pomocy.
Dr Andrzej Kaczorowski: Hipnoza zbiorowa wykorzystuje dwa interesujące
zjawiska. Po pierwsze koncentrację, czyli skupienie się na działaniach
hipnotyzera oraz formę transu, która zawsze rodzi się się wtedy, gdy grupa osób
coś wspólnie przeżywa i jest kierowana przez jedną osobę przewodnią. Przy
poważnym potraktowaniu tego typu hipnozy przez obecnych na sali przypomina to
koncentrację w kościele. Hipnoterapeuta przecież chętnie korzysta z gestów
zwracających i skupiających uwagę (jak kapłan): podnoszenia rąk, odrzucania ich
po przejęciu na siebie złej energii, trzymania dłoni nad pacjentem, co jest
uniwersalnym symbolem bezpieczeństwa. Ważna jest też modulacja głosu,
monotonna, ale nie cicha – hipnoza bowiem to w dużej mierze działanie
autorytatywne. Hipnoterapeuta to przewodnik, z którym się nie dyskutuje, ale
wykonuje się jego polecenia. Przepływ energii uzdrawiającej nie może być niczym
zakłócony; skupienie i cisza ułatwiają kontakt bez słów – droga dobrych uczuć
musi być czysta.
Uzdrawianie ciała
Wpływ hipnozy zbiorowej na polepszanie stanu organizmu ludzkiego jest wciąż
badany. Dziś z całą pewnością możemy stwierdzić, że tego typu terapia wzmacnia
psychikę osób w niej uczestniczących. Wiadomo zaś, że wszelkie leczenie powinno
zaczynać się od zrównoważenia stanu duszy. Stopniowo umacniana psychika zaś
lepiej sobie radzi z pokonywaniem chorób. Bariera ochronna organizmu to nie
tylko mur zbudowany z tkanek fizycznych, które walczą z bakteriami i zarazkami.
To także blokada psychiczna, która stanowi pierwszą straż przeciw wszelkim
truciznom. Hipnoza zbiorowa to właśnie lekki sztuczny sen, który pobudza w nas
siły odpornościowe dla duszy i ciała.
Z mojego doświadczenia wieloletniego hipnoterapeuty wynika wniosek, że osoby,
które częściej korzystają z takiej formy terapii grupowej, są spokojniejsze,
coraz bardziej odporne na stresy, lepiej umiejące sobie z nimi radzić.
Zanotowałem też wiele przypadków złagodzenia przewlekłych bólów głowy, a nawet
stanów lękowych czy obsesji utrudniających życie.
Pomoc dla duszy
W obecności bratnich dusz i przyjaznego przewodnika każda terapia i każda
sugestia jest łatwiej rozumiana i przyjmowana. Hipnoza zbiorowa ma zatem
niebagatelne znaczenie, jako pomoc w uleczaniu zaburzonych stosunków z innymi
ludźmi. W czasie seansu, kiedy myślimy o naszych obsesjach, lękach i
natręctwach to nie musimy uciekać od rzeczywistości. Obecność innych osób
zapewnia nam „kotwicę bezpieczeństwa”. Walkę z własnymi lękami możemy przenieść
na płaszczyznę zbiorową. Poczucie, że inni borykają się z podobnymi do naszych
problemami daje nam większe szanse na wygraną z własnym „złym losem”.
Hipnoterapeuta-przewodnik pozwala nam ukierunkować nieujarzmione poczucie
zagrożenia, pozwala je wyjaśnić i rozpoznać jego przyczyny. Hipnoterapeuta nie
krytykuje i nie potępia, ale naprowadza pacjentów na drogi możliwych dla nich
rozwiązań. Nie traktuje nikogo indywidualnie, co zapobiega lękowi przed
odkryciem słabego miejsca u osób nadwrażliwych. Podbudowuje w nich chęć do
indywidualnego wzmacniania woli uzdrowienia. Obecność innych osób pozwala
pozbyć się dręczących nas automatyzmów w myśleniu, a więc pobudza działania
twórcze, bardziej rozwojowe. Hipnoterapeuta i osoby na sali dają sobie nawzajem
duchowe wsparcie. Uczą otwarcia się na innych, właściwej oceny własnych
problemów oraz budzą w nas chęć do pomocy innym, co już jest dowodem na to, że
staliśmy się silniejsi. Życie jest grą zbiorową, a hipnoza zbiorowa uczy nas,
jak należy z pożytkiem dla siebie i innych brać w niej aktywny udział.
.........................................................
www.hipnoza.wroclaw.pl/internet.html
ZAStOSOWANIE poliTYczne ?
After a rather painstaking process of laying out the sequences of amino acids
for the vegetables, each one then sat for weeks trying to puzzle out the
message Vegeta must be trying to give them. Unsuccessfully each sat for hours
using their calculators, computers, heads and even feet to find an answer. The
wastepaper baskets became full with scraps of sample codes, strange messages
and empty doodles. The battery juice began to dry slowly away and
discouragement began to seep in. Not even one of the scientists had come up
with a likely message from Vegeta - and, they weren't working together either.
It was disheartening. At night the cold dark labs brimmed with the wide and
empty disappointment that perhaps Vegeta didn't leave a message after all.
www.swingmachine.org/issue8/vegeta.html.........................................................
idem spac
do87anoc
for the vegetables, each one then sat for weeks trying to puzzle out the
message Vegeta must be trying to give them. Unsuccessfully each sat for hours
using their calculators, computers, heads and even feet to find an answer. The
wastepaper baskets became full with scraps of sample codes, strange messages
and empty doodles. The battery juice began to dry slowly away and
discouragement began to seep in. Not even one of the scientists had come up
with a likely message from Vegeta - and, they weren't working together either.
It was disheartening. At night the cold dark labs brimmed with the wide and
empty disappointment that perhaps Vegeta didn't leave a message after all.
www.swingmachine.org/issue8/vegeta.html.........................................................
idem spac
do87anoc
W takim razie w zadnym wypadku juz nie zmienie. Bardzo adekwatne.
Tez sie ciesze ze istniejesz. Nawet bardzo...
Buzi, idz spac, mam robote nocna na serwerze, dlatego jeszcze siedze. Skrypty
pisze, zawieszam i sprawdzam czy dzialaja. To lepiej w nocy sie robi, bo
uzyszkodnicy nie przeszkadzaja.
Tez sie ciesze ze istniejesz. Nawet bardzo...
Buzi, idz spac, mam robote nocna na serwerze, dlatego jeszcze siedze. Skrypty
pisze, zawieszam i sprawdzam czy dzialaja. To lepiej w nocy sie robi, bo
uzyszkodnicy nie przeszkadzaja.
cieszy mnie ze istniejesz...
(.)
a wiesz co to logo przedstawia?
szyba z okna wiezienia rozbite kamieniami...;)
8uzi 7esz
(.)
a wiesz co to logo przedstawia?
szyba z okna wiezienia rozbite kamieniami...;)
8uzi 7esz
a ja juz zawiesilam to co mi przyslales...
Moze i wyglada inaczej, ale jestem zachwycona. Bardzo hackerskie. Jesli ci
kiedys wyjdzie cos lepszego, to prosze bardzo. Na razie zajrzyj i ocen.
Dziekuje, hihih
Przeziebienie? Uch. Ale czosnek jadlam to jestem zabezpieczona i mozesz buuuuzi
dostac na rozgrzewke. A u mie spadal pierwszy snieg, tylko do ziemi nie
dolatywal i topnial w powietrzu. Wiatry od North Pole...
Moze i wyglada inaczej, ale jestem zachwycona. Bardzo hackerskie. Jesli ci
kiedys wyjdzie cos lepszego, to prosze bardzo. Na razie zajrzyj i ocen.
Dziekuje, hihih
Przeziebienie? Uch. Ale czosnek jadlam to jestem zabezpieczona i mozesz buuuuzi
dostac na rozgrzewke. A u mie spadal pierwszy snieg, tylko do ziemi nie
dolatywal i topnial w powietrzu. Wiatry od North Pole...
snieg spadl i zimno...
obiecalem logo ale nie znalazlem kodu...
przeziebienie...listopad
usciski
obiecalem logo ale nie znalazlem kodu...
przeziebienie...listopad
usciski
There’s no accounting for taste...
Przezucie to forma przezycia...;)
...........................
czy to dotyczy ludozercow ?
cogprints.ecs.soton.ac.uk/view/subjects/behav-neuro-sci.html
czy cala wiedza w jamie ustnej ekspertow ?
Przezucie to forma przezycia...;)
...........................
czy to dotyczy ludozercow ?
cogprints.ecs.soton.ac.uk/view/subjects/behav-neuro-sci.html
czy cala wiedza w jamie ustnej ekspertow ?
• Mam dla ciebie swietny pomysl IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: patience 20.11.04, 03:32 zarchiwizowany
naprawde dobry. Tu jest forum Kuchnia:
forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=77
Jak widzisz, tam sa tylko podfora Napoje, Wegetarianizm oraz Wino. Makrobiotyka
to zupelnie inny temat i skadinad wydaje mi sie ze by znalazl spora klientele
sluchaczy chetnych do tego zeby ich terroryzowac w sprawie makrobiotyki. Sadze
ze po drobnym staraniu by sie zgodzili na dodanie takiego podforum publicznego,
moze nawet bys zostal moderatorem jako pomyslodawca. Albo zaloz otwarte forum
publiczne na ten temat. Zglos na forum Kuchnia pytanie co jest lepsze, czy
makrobiotyczne podforum, czy zaczac od forum prywatnego i zrob jak ci radza.
forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=77
Jak widzisz, tam sa tylko podfora Napoje, Wegetarianizm oraz Wino. Makrobiotyka
to zupelnie inny temat i skadinad wydaje mi sie ze by znalazl spora klientele
sluchaczy chetnych do tego zeby ich terroryzowac w sprawie makrobiotyki. Sadze
ze po drobnym staraniu by sie zgodzili na dodanie takiego podforum publicznego,
moze nawet bys zostal moderatorem jako pomyslodawca. Albo zaloz otwarte forum
publiczne na ten temat. Zglos na forum Kuchnia pytanie co jest lepsze, czy
makrobiotyczne podforum, czy zaczac od forum prywatnego i zrob jak ci radza.
• The great Vegeta , creator of us all and our parts IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: 20.11.04, 03:28 zarchiwizowany
www.gdynia.ids.pl/~wroclawska/warzywa.html
members.lycos.co.uk/jggo1/html/warzywa.html
kuchnia.gery.pl/cms/
www.vegetablepatch.net/index.phtml................................................
temat jak morze...
moze cos na temat :
swiadomosci warzywnej ?
Once upon a modern time there was a place where chaos and harmony both existed,
where peace and war were constant, and where technology and poor eating habits
coexisted. Indeed it was a modern time full of skyscrapers, tongue depressors
and anti-depressants. There were centrifuges, kaleidoscopes, lemon-scented
napkins, even 3-D internet chemical plug-ins… yet there were huge divisions
among the people all because of vegetables. Vegetables, you ask? Yes
vegetables. They were never eaten together. People always ate them separately.
Not only did they eat them separately, but people of different regions and
backgrounds would only eat the one kind of their division. Huge fights
developed when people discussed vegetables, their nutritious qualities and
their delectable flavors. Hot-headed carrot crazies would threaten the lettuce-
lovers after hearing one say, "Lettuce balances spaghetti and sauce like no
other vegetable can." Yet, because of society, the various vegetable-lovers
were forced to live in the same neighborhoods - working in the same offices and
sending their children to the same schools. Oh, a few were willing to try other
vegetables in secret, but even if they did rather enjoy the forbidden food,
their pride wouldn't dare let them admit that any vegetable could taste better
than the one their forefathers ate. All the people in each vegetable section
would say "The great Vegeta , creator of us all and our parts" would be
displeased if they were open to any vegetable but their own.
www.swingmachine.org/issue8/vegeta.html
czy ludzie w to uwierza?
;)
members.lycos.co.uk/jggo1/html/warzywa.html
kuchnia.gery.pl/cms/
www.vegetablepatch.net/index.phtml................................................
temat jak morze...
moze cos na temat :
swiadomosci warzywnej ?
Once upon a modern time there was a place where chaos and harmony both existed,
where peace and war were constant, and where technology and poor eating habits
coexisted. Indeed it was a modern time full of skyscrapers, tongue depressors
and anti-depressants. There were centrifuges, kaleidoscopes, lemon-scented
napkins, even 3-D internet chemical plug-ins… yet there were huge divisions
among the people all because of vegetables. Vegetables, you ask? Yes
vegetables. They were never eaten together. People always ate them separately.
Not only did they eat them separately, but people of different regions and
backgrounds would only eat the one kind of their division. Huge fights
developed when people discussed vegetables, their nutritious qualities and
their delectable flavors. Hot-headed carrot crazies would threaten the lettuce-
lovers after hearing one say, "Lettuce balances spaghetti and sauce like no
other vegetable can." Yet, because of society, the various vegetable-lovers
were forced to live in the same neighborhoods - working in the same offices and
sending their children to the same schools. Oh, a few were willing to try other
vegetables in secret, but even if they did rather enjoy the forbidden food,
their pride wouldn't dare let them admit that any vegetable could taste better
than the one their forefathers ate. All the people in each vegetable section
would say "The great Vegeta , creator of us all and our parts" would be
displeased if they were open to any vegetable but their own.
www.swingmachine.org/issue8/vegeta.html
czy ludzie w to uwierza?
;)
• Re: do Doca pytanie wazne........................ IP: *.acn.waw.pl
Gość: autor 20.11.04, 03:12 zarchiwizowany
hmm...zalezy od potrawy.
czasem pierwszy kęs pierwszy smak.drugi kęs inny smak. trzeci jeszcze inny.
mowi ci to mistrz kuchni:)
wez np. kurczaka na ostro w miodzie i czosnku.
gdy bierzesz go do ust czujesz slodki smak. za moment pojawia sie pikanteria :)
potem czujesz zapacha i aromat czosnku. na koncu masz aromat miodu.jesli lubisz
dobrze przypieczonego kurczaka masz i karmel miodowy.
I to wszystko za jedna porcja owego kurczaka!
A ile smaku!
co do pacjenta hi hi marze o takim terrorze. Albo pacjencie,ktory by mnie
sluchal z rozdziawiona geba ( pomyslalem o pacjencie z katatonia niby mam
rozdziawiona gebe,spojrzenie utkwione w jeden punkt no ale to juz perwersja)
Ot pragnienie bycia waznym i pragnienie posluchu :)
Co do losiosiowej recepty.A jadles lososia w sosie winno - kaparowym ?
Co do choroby,ludzie podobno dziela sie na zdiagnozowanych i nie
zdiagnozowanych.
No ale w moim przypadku ja przynajmniej wiem,ze jestem chory ale tez wiem,ze
otoczenie mi w tym nie ustepuje :)
PS. Kasza gryczana, kalafior gotowany, jajko sadzone, zupa owocowa, mak (
wszelakie makowce i maki ),chalwa,sezamki,salata ze smietana (jak mozna zabic
salate smietana? ),puree ziemniaczane,jajecznica na masle, sa u mnie na indexie
potraw zakazanych.
Co do jajka sadzonego robi mi sie nie dobrze, gdy czuje jego zapach.....
czasem pierwszy kęs pierwszy smak.drugi kęs inny smak. trzeci jeszcze inny.
mowi ci to mistrz kuchni:)
wez np. kurczaka na ostro w miodzie i czosnku.
gdy bierzesz go do ust czujesz slodki smak. za moment pojawia sie pikanteria :)
potem czujesz zapacha i aromat czosnku. na koncu masz aromat miodu.jesli lubisz
dobrze przypieczonego kurczaka masz i karmel miodowy.
I to wszystko za jedna porcja owego kurczaka!
A ile smaku!
co do pacjenta hi hi marze o takim terrorze. Albo pacjencie,ktory by mnie
sluchal z rozdziawiona geba ( pomyslalem o pacjencie z katatonia niby mam
rozdziawiona gebe,spojrzenie utkwione w jeden punkt no ale to juz perwersja)
Ot pragnienie bycia waznym i pragnienie posluchu :)
Co do losiosiowej recepty.A jadles lososia w sosie winno - kaparowym ?
Co do choroby,ludzie podobno dziela sie na zdiagnozowanych i nie
zdiagnozowanych.
No ale w moim przypadku ja przynajmniej wiem,ze jestem chory ale tez wiem,ze
otoczenie mi w tym nie ustepuje :)
PS. Kasza gryczana, kalafior gotowany, jajko sadzone, zupa owocowa, mak (
wszelakie makowce i maki ),chalwa,sezamki,salata ze smietana (jak mozna zabic
salate smietana? ),puree ziemniaczane,jajecznica na masle, sa u mnie na indexie
potraw zakazanych.
Co do jajka sadzonego robi mi sie nie dobrze, gdy czuje jego zapach.....
• Re: do Doca pytanie wazne......................... IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: 0So8A 20.11.04, 02:49 zarchiwizowany
zmieniam tematy ze wzgledu na to wlasnie ze ciekawe...
tak jak dobry kawalek miesa przezuty 100 razy traci smak...
po zatym wracam po jakims czasie do tego samego watku aby obejrzec go z innej
perspektywy...czas na strawienie...?
"znalezc pacjenta, ktoremu np. wtluke wiedze na temat "...? he he
to czysty terror :))))
..........................
wiedza jak nasiona kielkuje powoli....
......
twoja recepta lososiowa jest ciekawa...
....
lubie sosy thai: rybny i z ostryg
ostatnia potrawa : kasza gryczana + thai sos...
zespół obsesyjno-kompulsywny?... "O rozwoju choroby decydują specyficzne cechy
osobowości człowieka, które usposabiają do bardzo trudnego przeżywania każdej
sytuacji konfliktowej, często wynikającej z nieporozumień rodzinnych czy z
powodu niewłaściwych kontaktów z otoczeniem. Doprowadza to do narastania napięć
emocjonalnych, których źródłem może być brak ciepła i serdeczności,
spontaniczności w zachowaniu i okazywaniu sobie uczuć."
moze ja jestem chory a moze otoczenie?....who knows?
;)))
pozdrawiam
tak jak dobry kawalek miesa przezuty 100 razy traci smak...
po zatym wracam po jakims czasie do tego samego watku aby obejrzec go z innej
perspektywy...czas na strawienie...?
"znalezc pacjenta, ktoremu np. wtluke wiedze na temat "...? he he
to czysty terror :))))
..........................
wiedza jak nasiona kielkuje powoli....
......
twoja recepta lososiowa jest ciekawa...
....
lubie sosy thai: rybny i z ostryg
ostatnia potrawa : kasza gryczana + thai sos...
zespół obsesyjno-kompulsywny?... "O rozwoju choroby decydują specyficzne cechy
osobowości człowieka, które usposabiają do bardzo trudnego przeżywania każdej
sytuacji konfliktowej, często wynikającej z nieporozumień rodzinnych czy z
powodu niewłaściwych kontaktów z otoczeniem. Doprowadza to do narastania napięć
emocjonalnych, których źródłem może być brak ciepła i serdeczności,
spontaniczności w zachowaniu i okazywaniu sobie uczuć."
moze ja jestem chory a moze otoczenie?....who knows?
;)))
pozdrawiam
• Re: MAK RO BIO TYKA cz 2 (czesc warzyw) IP: *.acn.waw.pl
Gość: waziwa 20.11.04, 02:43 zarchiwizowany
Warzywa.To jest temat rzeka.
Co do mnie nie zjadlbym nigdy gotowanego kalafiora:)
No ale wemy pod lupe takie popularne:
- pomidory - zrodlo likopenu, potasu.Likopen - udowodniono,ze zapobiega zawalom
serca. Z tym,zeby pomidory wyleczyly zdorwe serce trzba by ich jesc pare kg
dziennie. Wiec niestey polcam likopen z pomidorow apteczny.Dla sercowcow.
- brokuly - bomba antywolnorodnikowa. Polecany....przy nowotworach ze wzgledu
na b.wysoka zawartosc antyutleniaczy.Prowitamina A w czystej formie !
( na marginesie: palaczom nie poleca sie przyjmowanie zwiekszonych dawek
betakarotenu i wit E w formie tabletek.Hm...nie zbadano do konca dlaczego,ale
czasem przynosza one dokladnie odwroctny od zamierzonego skutek, tj. moga
sprzyjac nowotworom.Ale tylko u palaczy.
- papryka - duza dawka wit C.Nie polecana w przypadku schorzen watroby i
woreczka zolciowego.
- imbir - dziala antywymiotnie.W Chinach jest stosowany jako najleoszy srodek
przeciw chorobie lokomocyjnej.Wystarczy troszke swiezego imbiru i pawie z
glowy.
- marchew - patrz brokuly
- cebula - kwercetyna + flawonoidy + wit c+ antyutleniacze = silne dzialanie
antybakteryjne, antymiazdzycowe,antyszkorbutowe.Wiec :stosowac w
przeziebieniach,infekcjach
Uwaga ! Nie naduzywac w przypadku niskiego cisnienia.
- czosnek (moge jesc tonami dla tych,ktorzy boja sie zapachu pozniej polecam
zielona pietruszke ) jak w cebuli z tym ze dzialanie razy 2
musza jesc: miazdzycowcy, wysokocisnieniowcy,sercowcy.
Czosnek ma tak silne dzialanie antybakteryjne,ze byl stosowany w medycynie
ludowej, jako srodek zapobiegajacy....grzybicom m.in pochwy.Wiejskie dziewczyny
owijaly bawelna kawalek czosnku i wkladaly go do pochwy na noc. Kilka dni i
grzybica z glowy. No ale.... hi hi co z oralem ?
- seler,zielona pietruszka - dzialanie moczopedne
- ziemniaki - superowy wynalazek dla np. chorych na wrzody zoladka. Wystarczy
pic codziennie 1/3 szklanki soku z surowych ziemniakow.Pomaga, widzialam.
Ponadto :weglowodany, weglowodany, weglowodany.Dowiedziono naukowo,ze osoby
spozywajaceduzo weglowodanow sa...spokojniejsze i mniej nerwowe. Tak wiec
kartofelki lagodza charakter.
kapusta - dzialanie antybakteryjne,wit C, wit A z tym ze kapusta odwapnia. Tak
wiec uwaga jesli ktos ma osteoporze. Ponadto powoduje wzdecia.
Co do mnie nie zjadlbym nigdy gotowanego kalafiora:)
No ale wemy pod lupe takie popularne:
- pomidory - zrodlo likopenu, potasu.Likopen - udowodniono,ze zapobiega zawalom
serca. Z tym,zeby pomidory wyleczyly zdorwe serce trzba by ich jesc pare kg
dziennie. Wiec niestey polcam likopen z pomidorow apteczny.Dla sercowcow.
- brokuly - bomba antywolnorodnikowa. Polecany....przy nowotworach ze wzgledu
na b.wysoka zawartosc antyutleniaczy.Prowitamina A w czystej formie !
( na marginesie: palaczom nie poleca sie przyjmowanie zwiekszonych dawek
betakarotenu i wit E w formie tabletek.Hm...nie zbadano do konca dlaczego,ale
czasem przynosza one dokladnie odwroctny od zamierzonego skutek, tj. moga
sprzyjac nowotworom.Ale tylko u palaczy.
- papryka - duza dawka wit C.Nie polecana w przypadku schorzen watroby i
woreczka zolciowego.
- imbir - dziala antywymiotnie.W Chinach jest stosowany jako najleoszy srodek
przeciw chorobie lokomocyjnej.Wystarczy troszke swiezego imbiru i pawie z
glowy.
- marchew - patrz brokuly
- cebula - kwercetyna + flawonoidy + wit c+ antyutleniacze = silne dzialanie
antybakteryjne, antymiazdzycowe,antyszkorbutowe.Wiec :stosowac w
przeziebieniach,infekcjach
Uwaga ! Nie naduzywac w przypadku niskiego cisnienia.
- czosnek (moge jesc tonami dla tych,ktorzy boja sie zapachu pozniej polecam
zielona pietruszke ) jak w cebuli z tym ze dzialanie razy 2
musza jesc: miazdzycowcy, wysokocisnieniowcy,sercowcy.
Czosnek ma tak silne dzialanie antybakteryjne,ze byl stosowany w medycynie
ludowej, jako srodek zapobiegajacy....grzybicom m.in pochwy.Wiejskie dziewczyny
owijaly bawelna kawalek czosnku i wkladaly go do pochwy na noc. Kilka dni i
grzybica z glowy. No ale.... hi hi co z oralem ?
- seler,zielona pietruszka - dzialanie moczopedne
- ziemniaki - superowy wynalazek dla np. chorych na wrzody zoladka. Wystarczy
pic codziennie 1/3 szklanki soku z surowych ziemniakow.Pomaga, widzialam.
Ponadto :weglowodany, weglowodany, weglowodany.Dowiedziono naukowo,ze osoby
spozywajaceduzo weglowodanow sa...spokojniejsze i mniej nerwowe. Tak wiec
kartofelki lagodza charakter.
kapusta - dzialanie antybakteryjne,wit C, wit A z tym ze kapusta odwapnia. Tak
wiec uwaga jesli ktos ma osteoporze. Ponadto powoduje wzdecia.
rzucasz swietnymi tematami, jak np. zywienie, makrobiotyka,odwlekanie i zaraz
zmieniasz ow temat.Dlaczego ?Skoro to takie ciekawe?
hm... dyskusje przez to staja sie troszke powierzchowne. a ja marze zeby
znalezc pacjenta, ktoremu np. wtluke wiedze na temat np. zywnosci na podstawie
tego co on sam je.Albo partnera do rozmowy, ktorym pokloce sie na temat
etiologii zespolu kompulsywnego.
BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU:(
Czemu sam nie uchylisz rabka tajemnicy i np nie powiesz co lubisz jesc?
Badz bardziej ludzki,pogadaj czasem o nóżkach Halinki, bo czasem mam
wrazenie,ze gadam z maszyna:)
bez obrazy :)
sciski
PS.Prosze o odp:)
zmieniasz ow temat.Dlaczego ?Skoro to takie ciekawe?
hm... dyskusje przez to staja sie troszke powierzchowne. a ja marze zeby
znalezc pacjenta, ktoremu np. wtluke wiedze na temat np. zywnosci na podstawie
tego co on sam je.Albo partnera do rozmowy, ktorym pokloce sie na temat
etiologii zespolu kompulsywnego.
BUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU
UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU:(
Czemu sam nie uchylisz rabka tajemnicy i np nie powiesz co lubisz jesc?
Badz bardziej ludzki,pogadaj czasem o nóżkach Halinki, bo czasem mam
wrazenie,ze gadam z maszyna:)
bez obrazy :)
sciski
PS.Prosze o odp:)
In some areas, people reserve the word "hoodoo" to refer to harmful magic and
have another term, like "spiritual work," for beneficial magic, but in other
regions, hoodoo is said to include everything from love spells to protection
magic. Likewise, in the Carolinas, where the word "witchcraft" is more popular
than the word "hoodoo," "witchcraft" generally means harmful (hoodoo) magic,
and "helping yourself" means performing (hoodoo) spells that may increase your
happiness, draw money, or enhance gambling luck.
www.luckymojo.com/layingtricks.html#crossroads
HOW TO USE
BATH CRYSTALS, FLOOR WASHES,
AND SPIRITUAL SOAPS
IN THE HOODOO ROOTWORK TRADITION
Spiritual Bathing and Cleansing is an ancient practice, recommended in the
Bible and found in all parts of the world. Many people believe that a Ritual
Bath will put an end to adverse conditions and open the way for Luck, Love,
Money, and Happiness to enter their lives. Those who use these Scented Crystals
in Spiritual Baths dissolve half the contents of a packet in a tub of water and
pour the liquid over themselves as they recite a wish, a prayer, or one of the
Psalms. We also know folks who dissolve these Scented Crystals in a pail of
warm water and use as a Floor Wash to rid the home of Foul Odors and to bring
about their desires in Financial Matters, Luck, Romance, or Games of Chance. We
do not make any claims, but sell these fine Scented Bath Crystals as a curio
only.
....
(.)
have another term, like "spiritual work," for beneficial magic, but in other
regions, hoodoo is said to include everything from love spells to protection
magic. Likewise, in the Carolinas, where the word "witchcraft" is more popular
than the word "hoodoo," "witchcraft" generally means harmful (hoodoo) magic,
and "helping yourself" means performing (hoodoo) spells that may increase your
happiness, draw money, or enhance gambling luck.
www.luckymojo.com/layingtricks.html#crossroads
HOW TO USE
BATH CRYSTALS, FLOOR WASHES,
AND SPIRITUAL SOAPS
IN THE HOODOO ROOTWORK TRADITION
Spiritual Bathing and Cleansing is an ancient practice, recommended in the
Bible and found in all parts of the world. Many people believe that a Ritual
Bath will put an end to adverse conditions and open the way for Luck, Love,
Money, and Happiness to enter their lives. Those who use these Scented Crystals
in Spiritual Baths dissolve half the contents of a packet in a tub of water and
pour the liquid over themselves as they recite a wish, a prayer, or one of the
Psalms. We also know folks who dissolve these Scented Crystals in a pail of
warm water and use as a Floor Wash to rid the home of Foul Odors and to bring
about their desires in Financial Matters, Luck, Romance, or Games of Chance. We
do not make any claims, but sell these fine Scented Bath Crystals as a curio
only.
....
(.)
wlasnie to czytalem :)
i hi hi chcialem wkleic,byles pierwszy :)
i hi hi chcialem wkleic,byles pierwszy :)
a w sumie moge sie nazwac specjalista od zywienia.
Przetrzasnalem tone ksiazek, wiem co jest na co, i wiem jak to stosowac.I
stosuje.
Np. u mnie baze stanowia ryby. Na okraglo ale nie do znudzenia, bo jestem
kolekcjonerem najlepszych przepisow na ryby.Potrafie co sie 2 razy
zdarzylo....sprowadzac rybe z Berlina, dzieki pewnemu znajomemu mistrzowi
kuchni. Ryba byl to rozowy tunczyk z Omanu.U nas to co jest sprzedawane jako
tunczyk nie pluywalo nawet kolo tunczyka. Jest to ( ja sie he he dobrze trafi )
ryba z rodziny tunczykowatych i poza tym z tunczykiem nie ma nic wspolnego.
Najgorszego tunczyka aczkolwiek prawdziwego mozna dostac w duzych
hipermarketach. Nadaje sie on prawie wylacznie do stekow, ale do tego by zrobic
z niego sashimi nie ma mowy.
Acha, ryby przewaznie jem na surowo. Mam zelazny zapas wasabi ( zielony chrzan
wspominany w "twoim "tekscie ), sosu sojowego.
Ryby slodkowodne ( nie wszystkie ) tez ku zgrozie znajomych jem na surowo.
Musze co parwda uzupelniac niedobory witaminy B poniewaz surowe ryby zawieraja
enzym ( fenyloalamina mam nadzieje ze nie schrzanilem nazwy )rozkladajacy
witamine B6.
Na temat zdrowotnych wlasciwosci ryb rozpisywac sie nie bede bo sa znane. Uwaga
tylko na zbyt duze ilosci rybek na surowo bo jak wyzej.Zrobiono kiedys
doswiadczenie na kotach.Koty odzywiano wylacznie surowymi rybami. No i....
pewnego dnia koty zaczely tracic zmysl rownowagi.Zbadano poziom witamin
mikrioelementow itd.Okazalo sie ze maja wielki niedobor wit B6.
Poza rybami na surowo wszystkie chwyty z rybami dozwolone.
Co do mleka - mleko kozie, jogurty, sery ( mniam...niesety )
Absolutnie nie Actimel - poniewaz reklamowane szeroko bakterie L Casei Defensis
maja zdolnosc przebywania w organizmie tylko wtedy gdy sie dopiero co wypilo ow
actimel. Czytalem dobre opracowanie o L Casei.
Sery...moja zmora.Niby wapn, bla bla, smak Granda Padano,Bleu
d'Auvergne,Rocamadour w zaadzie wszystkie plesniowe niebieskie, camemberty,brie
ale ....
migrena - udowodniono,ze sery sa migrenotworcze
zlogi w okreznicy - francuzi ostatnio nmaja hopla na punkcie
hydrokolonoskopii.Absolutna wyluda grosza i niebezpieczenstwobo :wypulkujesz
korzystna flore bakteryjna z jelit, moze zdarzyc sie ze twoje jelito ma uchylek
i pozostala tam po zabiegu woda spowoduje zapalenie jelit, nie wyplukuje zlogow
z okreznicy itp itd
cholesterol
zaraz beda warzywa:)
(pomijam jeno hi hi wieczory z robota, Pizza Hut lub KFC )
Perwersyjne odwlekanie istotnych spraw na wydziale grafiki
Nie wiadomo nic. Wesoła nowina przyjdzie jutro bądź after tommorow. Kto
myślał, że dziś, w błąd wprowadzon został. Pozostaje czekać i obgryzać
paznokcie w przypływie niepewności, włosy rwać z głowy.
Nie chce mi się uczyć kompletnie, wyszłabym gdzieś do ludzi, do kina, poopalać
jędrne ciało na kraciastym kocu, popić, poczytać jakąś głupią książkę,
poszlajać się bez celu po starówce ohydnej. Nie myśleć, czy chciana jestem, czy
nie. Gdyby mi powiedzieli dziś, że pragną mnie dziko, uczyłabym się więcej, by
na idiotkę nie wyjść w przyszłości niedalekiej. A tak..Nie chce się. Zmuście
mnie, bo ten blog będzie rzeczywiście opisem upadków.
Do pogadanki z Witkacem--) ja ani tu, ani tam. Latawica pomiędzy światem
żywych i umarłych. Pomiędzy aniołami a zwierzętami. Ani plastycck, choć z
dyplomem, ani literat-błazen. Martchylistą możne jedynie to-to zwać.
Meeeerde........I to martwi mnie, ale na razie na trzecim miejscu (1.czy mnie
przyjmą, 2.za bardzo się nie znamy jeszcze, więc dam sobie na wstrzymanie).
Nie próbujcie nigdy zmieniać libido na siłę wchłanialną wiedzę. Nie warto.
Teraz, gdy mój blog został uznany za zagrożenie dla nieuświadomionych,
nieskażonych, pozwalam sobie na więcej. "Nie warto" napisałam..? EEE- nie da
się. Żegnam ozięble.
marta-z-tych-mart (12:42)
http://falls.blog.onet.pl/
.......................................
I. CZYM JEST KONFLIKT?
Konflikty są nieuniknione oraz potrzebne, poza tym naturalne wszędzie tam,
gdzie jest więcej niż jeden człowiek.
Definicja:
O konflikcie mówimy, wtedy gdy dwie lub więcej osób, grup wzajemnie od siebie
zależnych spostrzega niemożliwe do pogodzenia różnice interesów, niemożność
realizacji ważnych potrzeb lub/ i wartości oraz podejmuje działania, aby tę
sytuację zmienić. Od tego jakie to będą działania zależą dalsze losy konfliktu.
Konflikty istniały od zawsze, nie zawsze są rozwiązywalne, ale zawsze trzeba
szukać prób rozwiązania owego sporu .
Ważną umiejętnością jest również dostrzeganie pozytywnych stron konfliktu,
autoanaliza własnych stylów reakcji na sytuację konfliktową oraz znajomość
strategii radzenia sobie z konfliktem.
Aby umieć osiągnąć wszystkie ww. wymienione umiejętności ważna jest wiedza o
przyczynach konfliktu, jego istocie oraz dynamice rozwoju.
II. PRZYCZYNY KONFLIKTU
1.Obiektywne warunki powstawania konfliktu:
Konflikt powstaje, gdy istnieją wyodrębnione strony o sprecyzowanych dążeniach,
istnieje współzależność społeczna tj. żadna ze stron nie może osiągnąć swoich
celów bez udziału lub zgody innych stron oraz strony nie pomagają sobie w
osiąganiu celów, stanowią przeszkodę lub blokują realizację dążeń.
Konflikt może także tworzyć strony i współzależność, których wcześniej nie było.
Warto również pamiętać o kulturowym podłożu powstawania sporów, które czasami
jest niewidoczne, a decydujące w przebiegu konfliktu oraz o jego wyniku np.
konflikty rasowe czy też konflikty wynikające ze struktury organizacji.
2. Psychologiczne warunki powstawania konfliktu:
2.1.Bardzo częstym powodem konfliktów są błędy w komunikacji lub jej
zablokowanie.
Wśród błędów komunikacyjnych najczęściej wymienia się:
- błąd nadmiernej generalizacji używany jako zarzut: zamiast mówić o
konkretnych sytuacjach i konkretnych przyczynach irytacji, złości, przypisujemy
pewne zdarzenia stałym cechom osoby; częściowo może ten błąd wynikać z
nieumiejętności mówienia o własnych uczuciach, a więc nieumiejętności
formułowania komunikatu "ja" .
- częste stosowanie w komunikacji "stoperów komunikacyjnych" tj. osądzania,
krytykowania, wyzywania, rozkazywania, oskarżania, grożenia, odwracania uwagi;
- niewłaściwe zrozumienie intencji partnera rozmowy, co może spowodować
zablokowanie możliwości porozumienia - aby tego uniknąć ważna jest umiejętność
parafrazowania wypowiedzi tj. mówienia swoimi słowami, co zrozumieliśmy oraz
umiejętność odzwierciedlania wypowiedzi;
- niespójność w komunikatach np. łączenie negatywnych tekstów z pozytywnym
tonem głosu; ważne jest więc zwrócenie uwagi nie tylko na przekaz werbalny, ale
uświadomieni sobie znaczenia przekazu niewerbalnego w komunikacji;
2.2. Częstym czynnikiem wpływającym na powstawanie konfliktu jest odgrywanie
określonej roli społecznej, która wyznacza zachowanie człowieka i jego system
wartości, wpływa również na spostrzeganie, a przez to w sposób niemal
wymykający się spod kontroli, wznieca konflikty - np. eksperyment
przeprowadzony przez F.Zimbardo.
1.3. Jedną z podstawowych przyczyn konfliktu są również niezaspokojone
potrzeby, szczególnie pomiędzy stronami, które są od siebie silnie zależne.
Różnice w oczekiwaniu zaspokojenia potrzeb mogą także powodować narastanie
konfliktu pomiędzy bliskimi sobie ludźmi. Potrzebą zbyt rzadko uwzględnianą w
rozwiązywaniu sporów jest potrzeba swobody i niezależności.
1.4. Eskalacja wielu konfliktów dokonuje się bardzo często przez mechanizmy
związane z podtrzymaniem pozytywnej samooceny - "wyjście z twarzą" z sytuacji
sporu.
III. ISTOTA KONFLIKTU
Podmiot konfliktu
Każdy konflikt ma swoich uczestników. Z uwagi na nich możemy podzielić
konflikty na:
1. intrapersonalne, wewnętrzne, indywidualne;
2. interpersonalne (międzyludzkie);
3. intergrupowe (między grupami);
Przedmiot konfliktu
Każdy konflikt toczy się o coś.
Ze względu na przedmiot konfliktu można dokonać bardzo ogólnego podziału na:
1. konflikty toczące się o dobra materialno - ekonomiczne (pieniądze, tereny,
rzeczy materialne);
2. konflikty toczące się o dobra symboliczne (przekonania, władza, prestiż);
ten rodzaj konfliktów jest trudniejszy do rozwiązania oraz bardziej
antagonistyczny, częściowo wynika to z większych trudności dzielenia się tym
rodzajem dóbr.
Aktywność stron
Z uwagi na aktywność stron wyróżniamy dwa rodzaje konfliktu:
1. konflikty bierne - sytuacje, w których strony nie kierują względem siebie
żadnej aktywności ;
2. konflikty czynne - konflikty bierne zwykle przechodzą w czynne, te zaś mają
wszelką szansę na rozwiązanie lub na eskalację;
Optymalny poziom konfliktu znajduje się pomiędzy stagnacją-brakiem aktywności a
aktywnością zbyt dużą, która może prowadzić do zaostrzenia konfliktu.
Dynamika konfliktu
Każdy konflikt charakteryzuje się swego rodzaju cyklicznością.
Np. odwlekanie rozwiązania sporu może powodować obniżenie aktywności oraz
natężenie antagonizmów między stronami, może nastąpić chwilowy zanik działań
czynnych oraz przejście w stan konfliktu biernego.
Duży wpływ na dynamikę konfliktu mają procesy spostrzegania społecznego, które
powodują, iż mamy niezgodny z rzeczywistością obraz sytuacji i drugiej osoby.
Konflikt niejednokrotnie eskaluje z powody tendencyjności w spostrzeganiu. Obie
strony narzekają na siebie nawzajem, krzywdzą się i ...dalej robią to samo.
Kiedy uzyskują świadomość błędu, kształtują przekonanie, że im przysługuje
takie prawo - do tego rodzaju działań, podczas gdy drugiej stronie nie. Takie
podwójne normy są również w stanie utrzymywać wysokie natężenie konfliktu.
Detektory konfliktu
Detektory to objawy, które dość jednoznacznie wskazują na możliwość pojawienia
się sporu. Ich znajomość jest przydatna w wykrywaniu konfliktu, który jeszcze
się nie ujawnił:
- unikanie bezpośredniego kontaktu z partnerem;
- nacechowanie wzajemnych kontaktów formalizmem, brakiem cierpliwości,
drażliwością oraz brakiem tolerancji nawet na drobne błędy;
- prowokowanie impulsywnych zachowań partnera, czyhanie na jego potknięcia oraz
złośliwe komentarze;
- podkreślanie różnic i odrębności we wzajemnych relacjach;
- atakowanie przewidywanych działań partnera nawet kiedy one zostaną
zwerbalizowane;
- niezgadzanie się na żadne plany i propozycje wysuwane przez partnera;
- ironiczne traktowanie partnera, lekceważenie jego poglądów i wysuwanych
propozycji działania;
- uparte trzymanie
Nie wiadomo nic. Wesoła nowina przyjdzie jutro bądź after tommorow. Kto
myślał, że dziś, w błąd wprowadzon został. Pozostaje czekać i obgryzać
paznokcie w przypływie niepewności, włosy rwać z głowy.
Nie chce mi się uczyć kompletnie, wyszłabym gdzieś do ludzi, do kina, poopalać
jędrne ciało na kraciastym kocu, popić, poczytać jakąś głupią książkę,
poszlajać się bez celu po starówce ohydnej. Nie myśleć, czy chciana jestem, czy
nie. Gdyby mi powiedzieli dziś, że pragną mnie dziko, uczyłabym się więcej, by
na idiotkę nie wyjść w przyszłości niedalekiej. A tak..Nie chce się. Zmuście
mnie, bo ten blog będzie rzeczywiście opisem upadków.
Do pogadanki z Witkacem--) ja ani tu, ani tam. Latawica pomiędzy światem
żywych i umarłych. Pomiędzy aniołami a zwierzętami. Ani plastycck, choć z
dyplomem, ani literat-błazen. Martchylistą możne jedynie to-to zwać.
Meeeerde........I to martwi mnie, ale na razie na trzecim miejscu (1.czy mnie
przyjmą, 2.za bardzo się nie znamy jeszcze, więc dam sobie na wstrzymanie).
Nie próbujcie nigdy zmieniać libido na siłę wchłanialną wiedzę. Nie warto.
Teraz, gdy mój blog został uznany za zagrożenie dla nieuświadomionych,
nieskażonych, pozwalam sobie na więcej. "Nie warto" napisałam..? EEE- nie da
się. Żegnam ozięble.
marta-z-tych-mart (12:42)
http://falls.blog.onet.pl/
.......................................
I. CZYM JEST KONFLIKT?
Konflikty są nieuniknione oraz potrzebne, poza tym naturalne wszędzie tam,
gdzie jest więcej niż jeden człowiek.
Definicja:
O konflikcie mówimy, wtedy gdy dwie lub więcej osób, grup wzajemnie od siebie
zależnych spostrzega niemożliwe do pogodzenia różnice interesów, niemożność
realizacji ważnych potrzeb lub/ i wartości oraz podejmuje działania, aby tę
sytuację zmienić. Od tego jakie to będą działania zależą dalsze losy konfliktu.
Konflikty istniały od zawsze, nie zawsze są rozwiązywalne, ale zawsze trzeba
szukać prób rozwiązania owego sporu .
Ważną umiejętnością jest również dostrzeganie pozytywnych stron konfliktu,
autoanaliza własnych stylów reakcji na sytuację konfliktową oraz znajomość
strategii radzenia sobie z konfliktem.
Aby umieć osiągnąć wszystkie ww. wymienione umiejętności ważna jest wiedza o
przyczynach konfliktu, jego istocie oraz dynamice rozwoju.
II. PRZYCZYNY KONFLIKTU
1.Obiektywne warunki powstawania konfliktu:
Konflikt powstaje, gdy istnieją wyodrębnione strony o sprecyzowanych dążeniach,
istnieje współzależność społeczna tj. żadna ze stron nie może osiągnąć swoich
celów bez udziału lub zgody innych stron oraz strony nie pomagają sobie w
osiąganiu celów, stanowią przeszkodę lub blokują realizację dążeń.
Konflikt może także tworzyć strony i współzależność, których wcześniej nie było.
Warto również pamiętać o kulturowym podłożu powstawania sporów, które czasami
jest niewidoczne, a decydujące w przebiegu konfliktu oraz o jego wyniku np.
konflikty rasowe czy też konflikty wynikające ze struktury organizacji.
2. Psychologiczne warunki powstawania konfliktu:
2.1.Bardzo częstym powodem konfliktów są błędy w komunikacji lub jej
zablokowanie.
Wśród błędów komunikacyjnych najczęściej wymienia się:
- błąd nadmiernej generalizacji używany jako zarzut: zamiast mówić o
konkretnych sytuacjach i konkretnych przyczynach irytacji, złości, przypisujemy
pewne zdarzenia stałym cechom osoby; częściowo może ten błąd wynikać z
nieumiejętności mówienia o własnych uczuciach, a więc nieumiejętności
formułowania komunikatu "ja" .
- częste stosowanie w komunikacji "stoperów komunikacyjnych" tj. osądzania,
krytykowania, wyzywania, rozkazywania, oskarżania, grożenia, odwracania uwagi;
- niewłaściwe zrozumienie intencji partnera rozmowy, co może spowodować
zablokowanie możliwości porozumienia - aby tego uniknąć ważna jest umiejętność
parafrazowania wypowiedzi tj. mówienia swoimi słowami, co zrozumieliśmy oraz
umiejętność odzwierciedlania wypowiedzi;
- niespójność w komunikatach np. łączenie negatywnych tekstów z pozytywnym
tonem głosu; ważne jest więc zwrócenie uwagi nie tylko na przekaz werbalny, ale
uświadomieni sobie znaczenia przekazu niewerbalnego w komunikacji;
2.2. Częstym czynnikiem wpływającym na powstawanie konfliktu jest odgrywanie
określonej roli społecznej, która wyznacza zachowanie człowieka i jego system
wartości, wpływa również na spostrzeganie, a przez to w sposób niemal
wymykający się spod kontroli, wznieca konflikty - np. eksperyment
przeprowadzony przez F.Zimbardo.
1.3. Jedną z podstawowych przyczyn konfliktu są również niezaspokojone
potrzeby, szczególnie pomiędzy stronami, które są od siebie silnie zależne.
Różnice w oczekiwaniu zaspokojenia potrzeb mogą także powodować narastanie
konfliktu pomiędzy bliskimi sobie ludźmi. Potrzebą zbyt rzadko uwzględnianą w
rozwiązywaniu sporów jest potrzeba swobody i niezależności.
1.4. Eskalacja wielu konfliktów dokonuje się bardzo często przez mechanizmy
związane z podtrzymaniem pozytywnej samooceny - "wyjście z twarzą" z sytuacji
sporu.
III. ISTOTA KONFLIKTU
Podmiot konfliktu
Każdy konflikt ma swoich uczestników. Z uwagi na nich możemy podzielić
konflikty na:
1. intrapersonalne, wewnętrzne, indywidualne;
2. interpersonalne (międzyludzkie);
3. intergrupowe (między grupami);
Przedmiot konfliktu
Każdy konflikt toczy się o coś.
Ze względu na przedmiot konfliktu można dokonać bardzo ogólnego podziału na:
1. konflikty toczące się o dobra materialno - ekonomiczne (pieniądze, tereny,
rzeczy materialne);
2. konflikty toczące się o dobra symboliczne (przekonania, władza, prestiż);
ten rodzaj konfliktów jest trudniejszy do rozwiązania oraz bardziej
antagonistyczny, częściowo wynika to z większych trudności dzielenia się tym
rodzajem dóbr.
Aktywność stron
Z uwagi na aktywność stron wyróżniamy dwa rodzaje konfliktu:
1. konflikty bierne - sytuacje, w których strony nie kierują względem siebie
żadnej aktywności ;
2. konflikty czynne - konflikty bierne zwykle przechodzą w czynne, te zaś mają
wszelką szansę na rozwiązanie lub na eskalację;
Optymalny poziom konfliktu znajduje się pomiędzy stagnacją-brakiem aktywności a
aktywnością zbyt dużą, która może prowadzić do zaostrzenia konfliktu.
Dynamika konfliktu
Każdy konflikt charakteryzuje się swego rodzaju cyklicznością.
Np. odwlekanie rozwiązania sporu może powodować obniżenie aktywności oraz
natężenie antagonizmów między stronami, może nastąpić chwilowy zanik działań
czynnych oraz przejście w stan konfliktu biernego.
Duży wpływ na dynamikę konfliktu mają procesy spostrzegania społecznego, które
powodują, iż mamy niezgodny z rzeczywistością obraz sytuacji i drugiej osoby.
Konflikt niejednokrotnie eskaluje z powody tendencyjności w spostrzeganiu. Obie
strony narzekają na siebie nawzajem, krzywdzą się i ...dalej robią to samo.
Kiedy uzyskują świadomość błędu, kształtują przekonanie, że im przysługuje
takie prawo - do tego rodzaju działań, podczas gdy drugiej stronie nie. Takie
podwójne normy są również w stanie utrzymywać wysokie natężenie konfliktu.
Detektory konfliktu
Detektory to objawy, które dość jednoznacznie wskazują na możliwość pojawienia
się sporu. Ich znajomość jest przydatna w wykrywaniu konfliktu, który jeszcze
się nie ujawnił:
- unikanie bezpośredniego kontaktu z partnerem;
- nacechowanie wzajemnych kontaktów formalizmem, brakiem cierpliwości,
drażliwością oraz brakiem tolerancji nawet na drobne błędy;
- prowokowanie impulsywnych zachowań partnera, czyhanie na jego potknięcia oraz
złośliwe komentarze;
- podkreślanie różnic i odrębności we wzajemnych relacjach;
- atakowanie przewidywanych działań partnera nawet kiedy one zostaną
zwerbalizowane;
- niezgadzanie się na żadne plany i propozycje wysuwane przez partnera;
- ironiczne traktowanie partnera, lekceważenie jego poglądów i wysuwanych
propozycji działania;
- uparte trzymanie
• jutrzanosc :) lub syndrom Scarlett O'Hara IP: *.acn.waw.pl
Gość: :) 20.11.04, 01:00 zarchiwizowany
Byl kiedys na ten temat nawet niezly tekst w "Readers Digest "Pamietam jak zywo
opisanego w nim profesora, ktory codziennie obiecywal sobie ze napisze 2
rozdzialy jego ksiazki. Oczywscie wszystko odwlekalo jego decyzje o pisaniu.A
to basen ze znajomymi, a to costam.
No i... zaczal pisac wtedy kiedy zblizal sie juz "deathline". Rzecz jasna byl
wsciekly na samego siebie, bo akurat bylo lato,a on gnil w pokoiku i pisal.
Hmmm...odwlekanie jest cholernie powszechnym zjawiskiem i na odwlekanie choruje
kazdy przyanjmniej raz w zyciu.
Ja m.in cierpie na chronicznie odwlekanie sprzatania mieszkania. Odwlekam,
odwlekam, odwlekam ( tak jak i dzisiaj, wczoraj,przedwczoraj)az w koncu lapie
za telefon biore pania do sprzatania i splywam z domu.Ale ilez to ja odwlekam
decyzje o podjeciu decyzji co do sprzatania ? Laże po domu, chory, bo balagan,
siadam robie sobie kawki, wchodze do netu, dzwonie do przyjaciolki, znowu robie
kawki, jem obiadek, gotuje...., czytam, a wsjo lezy i piszczy.Potem odwlekam
decyzje o tym,zeby podjac decyzje o telefonie do pani od sprzatania......I mija
tydzien.
Inne moje odwlekania :
- odwlekam pojscie po wyniki waznych badan robionych w calkowitej narkozie
( juz nikt nie ma sily mi powtarzac idz po badania, raz zadzwonilem zeby mi
pani przez telefon podala, ale nie udalo mi sie jej zaczarowac na tyle,zeby
wyjawila telefoniczni tajemnice, badania mialem w maju )
- odwlekam pojscie na pozostale badania (jw )
- odwlekam od 2 lat operacje kolana (degeneracja lakotki 3 stopnia)
- odwlekam ...pisanie...
- odwlekam czynnosci,ktorych nie cierpie : tj. sprzatanie, odkurzanie ( oj
potrafie pol dnia gapic sie w odkurzacz, bo nie lubie halasu i odkurzacz mnie
wnerwia, bo jest glosny) pojscie na poczte, robienie porzadku w papierach,
szukanie (tak jak dzisiaj ) gwarancji na komorke ( ogolnie szukanie przedmiotow
w balaganie ).
- odwlekam nauke nowego jezyka
-odwlekam nauke scricte akademicka
Zauwazylem,ze najtrudniej jest zrobic pierwszy krok w kierunku przezwyciezenia
odwlekania. Jesli juz sie ten krok zrobi,to dalej juz jakos leci.Lepiej lub
gorzej.
Na szczescie jednak moje odwlekanie jest juz mniejsze niz kilka lat temu.Kilka
lat temu potrafilem nie odebrac naleznej mi kasy, bo zwlekalem z pojsciem po
nia. Na szczescie spraw biznesowych nie odwlekam.Chce zaraz i natychmiast
wszystko zrobic. No i ma to bardzo pozytywne skutki.
Spraw prywatnych nie odwlekam wcale. Raczej dzialam zbyt szybko, zbyt
gwaltownie, chce wszystko zaraz i juz natychmiast. Ze skutkami roznie bywa:)
opisanego w nim profesora, ktory codziennie obiecywal sobie ze napisze 2
rozdzialy jego ksiazki. Oczywscie wszystko odwlekalo jego decyzje o pisaniu.A
to basen ze znajomymi, a to costam.
No i... zaczal pisac wtedy kiedy zblizal sie juz "deathline". Rzecz jasna byl
wsciekly na samego siebie, bo akurat bylo lato,a on gnil w pokoiku i pisal.
Hmmm...odwlekanie jest cholernie powszechnym zjawiskiem i na odwlekanie choruje
kazdy przyanjmniej raz w zyciu.
Ja m.in cierpie na chronicznie odwlekanie sprzatania mieszkania. Odwlekam,
odwlekam, odwlekam ( tak jak i dzisiaj, wczoraj,przedwczoraj)az w koncu lapie
za telefon biore pania do sprzatania i splywam z domu.Ale ilez to ja odwlekam
decyzje o podjeciu decyzji co do sprzatania ? Laże po domu, chory, bo balagan,
siadam robie sobie kawki, wchodze do netu, dzwonie do przyjaciolki, znowu robie
kawki, jem obiadek, gotuje...., czytam, a wsjo lezy i piszczy.Potem odwlekam
decyzje o tym,zeby podjac decyzje o telefonie do pani od sprzatania......I mija
tydzien.
Inne moje odwlekania :
- odwlekam pojscie po wyniki waznych badan robionych w calkowitej narkozie
( juz nikt nie ma sily mi powtarzac idz po badania, raz zadzwonilem zeby mi
pani przez telefon podala, ale nie udalo mi sie jej zaczarowac na tyle,zeby
wyjawila telefoniczni tajemnice, badania mialem w maju )
- odwlekam pojscie na pozostale badania (jw )
- odwlekam od 2 lat operacje kolana (degeneracja lakotki 3 stopnia)
- odwlekam ...pisanie...
- odwlekam czynnosci,ktorych nie cierpie : tj. sprzatanie, odkurzanie ( oj
potrafie pol dnia gapic sie w odkurzacz, bo nie lubie halasu i odkurzacz mnie
wnerwia, bo jest glosny) pojscie na poczte, robienie porzadku w papierach,
szukanie (tak jak dzisiaj ) gwarancji na komorke ( ogolnie szukanie przedmiotow
w balaganie ).
- odwlekam nauke nowego jezyka
-odwlekam nauke scricte akademicka
Zauwazylem,ze najtrudniej jest zrobic pierwszy krok w kierunku przezwyciezenia
odwlekania. Jesli juz sie ten krok zrobi,to dalej juz jakos leci.Lepiej lub
gorzej.
Na szczescie jednak moje odwlekanie jest juz mniejsze niz kilka lat temu.Kilka
lat temu potrafilem nie odebrac naleznej mi kasy, bo zwlekalem z pojsciem po
nia. Na szczescie spraw biznesowych nie odwlekam.Chce zaraz i natychmiast
wszystko zrobic. No i ma to bardzo pozytywne skutki.
Spraw prywatnych nie odwlekam wcale. Raczej dzialam zbyt szybko, zbyt
gwaltownie, chce wszystko zaraz i juz natychmiast. Ze skutkami roznie bywa:)
The Macrobiotic Knowledge
The History of Macrobiotics
Thousands of years ago great sages realised that the food we eat not only
sustains life, but also underlies our health and happiness. They compiled
religious or medical laws-the Code of Manu in India, the Hebrew code, the Nei
Ching and the Hon.so Komoku (the first medicinal herb book) in China; the Zen
diet in Japan, are just some examples.
Around the end of the last century a Japanese army doctor, named Sagen
Ishizuka, established a theory of nutrition and medicine based on the
traditional Oriental diet, to which he applied the Western medical sciences of
chemistry, biology, biochemistry, and physiology.
He had been born weak and suffered from kidney and skin disease. In order to
restore his health he studied both Western and Eastern medicine extensively. He
compiled the information and conclusions of his lifelong study in two books-
Chemical Theory of Longevity, published in 1896, and Diet For Health, published
in 1898.
In 1907 a group of his followers started an association, called Shoku-Yo-Kail
in Japanese. lshizuka was an Army doctor of the highest rank, and the co-
founders of this association consisted of noblemen, congressmen, councilors,
representatives, and successful businessmen of the day. At this time Japan was
being strongly influenced by European culture and science. Going against this
trend, Ishizuka criticized the adoption of the West's modern medicine and
dietary theories, and recommended the Japanese traditional diet - whole,
unrefined foods, with very little or no milk or animal foods.
He cured many patients by having them eat a traditional diet based on brown
rice, and a variety of land and sea vegetables. Since his method was unique at
that time, and effective, many patients visited his clinic; so many in fact
that he had to limit his practice to 100 persons per day. There were also many
inquiries by mail which, because of his fame, would reach him addressed
only "Vegetable Doctor, Tokyo," ` `Daikon (Japanese radish) Doctor, Tokyo";
or "Anti-Doctor Doctor, Tokyo." His healing technique was based on the
recognition of five very important principles:
Foods are the foundation of health and happiness.
Sodium and potassium are the primary antagonistic and complementary clements in
food. They most strongly determine its character-or "yin/ yang" quality.
Grain is properly the staple food of man.
Food should be unrefined, whole, and natural.
Food should be grown locally and eaten in season.
Suffering "incurable" diseases at the age of 18, George Ohsawa learned about
this approach to diet from two of Mr. Ishizuka's disciples, Manabu Nishibata
and Shojiro Goto. After completely restoring his own health, Ohsawa joined
ShokuYo-Kai. He was later elected the association's President. Before Ohsawa
started his prolific writing career there were only a few books in Japan on the
subject of diet and health. Mr. Akira Iida was a director of Shoku-Yo-Kai, and
one of the editors of the magazine published by that organization.
About 1925 Mr. Ohsawa wrote many articles for the magazine, and in 1928 his
first books, Physiology of Japanese Mentality and Biography of Sagen Ishizuka,
were published. When Ohsawa's activities started to gain recognition he was
excluded from the association, which I believe was due mainly to the jealousy
of some of the directors. He then established his own organisation, where he
devoted himself more to the teaching of the yin and yang philosophy rather than
the direct treatment of the sick. From that point on Mr. Ohsawa devoted his
life to lecturing around the world and to writing on macrobiotic philosophy and
its application, until his death at the age of 74. George Ohsawa first
mentioned the term macrobiotic in his Japanese translation of Alexis Carrel's
Man, the Unknown. It did not appear in the main text but rather in his
postscript. His first textual usage of the term was in Zen Macrobiotics, which
he wrote in English in 1959. It was published in English by Nippon Centre
Ignoramus, (Nippon C. I). in 1960.
In Greek, macro means big or great and biotic means concerning life, so the
word refers to the "big view of life." This meaning suggests that we should
relax our small, rigid views of the world so that the underlying unity of
nature can be sensed. The word macrobiotic was originally used in literature by
the German scholar Christophe Wilhelm Von Hufeland in Das Makrobiotik (1796).
George Ohsawa met a descendant of Hufeland in Germany in 1958. After Ohsawa
died his disciples continued to teach macrobiotics in Japan, Europe, North
America, and South America. It is currently being practised virtually all over
the world, including the Eastern European countries.
During his lifetime Ohsawa wrote more than 300 books and pamphlets, in
Japanese, French, English, and German.
He also published a monthly magazine for more than 40 years, and today more
than 30 of his books have been translated into English, German, French,
Swedish, Flemish, Portuguese, Italian, Spanish, and Vietnamese. In America
thousands of people are using the principles of macrobiotics in their daily
lives in all the major cities, and the number of people practising this way of
life is increasing across the country. Thousands of health and natural food
stores throughout the nation now sell the basic foodstuffs commonly used in
macrobiotics -such as organically-grown grain and produce, sea vegetables, and
special condiments. A growing number of macrobiotic publications are also
appearing.
A positive sign is that some medical doctors are now recommending the
macrobiotic diet to their patients. Since the publication of Dr. Anthony
Sattilaro's recent book, Recalled By Life, many people have opted for this
natural method of healing, which simply involves providing the proper material
and allowing the body to heal itself. Many of these people have had good
results. However, macrobiotics is not primarily a diet for curing sickness, nor
is it a new fad.
Macrobiotics is a way of life, based on an understanding of the rhythm, the ebb
and flow of nature. Its roots can be traced back through civilisation to the
beginning of human tradition. Although it requires study and seemingly very big
adjustments, macrobiotics is a practical way of living towards happiness.
Nippon C. I. or M. I. (Maison Ignoramus). Many of them went abroad and started
macrobiotic centres in Europe, U.S.A. and Brazil. Michio Kushi was the first
such student who left Japan from his school.)
Extracts from the book 'Basic Macrobiotics' by Herman Aihara
www.macrobiotics.co.uk/macrobiotics.htm
www.makrobiotyka.wroc.pl/
www.holisticmed.com/www/macrobiotics.html
;)
recepty :
members.tripod.com/enisart/cooking.htm
polecam
The History of Macrobiotics
Thousands of years ago great sages realised that the food we eat not only
sustains life, but also underlies our health and happiness. They compiled
religious or medical laws-the Code of Manu in India, the Hebrew code, the Nei
Ching and the Hon.so Komoku (the first medicinal herb book) in China; the Zen
diet in Japan, are just some examples.
Around the end of the last century a Japanese army doctor, named Sagen
Ishizuka, established a theory of nutrition and medicine based on the
traditional Oriental diet, to which he applied the Western medical sciences of
chemistry, biology, biochemistry, and physiology.
He had been born weak and suffered from kidney and skin disease. In order to
restore his health he studied both Western and Eastern medicine extensively. He
compiled the information and conclusions of his lifelong study in two books-
Chemical Theory of Longevity, published in 1896, and Diet For Health, published
in 1898.
In 1907 a group of his followers started an association, called Shoku-Yo-Kail
in Japanese. lshizuka was an Army doctor of the highest rank, and the co-
founders of this association consisted of noblemen, congressmen, councilors,
representatives, and successful businessmen of the day. At this time Japan was
being strongly influenced by European culture and science. Going against this
trend, Ishizuka criticized the adoption of the West's modern medicine and
dietary theories, and recommended the Japanese traditional diet - whole,
unrefined foods, with very little or no milk or animal foods.
He cured many patients by having them eat a traditional diet based on brown
rice, and a variety of land and sea vegetables. Since his method was unique at
that time, and effective, many patients visited his clinic; so many in fact
that he had to limit his practice to 100 persons per day. There were also many
inquiries by mail which, because of his fame, would reach him addressed
only "Vegetable Doctor, Tokyo," ` `Daikon (Japanese radish) Doctor, Tokyo";
or "Anti-Doctor Doctor, Tokyo." His healing technique was based on the
recognition of five very important principles:
Foods are the foundation of health and happiness.
Sodium and potassium are the primary antagonistic and complementary clements in
food. They most strongly determine its character-or "yin/ yang" quality.
Grain is properly the staple food of man.
Food should be unrefined, whole, and natural.
Food should be grown locally and eaten in season.
Suffering "incurable" diseases at the age of 18, George Ohsawa learned about
this approach to diet from two of Mr. Ishizuka's disciples, Manabu Nishibata
and Shojiro Goto. After completely restoring his own health, Ohsawa joined
ShokuYo-Kai. He was later elected the association's President. Before Ohsawa
started his prolific writing career there were only a few books in Japan on the
subject of diet and health. Mr. Akira Iida was a director of Shoku-Yo-Kai, and
one of the editors of the magazine published by that organization.
About 1925 Mr. Ohsawa wrote many articles for the magazine, and in 1928 his
first books, Physiology of Japanese Mentality and Biography of Sagen Ishizuka,
were published. When Ohsawa's activities started to gain recognition he was
excluded from the association, which I believe was due mainly to the jealousy
of some of the directors. He then established his own organisation, where he
devoted himself more to the teaching of the yin and yang philosophy rather than
the direct treatment of the sick. From that point on Mr. Ohsawa devoted his
life to lecturing around the world and to writing on macrobiotic philosophy and
its application, until his death at the age of 74. George Ohsawa first
mentioned the term macrobiotic in his Japanese translation of Alexis Carrel's
Man, the Unknown. It did not appear in the main text but rather in his
postscript. His first textual usage of the term was in Zen Macrobiotics, which
he wrote in English in 1959. It was published in English by Nippon Centre
Ignoramus, (Nippon C. I). in 1960.
In Greek, macro means big or great and biotic means concerning life, so the
word refers to the "big view of life." This meaning suggests that we should
relax our small, rigid views of the world so that the underlying unity of
nature can be sensed. The word macrobiotic was originally used in literature by
the German scholar Christophe Wilhelm Von Hufeland in Das Makrobiotik (1796).
George Ohsawa met a descendant of Hufeland in Germany in 1958. After Ohsawa
died his disciples continued to teach macrobiotics in Japan, Europe, North
America, and South America. It is currently being practised virtually all over
the world, including the Eastern European countries.
During his lifetime Ohsawa wrote more than 300 books and pamphlets, in
Japanese, French, English, and German.
He also published a monthly magazine for more than 40 years, and today more
than 30 of his books have been translated into English, German, French,
Swedish, Flemish, Portuguese, Italian, Spanish, and Vietnamese. In America
thousands of people are using the principles of macrobiotics in their daily
lives in all the major cities, and the number of people practising this way of
life is increasing across the country. Thousands of health and natural food
stores throughout the nation now sell the basic foodstuffs commonly used in
macrobiotics -such as organically-grown grain and produce, sea vegetables, and
special condiments. A growing number of macrobiotic publications are also
appearing.
A positive sign is that some medical doctors are now recommending the
macrobiotic diet to their patients. Since the publication of Dr. Anthony
Sattilaro's recent book, Recalled By Life, many people have opted for this
natural method of healing, which simply involves providing the proper material
and allowing the body to heal itself. Many of these people have had good
results. However, macrobiotics is not primarily a diet for curing sickness, nor
is it a new fad.
Macrobiotics is a way of life, based on an understanding of the rhythm, the ebb
and flow of nature. Its roots can be traced back through civilisation to the
beginning of human tradition. Although it requires study and seemingly very big
adjustments, macrobiotics is a practical way of living towards happiness.
Nippon C. I. or M. I. (Maison Ignoramus). Many of them went abroad and started
macrobiotic centres in Europe, U.S.A. and Brazil. Michio Kushi was the first
such student who left Japan from his school.)
Extracts from the book 'Basic Macrobiotics' by Herman Aihara
www.macrobiotics.co.uk/macrobiotics.htm
www.makrobiotyka.wroc.pl/
www.holisticmed.com/www/macrobiotics.html
;)
recepty :
members.tripod.com/enisart/cooking.htm
polecam
• Procrastination...............Jutrzanosc??? IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: dr FrÖid 20.11.04, 00:22 zarchiwizowany
mentalhelp.net/psyhelp/chap4/chap4r.htm
Abstract
Procrastination, as a sporadic or chronic response to task engagement, is a
pervasive problem for a large number of individuals in many societies. For
example, researchers have estimated that in academic settings in North America,
over 70% of students exhibit this behavior. Many of these individuals are
highly vulnerable to negative consequences such as poor performance, decreased
subjective well-being, negative affect, and reduced life achievements.
..........................................................................
All procrastinators put off things they have to do. Structured procrastination
is the art of making this bad trait work for you. The key idea is that
procrastinating does not mean doing absolutely nothing. Procrastinators seldom
do absolutely nothing; they do marginally useful things, like gardening or
sharpening pencils or making a diagram of how they will reorganize their files
when they get around to it. Why does the procrastinator do these things?
Because they are a way of not doing something more important. If all the
procrastinator had left to do was to sharpen some pencils, no force on earth
could get him do it. However, the procrastinator can be motivated to do
difficult, timely and important tasks, as long as these tasks are a way of not
doing something more important.
www-csli.stanford.edu/~john/procrastination.html
The Problem of Procrastination
There is a poster that depicts a huge polar bear lying prone on a flue of ice.
The caption under it reads, "When I get the feeling to do something, I lie down
until the feeling goes away". Such is the sigh of the resigned procrastinator:
broken by frustration, unable to catch up, chained by depression and sustained
by the simple apathetic response, "I don't care anymore".
webhome.idirect.com/~readon/procrast.html
“Procrastinators may enjoy a healthy, stress-free life when deadlines are far
off, but they suffer more than other people when deadlines are imminent,” write
the researchers.
www.apa.org/monitor/jan98/last.html
Hello, my name's Stevie D. and welcome to:
Procrastinators Anonymous
www2.itexas.net/%7Estephen/procrast.htm
It'll be finished one of these days. You know, when I have the time. I'll
start to it tomorrow, or maybe the next day.
.....
Procrastination is the deferment or putting-off of an action which requires
immediate attention, usually by focusing on some other distraction. It derives
from the Latin words pro (a prefix meaning "for") and cras (meaning "tomorrow").
Recently, the subject has attracted considerable attention in the domain of
psychology, and research has been conducted into the whys and wherefores of
individuals' predilection for procrastination.
Procrastination can be a persistent trait in some people, known as chronic
procrastinators. Traditionally, it has been associated with perfectionism, a
tendency to negatively evaluate outcomes and one's own performance, intense
fear and avoidance of evaluation of one's abilities by others, heightened
social self-consciousness and anxiety, recurrent low mood, and workaholism.
However, research indicates that perfectionists are not any more likely to
procrastinate, though they do feel worse about it when the do put things off.
It may cause significant psychological disability and dysfunction in many
dimensions of life over time. Procrastinators typically have significantly
lower academic grades, worse health, and make less money than non-
procrastinators. There is, unfortunately, widespread ignorance about this
problem, even amongst mental health professionals, where procrastination is
often trivially thought of in its simplest and most benign forms, of seeking
pleasurable sensations irresponsibly at the expense of being reliable. A milder
form of procrastination is also common in students, in which it is known as
academic procrastination.
Many societies and cultures have become associated (rightly or wrongly) by
stereotype with procrastination; a notable example being the Spanish or Latin
Americans, for whom the word mañana or "tomorrow" has become reinforcingly
synonymous with their legendary stereotypical predilection for siestas. In
modern society, however, it should be noted that the siesta is rapidly
disappearing from Spanish society.
The term is referenced as a proverb: "Procrastination is the thief of time".
This conveys the meaning that deferment is both negative and wasteful of the
time on which the action could properly be completed. Don Marquis neatly
parodied this adage with the following: "Procrastination is the art of keeping
up with yesterday".
Procrastination is considered a virtue by some groups such as slackers and the
Church of the SubGenius.
;))))
Abstract
Procrastination, as a sporadic or chronic response to task engagement, is a
pervasive problem for a large number of individuals in many societies. For
example, researchers have estimated that in academic settings in North America,
over 70% of students exhibit this behavior. Many of these individuals are
highly vulnerable to negative consequences such as poor performance, decreased
subjective well-being, negative affect, and reduced life achievements.
..........................................................................
All procrastinators put off things they have to do. Structured procrastination
is the art of making this bad trait work for you. The key idea is that
procrastinating does not mean doing absolutely nothing. Procrastinators seldom
do absolutely nothing; they do marginally useful things, like gardening or
sharpening pencils or making a diagram of how they will reorganize their files
when they get around to it. Why does the procrastinator do these things?
Because they are a way of not doing something more important. If all the
procrastinator had left to do was to sharpen some pencils, no force on earth
could get him do it. However, the procrastinator can be motivated to do
difficult, timely and important tasks, as long as these tasks are a way of not
doing something more important.
www-csli.stanford.edu/~john/procrastination.html
The Problem of Procrastination
There is a poster that depicts a huge polar bear lying prone on a flue of ice.
The caption under it reads, "When I get the feeling to do something, I lie down
until the feeling goes away". Such is the sigh of the resigned procrastinator:
broken by frustration, unable to catch up, chained by depression and sustained
by the simple apathetic response, "I don't care anymore".
webhome.idirect.com/~readon/procrast.html
“Procrastinators may enjoy a healthy, stress-free life when deadlines are far
off, but they suffer more than other people when deadlines are imminent,” write
the researchers.
www.apa.org/monitor/jan98/last.html
Hello, my name's Stevie D. and welcome to:
Procrastinators Anonymous
www2.itexas.net/%7Estephen/procrast.htm
It'll be finished one of these days. You know, when I have the time. I'll
start to it tomorrow, or maybe the next day.
.....
Procrastination is the deferment or putting-off of an action which requires
immediate attention, usually by focusing on some other distraction. It derives
from the Latin words pro (a prefix meaning "for") and cras (meaning "tomorrow").
Recently, the subject has attracted considerable attention in the domain of
psychology, and research has been conducted into the whys and wherefores of
individuals' predilection for procrastination.
Procrastination can be a persistent trait in some people, known as chronic
procrastinators. Traditionally, it has been associated with perfectionism, a
tendency to negatively evaluate outcomes and one's own performance, intense
fear and avoidance of evaluation of one's abilities by others, heightened
social self-consciousness and anxiety, recurrent low mood, and workaholism.
However, research indicates that perfectionists are not any more likely to
procrastinate, though they do feel worse about it when the do put things off.
It may cause significant psychological disability and dysfunction in many
dimensions of life over time. Procrastinators typically have significantly
lower academic grades, worse health, and make less money than non-
procrastinators. There is, unfortunately, widespread ignorance about this
problem, even amongst mental health professionals, where procrastination is
often trivially thought of in its simplest and most benign forms, of seeking
pleasurable sensations irresponsibly at the expense of being reliable. A milder
form of procrastination is also common in students, in which it is known as
academic procrastination.
Many societies and cultures have become associated (rightly or wrongly) by
stereotype with procrastination; a notable example being the Spanish or Latin
Americans, for whom the word mañana or "tomorrow" has become reinforcingly
synonymous with their legendary stereotypical predilection for siestas. In
modern society, however, it should be noted that the siesta is rapidly
disappearing from Spanish society.
The term is referenced as a proverb: "Procrastination is the thief of time".
This conveys the meaning that deferment is both negative and wasteful of the
time on which the action could properly be completed. Don Marquis neatly
parodied this adage with the following: "Procrastination is the art of keeping
up with yesterday".
Procrastination is considered a virtue by some groups such as slackers and the
Church of the SubGenius.
;))))
"Expedite, by stomping the crow, destroys the vice of procrastination (pro-CRAS-
tination means putting things off until tomorrow). "
- or he attempts to destroy the tomorrow?
Eleggua/Elegua: Messenger, Opener of the Way, Trickster
Saint Simon Peter
San Martin (Caballero)
Saint Anthony (of Padua)
El Nino de Atocha
Saint Expedite
Saint (Archangel) Michael
www.luckymojo.com/saintexpedite.html
Saint Expedite is the patron of those who hope for rapid solutions to problems,
who wish to avoid or put an end to delays, and who want general financial
success. His aid is also sought by those who wish to overcome procrastination
as a personal bad habit, as well as by shop-keepers and sailors. His feast day
is April 19.
Expedite is typically depicted as a young Roman centurion holding aloft a cross
marked HODIE ("today" in Latin) and squashing a crow beneath his right foot.
Out of the dying crow's mouth issues a word-ribbon, CRAS ("tomorrow" in Latin).
Thus Expedite destroys a vague tomorrow in favour of a definite today.
There is a cute pun in what the crow says: CRAS CRAS CRAS is how Romans
imitated the sound of crows (in English, this is CAW CAW CAW), thus crows and
ravens are said to always be croaking about "tomorrow, tomorrow, tomorrow."
Expedite, by stomping the crow, destroys the vice of procrastination (pro-CRAS-
tination means putting things off until tomorrow).
There is an old, humourously apocryphal tale about the arrival of Saint
Expedite in New Orleans: The story goes that in outfitting the Chapel of Our
Lady of Guadalupe, the priests sent off to Spain for a large and beautiful
statue of the Virgin, and many months later, by ship, they received TWO crates
instead of one. They opened the first and it contained the statue of Mary,
which they had commissioned, and then they turned to the unexpected second
crate, which only bore the legend EXPEDITE on the outside. This they opened, to
find the statue of a Roman centurion. In their simple ignorance, they mistook
the shipping instructions -- EXPEDITE, meaning, "expedite this shipment" -- to
be the name of a saint.
The story is both funny and miraculous, but it is not a true account of the
origin of the image of Saint Expedite, for he can be found in other places than
New Orleans, and there is no reason to think that the sculptors in Spain would
have created such a figure unless asked to do so. Interestingly, as with the
CRAS pun, once again, Saint Expedite is associated with word-play.
Candles burned for Saint Expedite are usually either yellow or red. If you are
working with a statue or holy card of the saint and a plain offertory candle,
it is customary to place a glass of water next to the image of the saint,
forming a triangle with the glass at the front left of the triangle, the candle
at the middle rear, and the statue at the front right. If a glass-encased
votive candle with the saint's image on it is used instead of a free-standing
candle and a statue, the water glass is placed to the left of the candle and
the two objects are simply side-by-side.
A good day to burn candles for Saint Expedite is Wednesday, the day of Mercury,
the messenger god of the Romans. In fact, Expedite is not only syncretized with
that ancient deity, he is symbolized by the metal quicksilver (liquid elemental
Mercury), and is also associated with the African and Afro-Caribbean spiritual
entities Elegua, Legba, Baron Samedi, Bonsu, and so forth, those being the
messengers and tricksters in the Lukumi / Santeria, Voodoo / Vodoun, and Obeah
pantheons.
The constellation of ritual beliefs associated with supplications to Saint
Expedite among African-American Catholics was succinctly summed up by an
anonymous New Orleans informant whose instructions for working with the saint
were recorded by the folklorist Harry M. Hyatt in the late 1930s:
The following documentation on Saint Expedite in New Orleans comes
from "Hoodoo - Conjuration - Witchcraft - Rootwork," a 5-volume, 4766-page
collection of folkloric material gathered by Harry Middleton Hyatt, primarily
between 1935 and 1939. IMPORTANT: If this is the first time you have
encountered Hyatt material at this web site, please take a moment to open and
read the supplementary page called "Hoodoo - Conjuration - Witchcraft -
Rootwork" by Harry Middleton Hyatt.
"Well, St. Espedee works very quickly. His light is a red light on a Wednesday.
He's fo' close scrapes -- he's fo' quick money. But then there is a call behin'
him. Somebody must go behin' St. Espedee. He takes unless yo' give him flowers.
Yo' must give him flowers because if not, then someone out of the house will
pass on. "
[New Orleans, LA. Informant# not noted; E6:7-E19:3 = 2839-2852] {Vol. 2, Pg.
962}
tination means putting things off until tomorrow). "
- or he attempts to destroy the tomorrow?
Eleggua/Elegua: Messenger, Opener of the Way, Trickster
Saint Simon Peter
San Martin (Caballero)
Saint Anthony (of Padua)
El Nino de Atocha
Saint Expedite
Saint (Archangel) Michael
www.luckymojo.com/saintexpedite.html
Saint Expedite is the patron of those who hope for rapid solutions to problems,
who wish to avoid or put an end to delays, and who want general financial
success. His aid is also sought by those who wish to overcome procrastination
as a personal bad habit, as well as by shop-keepers and sailors. His feast day
is April 19.
Expedite is typically depicted as a young Roman centurion holding aloft a cross
marked HODIE ("today" in Latin) and squashing a crow beneath his right foot.
Out of the dying crow's mouth issues a word-ribbon, CRAS ("tomorrow" in Latin).
Thus Expedite destroys a vague tomorrow in favour of a definite today.
There is a cute pun in what the crow says: CRAS CRAS CRAS is how Romans
imitated the sound of crows (in English, this is CAW CAW CAW), thus crows and
ravens are said to always be croaking about "tomorrow, tomorrow, tomorrow."
Expedite, by stomping the crow, destroys the vice of procrastination (pro-CRAS-
tination means putting things off until tomorrow).
There is an old, humourously apocryphal tale about the arrival of Saint
Expedite in New Orleans: The story goes that in outfitting the Chapel of Our
Lady of Guadalupe, the priests sent off to Spain for a large and beautiful
statue of the Virgin, and many months later, by ship, they received TWO crates
instead of one. They opened the first and it contained the statue of Mary,
which they had commissioned, and then they turned to the unexpected second
crate, which only bore the legend EXPEDITE on the outside. This they opened, to
find the statue of a Roman centurion. In their simple ignorance, they mistook
the shipping instructions -- EXPEDITE, meaning, "expedite this shipment" -- to
be the name of a saint.
The story is both funny and miraculous, but it is not a true account of the
origin of the image of Saint Expedite, for he can be found in other places than
New Orleans, and there is no reason to think that the sculptors in Spain would
have created such a figure unless asked to do so. Interestingly, as with the
CRAS pun, once again, Saint Expedite is associated with word-play.
Candles burned for Saint Expedite are usually either yellow or red. If you are
working with a statue or holy card of the saint and a plain offertory candle,
it is customary to place a glass of water next to the image of the saint,
forming a triangle with the glass at the front left of the triangle, the candle
at the middle rear, and the statue at the front right. If a glass-encased
votive candle with the saint's image on it is used instead of a free-standing
candle and a statue, the water glass is placed to the left of the candle and
the two objects are simply side-by-side.
A good day to burn candles for Saint Expedite is Wednesday, the day of Mercury,
the messenger god of the Romans. In fact, Expedite is not only syncretized with
that ancient deity, he is symbolized by the metal quicksilver (liquid elemental
Mercury), and is also associated with the African and Afro-Caribbean spiritual
entities Elegua, Legba, Baron Samedi, Bonsu, and so forth, those being the
messengers and tricksters in the Lukumi / Santeria, Voodoo / Vodoun, and Obeah
pantheons.
The constellation of ritual beliefs associated with supplications to Saint
Expedite among African-American Catholics was succinctly summed up by an
anonymous New Orleans informant whose instructions for working with the saint
were recorded by the folklorist Harry M. Hyatt in the late 1930s:
The following documentation on Saint Expedite in New Orleans comes
from "Hoodoo - Conjuration - Witchcraft - Rootwork," a 5-volume, 4766-page
collection of folkloric material gathered by Harry Middleton Hyatt, primarily
between 1935 and 1939. IMPORTANT: If this is the first time you have
encountered Hyatt material at this web site, please take a moment to open and
read the supplementary page called "Hoodoo - Conjuration - Witchcraft -
Rootwork" by Harry Middleton Hyatt.
"Well, St. Espedee works very quickly. His light is a red light on a Wednesday.
He's fo' close scrapes -- he's fo' quick money. But then there is a call behin'
him. Somebody must go behin' St. Espedee. He takes unless yo' give him flowers.
Yo' must give him flowers because if not, then someone out of the house will
pass on. "
[New Orleans, LA. Informant# not noted; E6:7-E19:3 = 2839-2852] {Vol. 2, Pg.
962}
jako, ze czlek renesansowy winien sie zajmowac wieloma naukami, ja zajalem sie
dzisaj tym, co artystom najbardziej smakuje.
Wczoraj pisalem canapca wanted tak wiec dzisiaj zajalem sie tworzeniem
renesansowych kanapek.
- canaPKa Michala Aniola Buonarotti
- kawalek chleba ciemnego ze sliwkami suszonymi posmarowac maslem ( zadna tam
margaryna).Na to polozyc kawalek Bleu d'Auvergne. Na kawalek sera rzucic od
niechcenia plaster avocado. Popieprzyc tylko bialym piepierzem!
Spozywac i czuc jak delikatne avokado studzi smak wyrazistego sera, a bialy
pieprz dodaje glebi wyrazu. Cos ostre jest ostre,cos wyraziste zostaje
wyraziste, a jednoczesnie balsamiczne, miekkie i lagodzace podniebienie.
( mam jeszcze wersje - niezbyt pilny uczen Leonardo tj. zgniesc avocado i
pomieszac z Bleu d'Auvergne ale .... wtedy avocado nie koi ostrego smaku a
spycha w otchlan pyszny aromat i wyrazistosc sera)
CanaPKa Mistrza Leonardo
- na pumpernikiel( male kawalki najlepiej okragle )posmarowany maselkiem ( nie
zadna tam margaryna ) kladziesz tatar z lososia ( najleopszy norweski wedzony
na zimno pomieszany z surowym norweskim posiekane w proporcjach 2/3 wedzonego,
1/3 surowego z domieszka bialego,zielonego pieprzu,ze sproszkowana wyschnieta
ociupinka skorki z cytryny,troszeczke galki muszkatalowej, troche oliwy z
oliwek, sok z cytryny w niezabojczych dla ryby proporcjach) na to czyli na
tatara - papryka : musi byc żółta (- malutko nie przesadzac!) Obok papryki -
1/7 lyzczeczki od kawy Pesto Genovese.Do tego... posiekanej cebulki - tylko
czerwonej szczypte. Mozna dodac oliwki - czarna koniecznie.
I pojawia nam sie ; tatar z łososia pieknego różowego,jesli na okragly kawalek
nalozony umiejetnie przybiera postac rózy.
Papryka i cebulka daje mozliwosc chrupniecia clou canaPKi, ktora przeciez jest
miekka,morska rozplywajaca sie w ustach.Pesto przeniesie cie do Italii.A Nuta
zielonego pieprzu pozwoli ci poznac goraco smaku a zarazem chlod zapachu.
Ide po kolejna porcje!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
dzisaj tym, co artystom najbardziej smakuje.
Wczoraj pisalem canapca wanted tak wiec dzisiaj zajalem sie tworzeniem
renesansowych kanapek.
- canaPKa Michala Aniola Buonarotti
- kawalek chleba ciemnego ze sliwkami suszonymi posmarowac maslem ( zadna tam
margaryna).Na to polozyc kawalek Bleu d'Auvergne. Na kawalek sera rzucic od
niechcenia plaster avocado. Popieprzyc tylko bialym piepierzem!
Spozywac i czuc jak delikatne avokado studzi smak wyrazistego sera, a bialy
pieprz dodaje glebi wyrazu. Cos ostre jest ostre,cos wyraziste zostaje
wyraziste, a jednoczesnie balsamiczne, miekkie i lagodzace podniebienie.
( mam jeszcze wersje - niezbyt pilny uczen Leonardo tj. zgniesc avocado i
pomieszac z Bleu d'Auvergne ale .... wtedy avocado nie koi ostrego smaku a
spycha w otchlan pyszny aromat i wyrazistosc sera)
CanaPKa Mistrza Leonardo
- na pumpernikiel( male kawalki najlepiej okragle )posmarowany maselkiem ( nie
zadna tam margaryna ) kladziesz tatar z lososia ( najleopszy norweski wedzony
na zimno pomieszany z surowym norweskim posiekane w proporcjach 2/3 wedzonego,
1/3 surowego z domieszka bialego,zielonego pieprzu,ze sproszkowana wyschnieta
ociupinka skorki z cytryny,troszeczke galki muszkatalowej, troche oliwy z
oliwek, sok z cytryny w niezabojczych dla ryby proporcjach) na to czyli na
tatara - papryka : musi byc żółta (- malutko nie przesadzac!) Obok papryki -
1/7 lyzczeczki od kawy Pesto Genovese.Do tego... posiekanej cebulki - tylko
czerwonej szczypte. Mozna dodac oliwki - czarna koniecznie.
I pojawia nam sie ; tatar z łososia pieknego różowego,jesli na okragly kawalek
nalozony umiejetnie przybiera postac rózy.
Papryka i cebulka daje mozliwosc chrupniecia clou canaPKi, ktora przeciez jest
miekka,morska rozplywajaca sie w ustach.Pesto przeniesie cie do Italii.A Nuta
zielonego pieprzu pozwoli ci poznac goraco smaku a zarazem chlod zapachu.
Ide po kolejna porcje!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
• Re: XpEditOr na Marsa!!!!!...hodie - dziś!!! IP: *.wroclaw.dialog.net.pl
Gość: (.) 18.11.04, 20:24 zarchiwizowany
"I have been told that St. Expedite images are used by
local voodoo practitioners to invoke the Loa of the Crossroads."
Carlos "Froggy".
groups.google.pl/groups?hl=pl&lr=&threadm=6hiire%24bgg%246%40uuneo.neosoft.com&rnum=8&prev=/groups%3Fhl%3Dpl%26lr%3D%26q%3DExpedite%2B%
26meta%3D
local voodoo practitioners to invoke the Loa of the Crossroads."
Carlos "Froggy".
groups.google.pl/groups?hl=pl&lr=&threadm=6hiire%24bgg%246%40uuneo.neosoft.com&rnum=8&prev=/groups%3Fhl%3Dpl%26lr%3D%26q%3DExpedite%2B%
26meta%3D
www.nadobre.pl/php/czywiecie.php?poz=43
www.newadvent.org/cathen/11098a.htm
www.wired.com/news/technology/0,1282,59711,00.html
Patron Saint of the Nerds
By Michelle Delio | 02:00 AM Nov. 10, 2004 PT
NEW ORLEANS -- Here in the oldest church building in New Orleans, tucked into a
dark corner by the door as far away from the main altar as possible, stands the
statue of St. Expedite -- the unofficial patron saint of hackers.
Unofficial because the Roman Catholic Church doesn't know what to do about St.
Expedite. He's too pagan to be a proper saint, and too popular for his statues
to be simply tossed out the door.
Today's the Day. Statues of St. Expedite seem to appear at some churches, a
puzzling phenomenon. Where do the statues come from? Who sends them? No one
really seems to know who St. Expedite was in life or even if he ever existed.
But whatever St. Expedite may or may not be, geeks, hackers, repentant
slackers, folks who run e-commerce sites and those who rely on brains and sheer
luck to survive have all claimed the saint as their own.
"People who are computer experts or who work with computers do say Expedite is
their patron saint," said the Rev. Michael Amesse, pastor of Our Lady of
Guadeloupe Chapel in New Orleans, the only American church with a statue of the
saint.
"I don't know why they say Expedite is the computer saint. St. Isidore is the
saint of technology and the internet. Yet these people insist on praying to
Expedite. Like all things that concern this saint, it is a mystery."
In 2002, the Catholic Church offered up St. Isidore of Seville as the saint of
computer programmers. Isidore seemed to be a fine choice -- in the 7th century,
he produced one of the world's first databases, a 20-volume encyclopedia called
The Etymologies, intended to be a summation of everything that was known about
the world he lived in.
But Isidore somehow seems a bit too plodding for hackers, plus his life story
includes none of the weird wordplay that makes so many hackers happy.
St. Expedite's name obviously relates to his attested ability to deliver favors
quickly to the faithful. But wait! There's more -- a joke about how St.
Expedite manages to maneuver his statues into churches.
In 1781, or so the story goes, a packing case containing the body of a saint
who'd been buried in the Denfert-Rochereau catacombs of Paris was sent to a
community of nuns in the city. Those who sent the body wrote "Expedite" on the
case, to ensure fast delivery of the corpse for the obvious reasons.
The nuns got confused, assumed Expedite was the name of a martyr, prayed to
him, had a bunch of prayers answered amazingly quickly and the cult of St.
Expedite was born. News of this saint who cheerfully dispensed quick miracles
soon spread rapidly through France and on to other Catholic countries.
It's a swell story, but Italians were asking St. Expedite to grant their wishes
well before 1781, so either the date or the entire story is wrong. And the
whole thing just screams urban legend anyway.
A different version of the same story is told in New Orleans. Supposedly, the
church of Our Lady of Guadeloupe received a big shipment of assorted saint
statues. Only one didn't have a proper label on the case identifying the saint
whose statue was contained within. But the crate did have an "Expedite" label
on it, so the locals decided that must be the saint's name.
A century and a half later, according to the story, they found out there was no
saint called Expedite. However, a little research turned up the obscure St.
Expeditus, whose status as a possible Armenian martyr gave the Expedite myth
legitimacy.
St. Expedite is typically depicted as a young Roman centurion squashing a crow
beneath his right foot and hoisting a clock or, in later versions, a cross
inscribed with the word hodie ("today" in Latin). A ribbon with the word cras
("tomorrow" in Latin) emerges from the squished crow's mouth. The idea is that
St. Expedite destroys people's proclivity to procrastinate and vanquishes vague
promises of joyous tomorrows in favor of making things happen right now.
Why a crow? English-speaking people tend to mimic the sound a crow makes
as "caw caw." Italians hear it as "cras cras." In Italian folk tales, crows and
ravens are forever yapping on about
Patron Saint of the Nerds
02:00 AM Nov. 10, 2004 PT
St. Expedite is also widely considered, among people who consider such things,
to provide real-time assistance on problems -- he's the saint of the fast
solution. He is also is the patron saint of people who have to deliver work or
products on a tight schedule.
While visiting St. Expedite in New Orleans, we saw half a dozen people come in
and tuck notes and flowers by the saint's statue, ignoring the official saints
in the front of the church.
Today's the Day. "St. Expedite got me a job fast after my company closed down
last month," said Letish Jackson of New Orleans, who'd come to the church to
thank the saint. "If you knew how hard it is to get jobs here you'd know that
me being employed is a very big miracle."
She's not the only one who turned to the saint for financial help. A recent
article that appeared on the front page of The Wall Street Journal noted that
St. Expedite has also become the patron of victims of outsourcing.
Jackson, and other Our Lady of Guadeloupe parishioners, said that "computer
people," as Jackson described them, often come to visit St. Expedite.
"I asked my friend who runs a computer repair service why those people come
here, and he says Expedite is the nerd's saint," said Jackson. "My friend said
St. Expedite is all about delivering information fast."
Patron saints in general are broadband connections to the Almighty, passing
along messages from the desperate or faithful. And the Catholic Church seems to
have a patron saint for every possible need.
St. Joseph of Cupertino, the "flying friar," is not the patron saint of Mac
users -- he's appealed to by skittish air travelers (it's said the good friar
levitated whenever he was happy). Girls who live in rural areas can pray to St.
Germaine of Pibrac, the patron of peasant females.
"I'm not a big believer in the saints, but St. Expedite is another whole story -
- he's so good he's scary," said freelance computer support consultant Kathy
Dupon, a resident of New Orleans. "My clients were forever paying me late until
I taped a card with the saint's picture behind my mailbox as a joke last year.
Now my checks almost always arrive on time."
Wired news reporter Michelle Delio and photographer Laszlo Pataki have begun
their four-week, geek-seeking journey along the Great River Road. If you know
of a town they should visit, a person they should meet, a weird roadside
attraction they have to see or a great place to fuel up on chili mac, barbecue,
gumbo, boiled mudbugs and the like, please send an e-mail to
wiredroadtrip@earthlink.net
tallskinnykiwi.typepad.com/tallskinnykiwi/2004/11/expedite_patron.html
www.newadvent.org/cathen/11098a.htm
www.wired.com/news/technology/0,1282,59711,00.html
Patron Saint of the Nerds
By Michelle Delio | 02:00 AM Nov. 10, 2004 PT
NEW ORLEANS -- Here in the oldest church building in New Orleans, tucked into a
dark corner by the door as far away from the main altar as possible, stands the
statue of St. Expedite -- the unofficial patron saint of hackers.
Unofficial because the Roman Catholic Church doesn't know what to do about St.
Expedite. He's too pagan to be a proper saint, and too popular for his statues
to be simply tossed out the door.
Today's the Day. Statues of St. Expedite seem to appear at some churches, a
puzzling phenomenon. Where do the statues come from? Who sends them? No one
really seems to know who St. Expedite was in life or even if he ever existed.
But whatever St. Expedite may or may not be, geeks, hackers, repentant
slackers, folks who run e-commerce sites and those who rely on brains and sheer
luck to survive have all claimed the saint as their own.
"People who are computer experts or who work with computers do say Expedite is
their patron saint," said the Rev. Michael Amesse, pastor of Our Lady of
Guadeloupe Chapel in New Orleans, the only American church with a statue of the
saint.
"I don't know why they say Expedite is the computer saint. St. Isidore is the
saint of technology and the internet. Yet these people insist on praying to
Expedite. Like all things that concern this saint, it is a mystery."
In 2002, the Catholic Church offered up St. Isidore of Seville as the saint of
computer programmers. Isidore seemed to be a fine choice -- in the 7th century,
he produced one of the world's first databases, a 20-volume encyclopedia called
The Etymologies, intended to be a summation of everything that was known about
the world he lived in.
But Isidore somehow seems a bit too plodding for hackers, plus his life story
includes none of the weird wordplay that makes so many hackers happy.
St. Expedite's name obviously relates to his attested ability to deliver favors
quickly to the faithful. But wait! There's more -- a joke about how St.
Expedite manages to maneuver his statues into churches.
In 1781, or so the story goes, a packing case containing the body of a saint
who'd been buried in the Denfert-Rochereau catacombs of Paris was sent to a
community of nuns in the city. Those who sent the body wrote "Expedite" on the
case, to ensure fast delivery of the corpse for the obvious reasons.
The nuns got confused, assumed Expedite was the name of a martyr, prayed to
him, had a bunch of prayers answered amazingly quickly and the cult of St.
Expedite was born. News of this saint who cheerfully dispensed quick miracles
soon spread rapidly through France and on to other Catholic countries.
It's a swell story, but Italians were asking St. Expedite to grant their wishes
well before 1781, so either the date or the entire story is wrong. And the
whole thing just screams urban legend anyway.
A different version of the same story is told in New Orleans. Supposedly, the
church of Our Lady of Guadeloupe received a big shipment of assorted saint
statues. Only one didn't have a proper label on the case identifying the saint
whose statue was contained within. But the crate did have an "Expedite" label
on it, so the locals decided that must be the saint's name.
A century and a half later, according to the story, they found out there was no
saint called Expedite. However, a little research turned up the obscure St.
Expeditus, whose status as a possible Armenian martyr gave the Expedite myth
legitimacy.
St. Expedite is typically depicted as a young Roman centurion squashing a crow
beneath his right foot and hoisting a clock or, in later versions, a cross
inscribed with the word hodie ("today" in Latin). A ribbon with the word cras
("tomorrow" in Latin) emerges from the squished crow's mouth. The idea is that
St. Expedite destroys people's proclivity to procrastinate and vanquishes vague
promises of joyous tomorrows in favor of making things happen right now.
Why a crow? English-speaking people tend to mimic the sound a crow makes
as "caw caw." Italians hear it as "cras cras." In Italian folk tales, crows and
ravens are forever yapping on about
Patron Saint of the Nerds
02:00 AM Nov. 10, 2004 PT
St. Expedite is also widely considered, among people who consider such things,
to provide real-time assistance on problems -- he's the saint of the fast
solution. He is also is the patron saint of people who have to deliver work or
products on a tight schedule.
While visiting St. Expedite in New Orleans, we saw half a dozen people come in
and tuck notes and flowers by the saint's statue, ignoring the official saints
in the front of the church.
Today's the Day. "St. Expedite got me a job fast after my company closed down
last month," said Letish Jackson of New Orleans, who'd come to the church to
thank the saint. "If you knew how hard it is to get jobs here you'd know that
me being employed is a very big miracle."
She's not the only one who turned to the saint for financial help. A recent
article that appeared on the front page of The Wall Street Journal noted that
St. Expedite has also become the patron of victims of outsourcing.
Jackson, and other Our Lady of Guadeloupe parishioners, said that "computer
people," as Jackson described them, often come to visit St. Expedite.
"I asked my friend who runs a computer repair service why those people come
here, and he says Expedite is the nerd's saint," said Jackson. "My friend said
St. Expedite is all about delivering information fast."
Patron saints in general are broadband connections to the Almighty, passing
along messages from the desperate or faithful. And the Catholic Church seems to
have a patron saint for every possible need.
St. Joseph of Cupertino, the "flying friar," is not the patron saint of Mac
users -- he's appealed to by skittish air travelers (it's said the good friar
levitated whenever he was happy). Girls who live in rural areas can pray to St.
Germaine of Pibrac, the patron of peasant females.
"I'm not a big believer in the saints, but St. Expedite is another whole story -
- he's so good he's scary," said freelance computer support consultant Kathy
Dupon, a resident of New Orleans. "My clients were forever paying me late until
I taped a card with the saint's picture behind my mailbox as a joke last year.
Now my checks almost always arrive on time."
Wired news reporter Michelle Delio and photographer Laszlo Pataki have begun
their four-week, geek-seeking journey along the Great River Road. If you know
of a town they should visit, a person they should meet, a weird roadside
attraction they have to see or a great place to fuel up on chili mac, barbecue,
gumbo, boiled mudbugs and the like, please send an e-mail to
wiredroadtrip@earthlink.net
tallskinnykiwi.typepad.com/tallskinnykiwi/2004/11/expedite_patron.html
ŚWIĘTY EKSPEDYT
www.webshots.com/g/56/137-sh/7068.html
Ekspedyt - jest to imię pochodzenia łacińskiego (Expeditus),
utworzone od czasownika expedio – uwolnić, wyzwolić z więzów. Expeditus to
przymiotnik rodzaju męskiego – wolny, lekko ubrany, lekkozbrojny, szybki,
zwinny. Pierwotnie było to cognomen od zawodu żołnierskiego.
Św. Ekspedyt męczennik wspomnienie obchodzimy 19 kwietnia.
Patron żeglarzy, handlowców, spraw pilnych, studentów i egzaminatorów.
Święty Ekspedyt jest zarazem postacią znaną i nieznaną. Jest
nieznany gdyż oprócz krótkiej wzmianki zamieszczonej w niektórych
martyrologiach i w Breviarium Syriacum nic o nim nie wiemy.
Prawdopodobnie należał do grupy męczenników z Meliteny. Być może jego prawdziwe
imię brzmiało Elpidiusz, a błąd kopisty sprawił że jest czczony pod imieniem
Ekspedyta. Inni utożsamiają go ze św. Menasem, którego Ormianie nazwali
arakahas, co odpowiadałoby właśnie łacińskiemu expeditus. Cześć świętego nie
znana we wczesnym średniowieczu, nabrała popularności w czasach najnowszych.
Stąd Ekspedyt stał się postacią bardzo znaną. Spontanicznie uczyniono go
patronem od spraw pilnych, nie cierpiących zwłoki.
Wzywali go także studenci, zwłaszcza przed egzaminami i strony sądowe.
Ta cześć, żywa w krajach romańskich, od połowy XIX wieku, ogarnęła potem Niemcy
i dotarła do Polski.
Św. Ekspedyt przedstawiany jest jako rzymski żołnierz depczący kruka (według
Latynów ptak ten powtarza słowa cras, co po łacinie znaczy jutro) i wskazuje na
krzyż z napisem hodie - dziś.
Z tego wypływa morał nie tylko dla uczniów:
nie odkładaj do jutra tego, co możesz zrobić dziś.
......................................................
Recepta na skuteczną modlitwę?
www.mateusz.pl/list/0405-chrzanowski.htm
www.webshots.com/g/33/613-sh/48024.html
;)
www.webshots.com/g/56/137-sh/7068.html
Ekspedyt - jest to imię pochodzenia łacińskiego (Expeditus),
utworzone od czasownika expedio – uwolnić, wyzwolić z więzów. Expeditus to
przymiotnik rodzaju męskiego – wolny, lekko ubrany, lekkozbrojny, szybki,
zwinny. Pierwotnie było to cognomen od zawodu żołnierskiego.
Św. Ekspedyt męczennik wspomnienie obchodzimy 19 kwietnia.
Patron żeglarzy, handlowców, spraw pilnych, studentów i egzaminatorów.
Święty Ekspedyt jest zarazem postacią znaną i nieznaną. Jest
nieznany gdyż oprócz krótkiej wzmianki zamieszczonej w niektórych
martyrologiach i w Breviarium Syriacum nic o nim nie wiemy.
Prawdopodobnie należał do grupy męczenników z Meliteny. Być może jego prawdziwe
imię brzmiało Elpidiusz, a błąd kopisty sprawił że jest czczony pod imieniem
Ekspedyta. Inni utożsamiają go ze św. Menasem, którego Ormianie nazwali
arakahas, co odpowiadałoby właśnie łacińskiemu expeditus. Cześć świętego nie
znana we wczesnym średniowieczu, nabrała popularności w czasach najnowszych.
Stąd Ekspedyt stał się postacią bardzo znaną. Spontanicznie uczyniono go
patronem od spraw pilnych, nie cierpiących zwłoki.
Wzywali go także studenci, zwłaszcza przed egzaminami i strony sądowe.
Ta cześć, żywa w krajach romańskich, od połowy XIX wieku, ogarnęła potem Niemcy
i dotarła do Polski.
Św. Ekspedyt przedstawiany jest jako rzymski żołnierz depczący kruka (według
Latynów ptak ten powtarza słowa cras, co po łacinie znaczy jutro) i wskazuje na
krzyż z napisem hodie - dziś.
Z tego wypływa morał nie tylko dla uczniów:
nie odkładaj do jutra tego, co możesz zrobić dziś.
......................................................
Recepta na skuteczną modlitwę?
www.mateusz.pl/list/0405-chrzanowski.htm
www.webshots.com/g/33/613-sh/48024.html
;)
Bendziesz zato obsypany internetowymi giftami.
8u5!
8u5!
OK
;)
;)
Do serwera? To co zrobilam jednak bardzo mnie denerwuje, jest do niczego:( Bez
publikowania na fa, rzecz jasna? A w skrzynce masz jakies hasla i scisle tajne
namiary.
publikowania na fa, rzecz jasna? A w skrzynce masz jakies hasla i scisle tajne
namiary.
BMÞ 6 ( ¨
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿ ÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
ÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿÿ
......
BMV¨
6 ( ƒ X ¨
#
0 ;,J3P:V:V6P2L1K2L/G/G.F-E,B+A*@)?)=(((:
(:'9&8&7&7'9'9&8&8%7%7$6$6%7%7%7%
7&8&8&8%:$:#($=$=&(&('='=))))*(););(:)9)
9);););*(*(*(*(+=.@.@/A0B0B1C2D2D/A/A0B0B1C2D3E3E6H7I!
9K#;M$(N!9K4F0B+(.? 4F!9K&)P(BS'BV'BV.I^,G\+CY(@V';T"6O.H*A2(
!(&7+;2A6E7F5E!3D!3D!5G4F3E2D3E4F5G 6H3E4F5G 6H!
7I"8J#9K#9K&:K';L)=N,@Q-AR.BS.BS.BS/CT/CT.BS-AR-AR,@Q+?P+?P')N&=M%(L$;K"9I
7G6F6F4D5E!8H$;K')N*AQ,CS,EU.GW.HX0J[1K\1M^1M^2Ma2Ma1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-
Lc,Lc+Kb)I`)I`)H_)H_)H])H],I^,I^.I].I].J[/K\2L]2L]2L\3M]2L\3M]4N^5O_5O_5O_3M]3M]
4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N\5O]8O^9P_;Q]:P[;OZ:OW)PW)QV?OU?PS@OQ?
NP@MOAMMDIJEJIDIHCHGDFFCEEDDDCCCBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@@(;@(;A(;A(;A(9@;8B;8B;8C:6C:6C;4B:3D:3C92C:1C:1E(3E(3E(3F=4F=4F=4F=4G)5E(3F=4F
=4F=4G)5H?6H?6H?6F=4F=4F=4F=4F=4F=4F=4F=4G)5G)5G)5G)5G)5H?
6I@7HA8F@;EA(FB=GC)GD@GD@GD@GD@ECBECBCCCCCCBBBAAA)@A)@@;(8:(6;;5;8383070-7+)
5)'3%&1#$+ %
#/:+I2O:V;W7Q2L1K2L0H0H/G-E,B*@)?)?)=(((:
(:'9&8&7&7'9'9&8&8%7%7%7%7%7%7%7%
7&8&8&8%:$:#($=$=&(&('='=))))*(););(:)9)
9);););*(*(*(*(+=.@.@/A/A0B1C1C2D/A/A0B1C2D3E4F4F5G6H
8J":L":L6H/A*($5(9.@5G":L%?P'@T%@T*EZ)DY)AW(?U';T#4N,F(?2 )
!
(%6+;1@5D4D4D"2C"2C"3F3E2D1C1C1C2D3E1C2D3E 4F!5G"6H#7I#7I%
9J&:K)=N+?P-AR.BS.BS.BS/CT/CT.BS.BS-AR-AR,@Q,@Q(?O')N&=M%(L#:J"9I 7G 7G4D6F!
8H$;K')N*AQ-DT,EU/HX.HX0J[1K\1M^1M^2Ma2Ma1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-Lc,Lc+Kb*Ja)I`*I`)H_)
H])H]+H],I^.I].I]/K\/K\2L]2L]3M]3M]2L\3M]4N^5O_5O_5O_4N^3M]
4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^5O]5O]8O^9P_;Q]:P[;OZ;PX)PW)QV?OU?PS@OQ?
NP@MOAMMDIJDIHDIHCHGDFFCEEDDDCCCBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@A=(@(;A(;A(;A(9@;8B;8B;8C:6C:6C;4B:3D:3D:3C:1C:1E(3E(3F=4F=4F=4F=4G)5G)5E(3F=4F
=4G)5G)5H?6H?6H?6F=4F=4F=4F=4F=4F=4F=4F=4G)5G)5G)5G)5G)5H?6I@7HA8GA(EA(GC)HD?
HEAHEAHEAHEAECBECBCCCCCCBBBAAA)@A=??:;7:(6::4:728306/,6*(4(&1#$/!")#
!
-8)G1N:V(X8R3M0J1K1I1I/G.F,B*@)?())=(((:
(:'9&8&7&7'9&8&8&8&8%7%7%7%7%7%
7&8&8&8&8&;$:#($=$=&(&('='=))))););););)9)
9);););*(*(*(*(+=-?-?.@/A0B0B1C1C0B0B1C2D3E4F5G5G5G6H
8J":L 8J2D);
#5+/&8.@5G :K";O#(P&)T&)T(?U')T&:S"3M+E&=2
(
(8-=1A1A/@ .@ .@ 0A/@.?-),=-)-).?-).?/@0A1B!3D"4E"4E#7H%
9J';L*)O+?P,@Q-AR-AR.BS.BS.BS.BS-AR-AR-AR-AR)@P)@P')N&=M$;K#:J"9I!8H5E6F"9I%(L
(?O+BR.EU-FV/HX/IY0J[2L]1M^1M^2Ma2Ma1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-Lc,Lc+Kb+Kb*Ja*I`)H_)H])H]
+H]+H].I].I]/K\/K\2L]2L]3M]3M]2L\3M]
4N^5O_6P`5O_4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^4N^5O]6P^9P_9P_;Q];Q\(P[;PX)PW)QV?OU?
PS@OQ?NP@MOAMMDIJDIHCHGBGFCEEBDDDDDCCCBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@A=(A=(B=(A(;A(9A(9C(9B;8C:6C:6C;4C;4D:3D:3D;2D;2F=4F=4F=4F=4F=4G)5G)5G)5F=4F=4F
=4G)5G)5H?6H?6I@7G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5H?6I@7I@7HA8HB=FB=HD?
IE@IFBIFBIFBIFBECBECBCCCCCCBBBAAA)@A=??9:69;599396161.4-*4(&2&$. !,&
+
5'E0M:V=Y9S4N1K1K2J2J0H.F,B*@)?())=(((:
(:'9&8&7&7&8&8&8&8&8&8&8&8%
7&8&8&8&8'9'9&;$:#($=$=&(&('='=(=
(=););););*:*:);););*(*(*(*(+=-?-?-?
.@/A0B0B1C0B1C2D3E4F5G6H7I7I 8J":L#;M 8J0B&8 1 $)2
(:/A3E5I5I 8N":P%(R(=S):T#4N+E&=0&
$/"3(8*:*;):(:(:);(:&8%7$6$6%7%7'9'9(:*(+=-
? .@/@!3D 4E#7H%9J';L)=N)=N)=N*)O+?P+?P,@Q,@Q-AR-AR.BS)@P(?O')N&=M$;K#:J!8H!
8H6F 7G#:J&=M)@P,CS/FV.GW0IY0JZ1K\2L]1M^2N_2Ma2Ma1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-
Lc,Lc+Kb+Kb+Kb+Ja*I`)H])H]+H]+H]/J^/J^/K\0L]2L]3M^3M]3M]2L\3M]
4N^6P`6P`6P`5O_4N^5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O]6P^9P_:Q`(R^;Q\(P[;PX)PW)QV?OU?
PS@OQ?NP@MOAMMCHIDIHCHGBGFCEEBDDCCCCCCBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@A=(A=(B=(B=(A(9A(9C(9C(9C:6C:6C;4C;4E;4E;4E(3E(3F=4F=4F=4F=4G)5G)5G)5G)5F=4F=4G
)5G)5H?6H?6I@7I@7G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5G)5H?6G)5G)5G)5H?
6I@7JA8HA8IC)GC)IE@JFAJGCJGCJGCJGCFDCFDCDDDCCCBBBAAA=?@=??89579388274/4/,2+(2&$0
$"+("
)
2#A.K:V)Z;U6P2L1K3K2J0H.F,B*@)?())=(((:
(:'9&8&7&7&8&8&8'9'9'9'9'9&8&8&8&8'9'9'9&;$:#($=$=&(&(
'='=(=(=););););*:*:);););*(*(*(*(+=,),)-?-?
.@/A0B0B0B1C2D3E5G6H7I 8J!9K":L$(N%=O":L2D(:!3%)
1&8*(,),@+?1G3I6L$9O&7Q"1K)C#;+
#
(
+
/ 1!2112 1 0.-,,-- 0 0!1#3%5&6(8(8+(-)/@
2C#5F$6G%7H%7H&8I'9J(:K*(M+=N-?P.@Q-AR(?O(?O&=M%(L#:J"9I!8H 7G 7G!8H$;K')N*AQ-
DT0GW/HX1JZ0JZ2L]3M^1M^2N_2Ma1L`1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-
Lc,Lc+Kb+Kb+Kb+Ja*I`*I^*I^,I^,I^/J^/J^0L]0L]3M^3M^3M]4N^2L\3M]
5O_6P`7Qa6P`6P`5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_6P^6P^9P_:Q`(R^;Q\(P[(QY)PW)QV?OU?
PS@OQ?NP@MOAMMCHIDIHCHGBGFCEEBDDCCCBBBBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@B)=A=(B=(B=(B=:A(9C(9C(9C:6C:6C;4C;4E;4E;4E(3E(3F=4F=4G)5G)5G)5G)5H?6H?
6F=4G)5G)5H?6H?6I@7I@7I@7H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6H?6I@7JA8IB9IC)HD?
IE@JFAJGCJGCJGCJGCFDCFDCDDDCCCBBB@@@=?@())67368266052-2-*/(%0$"-!'$
&/=+H9U?[=W8R3M2L2J2J0H/G-C+A*@)?)=(((:
(:'9&8&7&7&8&8&8'9'9'9'9
(:&8&8&8'9'9'9'9'($:#($=$=&(&('='='('(););););+;+;););
);*(*(*(*(+=+=,),)-?.@.@/A/A/A0B1C3E4F6H7I 8J":L#;M%=O'?Q%
=O7I.@(:. 1#6(:(:&8
#7!5
%;'=+A/E-G)C"(5
%
!%''
&'(
&
%
#" ""
##%&')+-./"3$5'8*;,=.?.?.?0A1B!3D$6G'9J*(M,)O+?
P*)O')N&=M%(L#:J"9I 7G 7G!8H"9I%(L(?O+BR.EU1HX0IY2K[1K[2L]
3M^2N_2N_2Ma1L`1Nc1Nc/Nc.Mb.Md-Lc,Lc+Kb*Ja*Ja*I`*I`*I^+J_-J_.K`/J^/J^0L]0L]
3M^3M^4N^4N^2L\3M]5O_6P`7Qa7Qa6P`6P`5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_5O_6P^7Q_:Q`:Q`(R^(R]
=Q\(QY)PW)QV?OU?PS@OQ?NP@MOAMMCHICHGBGFAFEBDDACCCCCBBBBBBBBBDBBCAAE@AD?@D?@D?
@B)=B)=C)=B=(B=:B=:D=:C(9C:6C:6C;4C;4F(5F(5F=4F=4G)5G)5G)5
• Systemy Wspomagania Decyzji w Wy& iquest;szej Szkole .... IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: NT 18.11.04, 10:42 zarchiwizowany
Tekst zakodowany w pliku TORY.BMP
----------------------------------------------------------------------
Program Leonardo da Vinci s³u¿y do ukrywania informacji w widmie kolorów
fotografii cyfrowych.
Aplikacja powsta³a jako demonstracja jednego z wyk³adów z przedmiotu Systemy
Wspomagania Decyzji w Wy¿szej Szkole Komunikacji i Zarz¹dzania w Poznaniu.
Autor: Karol Nawrot
e-mail: knawrot@wskiz.edu
.....................................
"$%%( ( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%+%
&+%&+%&+%&+%&+%&+%&+%&/''/(%/(%/(%/(%/(%/(%/(%,%",%",%",%",%",%",%",$$*$%*$%*$%
*$%)$%)$%)$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&(&&(&%(&%('#('#('#(&%(&%(&&(&&&$$&$$%$!#!"
")+$675FICTWO_e[nsk~ƒu‰Žx??‚—˜?¥£–°ª—´«—
¸ªœºž¿±§Ç¼žÀ¶š¼²?²¨�ž—mŒ…[tpD[W%:7/,$$"#"#'$
%%##
!#$%( ( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%
&+%&+%&+%&,'&/''/(%/(%/(%/(%/(%/(%/(%,%",%",%",%",%",%",%",%"*$%*$%*$%*$%)$%)$%)
$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%'%%'%%'%%(&&(&&(&&(&&)''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%(&%
('#('#('#(&%(&%(&&(&&'%%'%%(%'%#$
!
%!.0);(:KNHY\Tdjaqwo‚‡z?’|?’„™š?§¥•±«™¶™º¬?¾°žÁ³¦È½œ¾´”¶¬†¨žr‘Š^}
vJc_2IE.+'$ !"#"&& %&""
#$$(
( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%&+%&+%
&,&','&.&&0'$0'$0'$0'$0'$0'$0'$//&#//&#//&#/-&#*$%*$%*$%*$%)$%)$%)$%)$
%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%'%%'%%'%%(&&(&&(&&)'')''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%(&%('#
('#('#(&%(&%(&&(&&(&&(&&)&((%'%!&!
"#"''46/AB?PSM^aYiofv|u…‹~‘–
‚•˜ŠŸ ”¬ªš¶°?º±ž¿± õ¤Ç¹¡Ã¸”¶¬‰«¡y›‘c‚{Nmf:SO!84+($"!"&"'%$$
#
!!!!#$"'*!',#). "$$( ( )!!)!!*""*""+##+##
("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%&+%&,&',&','&-%%--%%-&#-%%--%%-
&#.&&.'$.&&.'$.&&.'$.&&.&&*$%)$%*$%)$%)$%)$%)$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%'%%'%
%'%%(&&(&&)'')'')''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%('#(&%(&%(&%(&%(&&(&&(&&)''*'))&
(%"!%#(+7;3DGCTWSbe^mpkz}
z‰Œƒ•–‰›œ?¥£˜±žº´Ÿ¾µŸÃ·¢Éº§ÍÁ˜»±Œ¦€¡šq?‰\xrIb^2IE.+-+'%"#
$%%$(#$!
"#%)**./,12-47-6:/8(
!#%)!"*"#+#$,$%-%&,$%+#$+#$+&%*%$*%$)$#(#"'"!&! &! '"!)$#*%
$,'&-('-(','&,'&*&%*&%*%&*&%*%&*&%*%&*&%+&'*&%)$%)%$)$%*&%+&'+&'*%&(&&*%&'%%'%%
&$$&$$&$$(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&)'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')''(&&(&%(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&(&&(&&(&&&$$# "" #()/44?G(IQLZ`
[gkgsur~~|Šˆ…”?‹Ÿš?§Ÿ–±¨š¹°ŸÂ¸¡É¾?Ƚ˜Ãº‹¯©‡©£zš•j…?Vmi)PO,:9",,%%
#$!"
#(,#/3(48+7;,8(5BD7CE8DF
"#)!"*"#+#$,$%-%&,$%+#$+#$+&%+&%*%$)$#(#"'"!&! &! (#")$#*%$,'&-
('-(','&+'&*%&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&'%%&$$&$$&$$'%%(&&)''(&&(&&(&&'%%'%%'%%
&$$&$$(&&(&&(&&(&&(&&(
----------------------------------------------------------------------
Program Leonardo da Vinci s³u¿y do ukrywania informacji w widmie kolorów
fotografii cyfrowych.
Aplikacja powsta³a jako demonstracja jednego z wyk³adów z przedmiotu Systemy
Wspomagania Decyzji w Wy¿szej Szkole Komunikacji i Zarz¹dzania w Poznaniu.
Autor: Karol Nawrot
e-mail: knawrot@wskiz.edu
.....................................
"$%%( ( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%+%
&+%&+%&+%&+%&+%&+%&+%&/''/(%/(%/(%/(%/(%/(%/(%,%",%",%",%",%",%",%",$$*$%*$%*$%
*$%)$%)$%)$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&(&&(&%(&%('#('#('#(&%(&%(&&(&&&$$&$$%$!#!"
")+$675FICTWO_e[nsk~ƒu‰Žx??‚—˜?¥£–°ª—´«—
¸ªœºž¿±§Ç¼žÀ¶š¼²?²¨�ž—mŒ…[tpD[W%:7/,$$"#"#'$
%%##
!#$%( ( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%
&+%&+%&+%&,'&/''/(%/(%/(%/(%/(%/(%/(%,%",%",%",%",%",%",%",%"*$%*$%*$%*$%)$%)$%)
$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%'%%'%%'%%(&&(&&(&&(&&)''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%(&%
('#('#('#(&%(&%(&&(&&'%%'%%(%'%#$
!
%!.0);(:KNHY\Tdjaqwo‚‡z?’|?’„™š?§¥•±«™¶™º¬?¾°žÁ³¦È½œ¾´”¶¬†¨žr‘Š^}
vJc_2IE.+'$ !"#"&& %&""
#$$(
( )!!)!!*""*""+##+##("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%&+%&+%
&,&','&.&&0'$0'$0'$0'$0'$0'$0'$//&#//&#//&#/-&#*$%*$%*$%*$%)$%)$%)$%)$
%'%%'%%%%%%%%%%%%%%#%%#%%'%%'%%'%%(&&(&&(&&)'')''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%(&%('#
('#('#(&%(&%(&&(&&(&&(&&)&((%'%!&!
"#"''46/AB?PSM^aYiofv|u…‹~‘–
‚•˜ŠŸ ”¬ªš¶°?º±ž¿± õ¤Ç¹¡Ã¸”¶¬‰«¡y›‘c‚{Nmf:SO!84+($"!"&"'%$$
#
!!!!#$"'*!',#). "$$( ( )!!)!!*""*""+##+##
("#)#$)#$)#$)#$*$%*$%*$%*$%*$%*$%+%&+%&,&',&','&-%%--%%-&#-%%--%%-
&#.&&.'$.&&.'$.&&.'$.&&.&&*$%)$%*$%)$%)$%)$%)$%)$%'%%'%%%%%%%%%%%%%%%%%%%%'%%'%
%'%%(&&(&&)'')'')''(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&%('#(&%(&%(&%(&%(&&(&&(&&)''*'))&
(%"!%#(+7;3DGCTWSbe^mpkz}
z‰Œƒ•–‰›œ?¥£˜±žº´Ÿ¾µŸÃ·¢Éº§ÍÁ˜»±Œ¦€¡šq?‰\xrIb^2IE.+-+'%"#
$%%$(#$!
"#%)**./,12-47-6:/8(
!#%)!"*"#+#$,$%-%&,$%+#$+#$+&%*%$*%$)$#(#"'"!&! &! '"!)$#*%
$,'&-('-(','&,'&*&%*&%*%&*&%*%&*&%*%&*&%+&'*&%)$%)%$)$%*&%+&'+&'*%&(&&*%&'%%'%%
&$$&$$&$$(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&)'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')'')''(&&(&%(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&
(&&(&&(&&(&&&$$# "" #()/44?G(IQLZ`
[gkgsur~~|Šˆ…”?‹Ÿš?§Ÿ–±¨š¹°ŸÂ¸¡É¾?Ƚ˜Ãº‹¯©‡©£zš•j…?Vmi)PO,:9",,%%
#$!"
#(,#/3(48+7;,8(5BD7CE8DF
"#)!"*"#+#$,$%-%&,$%+#$+#$+&%+&%*%$)$#(#"'"!&! &! (#")$#*%$,'&-
('-(','&+'&*%&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&(&&'%%&$$&$$&$$'%%(&&)''(&&(&&(&&'%%'%%'%%
&$$&$$(&&(&&(&&(&&(&&(
nie wklejaj recenzji Doc tylko marsz do czytania. Ksiazka jest
koszaca!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Potem na jej temat pogadamy. Chyba
ze juz czytales:)
sciski :)
koszaca!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Potem na jej temat pogadamy. Chyba
ze juz czytales:)
sciski :)
Autor:
Amy Welborn
Tytuł: Zrozumieć Kod Da Vinci
Wydawnictwo:
WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
Liczba stron: 144
ISBN: 83-88822-94-2
Zrozumieć Kod Da Vinci Amy Welborn jest błyskotliwą analizą najbardziej
intrygujących kwestii podniesionych przez książkę Browna: tożsamość i
posłannictwo Jezusa Chrystusa, powstanie chrześcijaństwa, osoba Marii
Magdaleny, gnostycyzm, pogaństwo, herezje, rola kobiet w religii, twórczość
Leonarda da Vinci, Święty Graal, Zakon Syjonu, templariusze, Opus Dei.
Autorka dowodzi, że teorie Browna oparte są na całkowicie niewiarygodnych
podstawach lub są po prostu czystą fantazją. Wskazuje na wielką liczbę grubych
błędów lub oczywistych kłamstw Kodu Leonarda da Vinci. Oto niektóre z nich:
Jezus i Maria Magdalena byli małżeństwem; Jezus wyznaczył Marię Magdalenę do
kierowania Kościołem; pierwsi chrześcijanie uważali Jezusa tylko za człowieka,
a o tym, że ma On być uważany za Boga, zadecydował cesarz Konstantyn w IV
wieku; Kościół powstał w wyniku walki o władzę, a ci, którzy w tej walce
zwyciężyli, wybrali spośród 80 ewangelii te cztery, które im najbardziej
odpowiadały; Leonardo da Vinci był „wielkim mistrzem” antykatolickiej
organizacji, a w swoich obrazach zakodował bardzo ważne tajne informacje,
godzące w Kościół katolicki.
Zrozumieć Kod Da Vinci Amy Welborn to lektura obowiązkowa dla wszystkich
czytelników Kodu Leonarda da Vinci, którzy dali się nabrać na te fantazje.
Ponadto jest to niezwykle przystępna książka o powstaniu chrześcijaństwa i
historii początków Kościoła, skutecznie zachęcająca do czytania Ewangelii.
Konsultantem naukowym polskiego przekładu jest ks. dr Piotr Turzyński,
specjalista z zakresu patrologii, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w
Radomiu.
O autorce: Amy Welborn jest amerykańską autorką książek o tematyce religijnej,
m.in. przewodników po Biblii, felietonistką i recenzentką Our Sunday Visitor
(www.osv.com). Ukończyła historię Kościoła na Uniwesytecie Vanderbilt.
www.panoramafirm.com.pl/acms/religie/religie.html?catid=%7C4%7C1%7C15%7C&rb=cs_articlea&id=428874
--------------------------------------------------------------------------------
Strengthening European co-operation in vocational education and training: The
Way Forward
13. - 16. prosinca 2004.
Maastricht, Nizozemska
www.bologna-bergen2005.no/EN/Bol_sem/Other_sem/041213-16Maastricht.HTM
The conference programme will include a series of formal and informal
Ministerial and official meetings and a Ministerial Conference attended by some
500 - 600 participants. The events will bring together the key political and
practical processes and players around the launch of a planned new ‘Maastricht
Declaration’ on VET. A Leonardo da Vinci Exhibition showcasing some 30
practical examples of innovation in VET and the first Leonardo da Vinci awards
will also feature during the week.
/////////////////////////////////////\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\
Leonardo da Vinci 0.9
data dodania do serwisu:
28-09-2004
Aplikacja służąca do kodowania tekstów w obrazach BMP, w celu wymiany tajnych
informacji. Bardzo prosta w obsłudze. Dla osób postronnych plik zostaje nie
zmieniony. Tekst można odtworzyć w programie Leonardo. Dla zwiększenia
bezpieczeństwa można ustanowić hasło.
www.pcworld.pl/ftp/program.asp?sys=pc&id=4395
Amy Welborn
Tytuł: Zrozumieć Kod Da Vinci
Wydawnictwo:
WYDAWNICTWO DOLNOŚLĄSKIE
Liczba stron: 144
ISBN: 83-88822-94-2
Zrozumieć Kod Da Vinci Amy Welborn jest błyskotliwą analizą najbardziej
intrygujących kwestii podniesionych przez książkę Browna: tożsamość i
posłannictwo Jezusa Chrystusa, powstanie chrześcijaństwa, osoba Marii
Magdaleny, gnostycyzm, pogaństwo, herezje, rola kobiet w religii, twórczość
Leonarda da Vinci, Święty Graal, Zakon Syjonu, templariusze, Opus Dei.
Autorka dowodzi, że teorie Browna oparte są na całkowicie niewiarygodnych
podstawach lub są po prostu czystą fantazją. Wskazuje na wielką liczbę grubych
błędów lub oczywistych kłamstw Kodu Leonarda da Vinci. Oto niektóre z nich:
Jezus i Maria Magdalena byli małżeństwem; Jezus wyznaczył Marię Magdalenę do
kierowania Kościołem; pierwsi chrześcijanie uważali Jezusa tylko za człowieka,
a o tym, że ma On być uważany za Boga, zadecydował cesarz Konstantyn w IV
wieku; Kościół powstał w wyniku walki o władzę, a ci, którzy w tej walce
zwyciężyli, wybrali spośród 80 ewangelii te cztery, które im najbardziej
odpowiadały; Leonardo da Vinci był „wielkim mistrzem” antykatolickiej
organizacji, a w swoich obrazach zakodował bardzo ważne tajne informacje,
godzące w Kościół katolicki.
Zrozumieć Kod Da Vinci Amy Welborn to lektura obowiązkowa dla wszystkich
czytelników Kodu Leonarda da Vinci, którzy dali się nabrać na te fantazje.
Ponadto jest to niezwykle przystępna książka o powstaniu chrześcijaństwa i
historii początków Kościoła, skutecznie zachęcająca do czytania Ewangelii.
Konsultantem naukowym polskiego przekładu jest ks. dr Piotr Turzyński,
specjalista z zakresu patrologii, wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w
Radomiu.
O autorce: Amy Welborn jest amerykańską autorką książek o tematyce religijnej,
m.in. przewodników po Biblii, felietonistką i recenzentką Our Sunday Visitor
(www.osv.com). Ukończyła historię Kościoła na Uniwesytecie Vanderbilt.
www.panoramafirm.com.pl/acms/religie/religie.html?catid=%7C4%7C1%7C15%7C&rb=cs_articlea&id=428874
--------------------------------------------------------------------------------
Strengthening European co-operation in vocational education and training: The
Way Forward
13. - 16. prosinca 2004.
Maastricht, Nizozemska
www.bologna-bergen2005.no/EN/Bol_sem/Other_sem/041213-16Maastricht.HTM
The conference programme will include a series of formal and informal
Ministerial and official meetings and a Ministerial Conference attended by some
500 - 600 participants. The events will bring together the key political and
practical processes and players around the launch of a planned new ‘Maastricht
Declaration’ on VET. A Leonardo da Vinci Exhibition showcasing some 30
practical examples of innovation in VET and the first Leonardo da Vinci awards
will also feature during the week.
/////////////////////////////////////\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\
Leonardo da Vinci 0.9
data dodania do serwisu:
28-09-2004
Aplikacja służąca do kodowania tekstów w obrazach BMP, w celu wymiany tajnych
informacji. Bardzo prosta w obsłudze. Dla osób postronnych plik zostaje nie
zmieniony. Tekst można odtworzyć w programie Leonardo. Dla zwiększenia
bezpieczeństwa można ustanowić hasło.
www.pcworld.pl/ftp/program.asp?sys=pc&id=4395
Dan Brown
Kod Leonarda Da Vinci
Sonia Draga i Albatros Andrzej Kuryłowicz
Demonizm niejednoznaczności
Maciej Pinkwart
Dobiega jedenasta w nocy. W Luwrze świecą się tylko słabiutkie światła
techniczne- obrazy odpoczywają. W Wielkiej Galerii malarstwa włoskiego w
skrzydle Denona kustosz największego muzeum na świecie, 76-letni Jacques
Sauniere ma przed sobą jeszcze 15 minut życia. Właśnie ledwo powłócząc nogami
wraca z sąsiedniej sali, gdzie zwykle kłębią się największe tłumy, mimo zakazu
błyskają flesze, a wszyscy usiłują uruchomić komórki, by zawiadomić rodzinę i
znajomych: Słuchaj, właśnie stoję przed Moną Lizą, masz pojęcie jaki tu tłok?
Komórki w tej sali jednak nie działają i mimo że teraz jest pusto i głucho
kustosz nie może nikomu dać znać o tym że umiera, kto go zabił ani też nie ma
jak przekazać największej tajemnicy wszechczasów, której jest ostatnim
depozytariuszem. Na pleksiglasowej szybie najsławniejszego obrazu świata pisze
więc kilka słów niewidocznym dla zwykłych oczu tuszem. Po czym wraca do
Wielkiej Galerii, ostatnim wysiłkiem rozbiera się, rysuje wokół siebie krąg,
pisze jeszcze kilkanaście cyfr i umiera, przybierając pozę, przypominającą
najsłynniejszą grafikę świata - sylwetkę nagiego mężczyzny, wpisanego w krąg.
Człowiek witruwiański Leonarda da Vinci.
A potem, zgodnie ze znaną receptą Hitchcocka - napięcie stopniowo wzrasta. Dan
Brown, z którego poprzedniej książki "Anioły i demony" niedawno lekko się
naśmiewałem - tutaj trzyma czytelnika w nieustannym napięciu i nie trudno mi
się zgodzić, że jest to światowy bestseller nr 1, jak zapewniają wydawcy. Bo
też autor w "Kodzie Leonarda da Vinci" okazał się absolutnym mistrzem, podczas
gdy w "Aniołach..." był co najwyżej czeladnikiem.
A propos bestsellerów: pyszny fragment rozmowy bohatera, Roberta Langdona ze
swoim wydawcą, który dziwi się, że prawdziwa historia Świętego Graala nie jest
szerzej znana, a Lagdon mówi mu, że sprawę zaciemnia wszechświatowy bestseller
wszechczasów. Na co wydawca:
- Chyba nie powiesz, że "Harry Potter" też jest o Świętym Graalu.
- Miałem na myśli Biblię.
I taka jest to książka: sprawy, rodem ze średniowiecza - więcej: z początków
naszej ery, jak się okazuje - ciągle żywotne, aktualne i wyzwalające największe
ludzkie emocje osadzone są mocno w realiach współczesności. Jeszcze więcej:
mają na tę współczesność ogromny wpływ. Tym razem realia właśnie są
najmocniejszą stroną książki Browna: szczególnie te, związane z Paryżem i
Londynem.
Wraz z bohaterami - i depczącymi im po piętach "czarnymi charakterami" -
podążamy zawiłym tropem wskazówek pozostawionych przez tragicznie zmarłego
wielkiego mistrza Zakonu Syjonu oraz jego wielkiego poprzednika - Leonarda da
Vinci. Celem poszukiwań jest, oczywiście Święty Graal, a raczej to, co on
oznacza. Akcja toczy się wartko, choć niekiedy dość sztucznie stopują ją
dialogi - a dokładniej, rozpisane na głosy wykłady o historii Graala i jego
symbolice. Ale ponieważ temat jest niesłychanie wciągający, a niektóre
konkluzje dla nas, tkwiących z zasady bezrefleksyjnie w tradycji i symbolice
chrześcijańskiej są zupełnie szokujące - więc w lekturze to nie przeszkadza.
Ciekawe, jak potraktowane to zostanie w filmie, który na podstawie "Kodu..." ma
powstać w Hollywood.
Jednym z elementów tajemnicy jest portret, malowany na topolowej desce we
Florencji w latach 1503-1506. 77 cm wysokości, 53 cm szerokości. Numer
inwentarzowy Luwru 779. Autorem jest Leonardo di ser Piero z Vinci. Gioconda.
Joconde. Mona Lisa Leonarda da Vinci.
Jak pisał jeszcze w XVI wieku pierwszy biograf Leonarda, a zarazem pierwszy
historyk sztuki Giorgio Vasara portret prawdopodobnie przedstawia Lisę
Gherardini, małżonkę florenckiego notabla Francesco di Bartolomeo di Zanoli del
Giocondo. Dlaczego, jeśli portret był zamówiony przez bogatego kupca, Leonardo
woził go wszędzie z sobą, z Florencji do Mediolanu, potem do Rzymu i na koniec
do Francji, gdzie na łożu śmierci przekazał go swemu protektorowi, królowi
Franciszkowi I z poleceniem, by go strzegł jak oka w głowie? Ale "gioconda" to
po włosku określenie kobiety wesołej, miłej. Więc może prawdziwa jest
interpretacja, w myśl której jest to portret "pewnej florenckiej damy, wykonany
z natury na życzenie wspaniałego Giulana Medici", jak to ujęto w pierwszym
opisie dzieła, jeszcze za życia artysty. Ale istnieje też anonimowy dokument
opisujący Giocondę jako... przebranego mężczyznę, być może samego Leonarda. Jak
pisze na stronie internetowej Luwru kustosz działu malarstwa Vincent Pomaréde
ostatecznie do dziś nie mamy żadnego przekonującego dowodu kogo obraz
przedstawia. Niewykluczone, że jest to abstrakcyjny wizerunek, ukazujący po
prostu postać ludzką na tle wyidealizowanego krajobrazu.
Dan Brown znacznie rozszerza w swojej książce dywagacje na temat Mony Lisy, jej
pochodzenia i znaczenia, oczywiście symbolicznego. Są ciekawe, na pewno, ale
dla mnie La Joconde jest symbolem czegoś, co nie ma nic wspólnego z historią,
opisywaną w książce.. Chociaż... Mona Lisa jest niezniszczalnym symbolem
wyższości ducha nad materią. Kawałek deski, niepiękna kobieta, może i nie
całkiem kobieca, skąpy uśmiech... I 500 lat istnienia. Mona Lisa przetrwała
Walezjuszy i Burbonów, Rewolucję i Cesarstwo, wszystkie republiki, wojny
światowe, faszyzm i komunizm, nowinki techniczne i prądy filozoficzne. Trwa
poza wszystkim i ponad wszystko. Jak najtrwalsza idea. Jak Święty Graal.
Książka Browna urzeka kapitalnie poprowadzoną akcją, wspaniałą galerią postaci
pierwszo- i drugoplanowych, erudycją historyczną i artystyczną. Jest w niej
mnóstwo odniesień do wydarzeń politycznych, a także do literatury, w tym - do
współczesnego piśmiennictwa związanego z legendą Graala. Powołuje się nawet
bezpośrednio na bestseller Michaela Baigenta, Richarda Leigha i Henry'ego
Lincolna "Święty Graal, Święta Krew", a tragicznie zmarły kustosz Luwru nosi to
samo nazwisko co bohater "Świętego Graala..." - proboszcz z wioski Rennes-de-
Chateau, Béranger Sauniere... Powieść Browna ma więc wszelkie dane, by zostać
przebojem wydawniczym na długi czas.
I dlatego nie mogę zrozumieć, dlaczego wydawcy pozwolili sobie na próbę
deprecjacji dzieła poprzez dołączenie do niego "Posłowia", w którym prof.
Zbigniew Mikołejko - wielki naukowiec z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN,
badacz historii religii i świetny pisarz - "daje odpór" Brownowi. I to
bynajmniej nie w kwestiach najbardziej dla książki fundamentalnych, tylko
przeprowadzając filipikę w obronie... kościoła katolickiego, a przede wszystkim
formacji "Opus Dei", która w książce Browna pełni rolę marginalną, a jej
przedstawiciele, działający niewątpliwie w dobrej wierze, zostali wciągnięci w
ponurą grę przestępczą przez nie przebierającego w środkach maniaka, z pobudek
absolutnie z Kościołem nie mających nic wspólnego. Nota bene, jednym z
zarzutów "posłowia" pod adresem Browna jest to, że nie jest on katolikiem...
Wolno panu profesorowi Mikołejce przywdziewać kostium rycerza i wyruszać na
krucjatę przeciw Brownowi, jego sprawa, byłoby niewątpliwie ciekawe przypatrzyć
się merytorycznej polemice w opisywanych tam kwestiach. Ale nie rozumiem
wydawcy, który na okładce zachęca nas, żebyśmy kupili ten wspaniały bestseller,
a pod koniec książki wynajmuje historyka religii, który drobnym drukiem
przekonuje nas, że autor pisze banialuki. I to nie w książce naukowej, tylko w
powieści sensacyjnej. No to jak? Musieli wydawcy umieścić ten tekst, żeby
książka otrzymała imprimatur? Jesteśmy czy nie jesteśmy państwem religijnym?
Obyśmy nie doczekali czasów, w którym do "Harrego Pottera" trzeba będzie pisać
posłowie tłumaczące, że tak naprawdę to Joanna Rowling się myli, bo profesor od
peronologii stwierdza autorytatywnie, że na dworcu King's Cross nie ma peronu
numer dziewięć i trzy cz
Jedna z najlepszych ksiazek przygodowo-historyczno-sensacyjnych jaka ostatnio
czytalem !!!!!!!REWELACJA ! Aj juz sie nie moge doczekac na Kod Leonardo da
Vinci 2 !!!!!!!!!
"Miano czorta li dolina na video"
1-1-2-3-5-8-13-21
=======Ciag Fibonacciego========
:)))))))))))))))))))))))))))))))))))))
dzieki Tobie lepszanoc :)
czytalem !!!!!!!REWELACJA ! Aj juz sie nie moge doczekac na Kod Leonardo da
Vinci 2 !!!!!!!!!
"Miano czorta li dolina na video"
1-1-2-3-5-8-13-21
=======Ciag Fibonacciego========
:)))))))))))))))))))))))))))))))))))))
dzieki Tobie lepszanoc :)
d08ranoc
19.
OF THE MISTAKES MADE BY THOSE WHO PRACTISE WITHOUT KNOWLEDGE.
Those who are in love with practice without knowledge are like the
sailor who gets into a ship without rudder or compass and who never
can be certain whether he is going. Practice must always be founded
on sound theory, and to this Perspective is the guide and the
gateway; and without this nothing can be done well in the matter of
drawing.
20.
The painter who draws merely by practice and by eye, without any
reason, is like a mirror which copies every thing placed in front of
it without being conscious of their existence.
The function of the eye (21-23).
21.
INTRODUCTION TO PERSPECTIVE:--THAT IS OF THE FUNCTION OF THE EYE.
Behold here O reader! a thing concerning which we cannot trust our
forefathers, the ancients, who tried to define what the Soul and
Life are--which are beyond proof, whereas those things, which can at
any time be clearly known and proved by experience, remained for
many ages unknown or falsely understood. The eye, whose function we
so certainly know by experience, has, down to my own time, been
defined by an infinite number of authors as one thing; but I find,
by experience, that it is quite another. [Footnote 13: Compare the
note to No. 70.]
www.gutenberg.org/dirs/etext04/8ldvc10.txt
19.
OF THE MISTAKES MADE BY THOSE WHO PRACTISE WITHOUT KNOWLEDGE.
Those who are in love with practice without knowledge are like the
sailor who gets into a ship without rudder or compass and who never
can be certain whether he is going. Practice must always be founded
on sound theory, and to this Perspective is the guide and the
gateway; and without this nothing can be done well in the matter of
drawing.
20.
The painter who draws merely by practice and by eye, without any
reason, is like a mirror which copies every thing placed in front of
it without being conscious of their existence.
The function of the eye (21-23).
21.
INTRODUCTION TO PERSPECTIVE:--THAT IS OF THE FUNCTION OF THE EYE.
Behold here O reader! a thing concerning which we cannot trust our
forefathers, the ancients, who tried to define what the Soul and
Life are--which are beyond proof, whereas those things, which can at
any time be clearly known and proved by experience, remained for
many ages unknown or falsely understood. The eye, whose function we
so certainly know by experience, has, down to my own time, been
defined by an infinite number of authors as one thing; but I find,
by experience, that it is quite another. [Footnote 13: Compare the
note to No. 70.]
www.gutenberg.org/dirs/etext04/8ldvc10.txt
THE DISCOURSE ON PAINTING.
Perspective, as bearing on drawing, is divided into three principal
sections; of which the first treats of the diminution in the size of
bodies at different distances. The second part is that which treats
of the diminution in colour in these objects. The third [deals with]
the diminished distinctness of the forms and outlines displayed by
the objects at various distances.
www.gutenberg.org/dirs/etext04/8ldvc10.txt
Perspective, as bearing on drawing, is divided into three principal
sections; of which the first treats of the diminution in the size of
bodies at different distances. The second part is that which treats
of the diminution in colour in these objects. The third [deals with]
the diminished distinctness of the forms and outlines displayed by
the objects at various distances.
www.gutenberg.org/dirs/etext04/8ldvc10.txt
• az zglodnialem !poproszeowyjasnienieeksperymentu IP: *.acn.waw.pl
Gość: wanted! 18.11.04, 03:00 zarchiwizowany
poddaje sie.
ale nasuwa mi sie inne pytanie:
dlacego zadales te a nie inne pytania:
tj czy chodzi o slawe ?
pienadze ?
zadowolenie z zycia ?
hm.... egocentrycznie odniose je do siebie.Slawa - juz mi przeszlo. Pieniadze -
tak chce coraz wiecej. Lubie pieniadze i sie do tego przyznaje.
Zadowolenie z zycia najwazniejsze. Dodaje rzeczy arcywazne :
najwazniejsze,ze ma sie poczucie,ze we wspolnym domu jest ktos, kto cie kocha
tak samo mocno jak ty jego. Mocno ale....nietoskycznie.....
ale nasuwa mi sie inne pytanie:
dlacego zadales te a nie inne pytania:
tj czy chodzi o slawe ?
pienadze ?
zadowolenie z zycia ?
hm.... egocentrycznie odniose je do siebie.Slawa - juz mi przeszlo. Pieniadze -
tak chce coraz wiecej. Lubie pieniadze i sie do tego przyznaje.
Zadowolenie z zycia najwazniejsze. Dodaje rzeczy arcywazne :
najwazniejsze,ze ma sie poczucie,ze we wspolnym domu jest ktos, kto cie kocha
tak samo mocno jak ty jego. Mocno ale....nietoskycznie.....
moge miec:)
nasuwa mi sie tu kilka skojarzen tego typu:
piesek - emocjonalnosc, preludium do...macierzynstwa ( kurcze, a czemu ja to
napisalem ? )
wplyw Adeli na ojca ( dotkniecie palcem )- kontrola, slabosc?
ojciec - paulina -polda -adela (slabosc,wstyd,radosc,akceptacja ?)
nasuwa mi sie tu kilka skojarzen tego typu:
piesek - emocjonalnosc, preludium do...macierzynstwa ( kurcze, a czemu ja to
napisalem ? )
wplyw Adeli na ojca ( dotkniecie palcem )- kontrola, slabosc?
ojciec - paulina -polda -adela (slabosc,wstyd,radosc,akceptacja ?)
moze chodzi o pieniadze?
slawe?
zadowolenie z zycia?
.....
masz jakies popozycje?
slawe?
zadowolenie z zycia?
.....
masz jakies popozycje?
hm...nie wiem doktorze,czy nie skapitulowac.prowadzisz eksperyment ale....na
czym?
czytam, wgryzam sie.... ale.....nie umiem odpoiedziec na pytanie
co chcesz przekazac tymi opowiadankami ?
nie rozumiem i juz zaczynam tupac.
prosze po podpowiedzi.., bo bardzo lubie wiedziec
czym?
czytam, wgryzam sie.... ale.....nie umiem odpoiedziec na pytanie
co chcesz przekazac tymi opowiadankami ?
nie rozumiem i juz zaczynam tupac.
prosze po podpowiedzi.., bo bardzo lubie wiedziec
WICHURA Tej d³ugiej i pustej zimy obrodzi³a ciemnoœæ w naszym mieœcie
ogromnym, stokrotnym urodzajem. Zbyt d³ugo snadŸ nie sprz¹tano na
strychach i w rupieciarniach, st³aczano garnki na garnkach i flaszki na
flaszkach, pozwalano narastaæ bez koñca pustym bateriom butelek. Tam, w
tych spalonych, wielkobelkowych lasach strychów i dachów ciemnoœæ
zaczê³a siê wyradzaæ i dziko fermentowaæ. Tam zaczê³y siê te czarne
sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, te be³kotliwe
flaszkowania, bulgoty butli i baniek. A¿ pewnej nocy wezbra³y pod
gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i pop³ynê³y wielkim
st³oczonym ludem na miasto. Strychy, wystrychniête ze strychów,
rozprzestrzenia³y siê jedne z drugich i wystrzela³y czarnymi szpalerami,
a przez przestronne ich echa przebiega³y kawalkady tramów i belek,
lansady drewnianych koz³ów, klêkaj¹cych na jod³owe kolana, a¿eby
wypad³szy na wolnoœæ, nape³niæ przestwory nocy galopem krokwi i
zgie³kiem p³atwi i bantów. Wtedy to wyla³y siê te czarne rzeki, wêdrówki
beczek i konwi, i p³ynê³y przez noce. Czarne ich, po³yskliwe, gwarne
zbiegowiska oblega³y miasto. Nocami mrowi³ siê ten ciemny zgie³k naczyñ
i napiera³ jak armie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskuj¹cych
skopców i bredz¹cych cebrów. Dudni¹c dnami, piêtrzy³y siê wiadra, beczki
i konwie, dynda³y siê gliniane st¹gwie zdunów, stare kapeluchy i
cylindry dandysów gramoli³y siê jedna na drugie, rosn¹c w niebo
kolumnami, które siê rozpada³y. I wszystkie ko³ata³y niezgrabnie ko³kami
drewnianych jêzyków, me³³y nieudolnie w drewnianych gêbach be³kot kl¹tw
i obelg, bluŸni¹c b³otem na ca³ej przestrzeni nocy. A¿ dobluŸni³y siê,
doklê³y swego. Przywo³ane rechotem naczyñ, rozplotkowanym od brzegu do
brzegu, nadesz³y wreszcie karawany, nadci¹gnê³y potê¿ne tabory wichru i
stanê³y nad noc¹. Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstêpowaæ
zacz¹³ w potê¿nych krêgach ku miastu. I wybuch³a ciemnoœæ ogromn¹
wzburzon¹ wichur¹ i szala³a przez trzy dni i trzy noce...--Nie
pójdziesz dziœ do szko³y--rzek³a rano matka--jest straszna wichura na
dworze.--W pokoju unosi³ siê delikatny welon dymu, pachn¹cy ¿ywic¹. Piec
wy³ i gwizda³, jak gdyby uwi¹zana w nim by³a ca³a sfora psów czy
demonów. Wielki bohomaz, wymalowany na jego pêkatym brzuchu, wykrzywia³
siê kolorowym grymasem i fantastycznia³ wzdêtymi policzkami. Pobieg³em
boso do okna. Niebo wydmuchane by³o wzd³u¿ i wszerz wiatrami.
Srebrzystobia³e i przestronne, porysowane by³o w linie si³, natê¿one do
pêkniêcia, w srogie bruzdy, jakby zastyg³e ¿y³y cyny i o³owiu.
Podzielone na pola energetyczne i dr¿¹ce od napiêæ, pe³ne by³o utajonej
dynamiki. Rysowa³y siê w nim diagramy wichury, która sama niewidoczna i
nieuchwytna, ³adowa³a krajobraz potêg¹. Nie widzia³o siê jej. Poznawa³o
siê j¹ po domach, po dachach, w które wje¿d¿a³a jej furia. Jeden po
drugim strychy zdawa³y siê rosn¹æ i wybuchaæ szaleñstwem, gdy wstêpowa³a
w nie jej si³a. Oga³aca³a place, zostawia³a za sob¹ na ulicach bia³¹
pustkê, zamiata³a ca³e po³acie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie gi¹³
siê pod ni¹ i trzepota³, uczepiony wêg³a domu, samotny cz³owiek. Ca³y
plac rynkowy zdawa³ siê wybrzuszaæ i lœniæ pust¹ ³ysin¹ pod jej
potê¿nymi przelotami. Na niebie wydmucha³ wiatr zimne i martwe kolory,
grynszpanowe, ¿ó³te i liliowe smugi, dalekie sklepienia i arkady swego
labiryntu. Dachy sta³y pod tymi niebami czarne i krzywe, pe³ne
niecierpliwoœci i oczekiwania. Te, w które wst¹pi³ wicher, wstawa³y w
natchnieniu, przerasta³y s¹siednie domy i prorokowa³y pod rozwichrzonym
niebem. Potem opada³y i gas³y nie mog¹c d³u¿ej zatrzymaæ potê¿nego tchu,
który lecia³ dalej i nape³nia³ ca³y przestwór zgie³kiem i przera¿eniem.
I znów inne domy wstawa³y z krzykiem, w paroksyzmie jasnowidzenia, i
zwiastowa³y. Ogromne buki ko³o koœcio³a sta³y z wniesionymi rêkami, jak
œwiadkowie wstrz¹saj¹cych objawieñ, i krzycza³y, krzycza³y. Dalej, za
dachami rynku, widzia³em dalekie mury ogniowe, nagie œciany szczytowe
przedmieœcia. Wspina³y siê jeden nad drugi i ros³y, zesztywnia³e z
przera¿enia i os³upia³e. Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwia³ je
póŸnymi kolorami. Nie jedliœmy tego dnia obiadu, bo ogieñ w kuchni
wraca³ k³êbami dymu do izby. W pokojach by³o zimno i pachnia³o wiatrem.
Oko³o drugiej po po³udniu wybuch³ na przedmieœciu po¿ar i rozszerza³ siê
gwa³townie. Matka z Adel¹ zaczê³y pakowaæ poœciel, futra i kosztownoœci.
Nadesz³a noc. Wicher wzmóg³ siê na sile i gwa³townoœci, rozrós³ siê
niepomiernie i obj¹³ ca³y przestwór. Ju¿ teraz nie nawiedza³ domów i
dachów, ale wybudowa³ nad miastem wielopiêtrowy, wielokrotny przestwór,
czarny labirynt, rosn¹cy w nieskoñczonych kondygnacjach. Z tego
labiryntu wystrzela³ ca³ymi galeriami pokojów, wyprowadza³ piorunem
skrzyd³a i trakty, toczy³ z hukiem d³ugie amfilady, a potem dawa³ siê
zapadaæ tym wyimaginowanym piêtrom, sklepieniom i kazamatom i wzbija³
siê jeszcze wy¿ej, kszta³tuj¹c sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem.
Pokój dr¿a³ z lekka, obrazy na œcianach brzêcza³y. Szyby lœni³y siê
t³ustym odblaskiem lampy. Firanki na oknie wisia³y wzdête i pe³ne
tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnieliœmy sobie, ¿e ojca od rana nie
widziano. Wczesnym rankiem, domyœlaliœmy siê, musia³ udaæ siê do sklepu,
gdzie go zaskóczy³a wichura, odcinaj¹c mu powrót.--Ca³y dzieñ nic nie
jad³--biada³a matka. Starszy subiekt Teodor podj¹³ siê wyprawiæ w noc i
wichurê, ¿eby zanieœæ mu posi³ek. Brat mój przy³¹czy³ siê do wyprawy.
Okutani w wielkie niedŸwiedzie futra, obci¹¿yli kieszenie ¿elazkami i
moŸdzierzami, balastem, który mia³ zapobiec porwaniu ich przez wichurê.
Ostro¿nie otworzono drzwi prowadz¹ce w noc. Zaledwie subiekt i brat mój
z wzdêtymi p³aszczami wkroczyli jedn¹ nog¹ w ciemnoœæ, noc ich po³knê³a
zaraz na progu domu. Wicher zmy³ momentalnie œlad ich wyjœcia. Nie widaæ
by³o przez okno nawet latarki, któr¹ ze sob¹ zabrali. Poch³on¹wszy ich,
wicher na chwilê przyci
ogromnym, stokrotnym urodzajem. Zbyt d³ugo snadŸ nie sprz¹tano na
strychach i w rupieciarniach, st³aczano garnki na garnkach i flaszki na
flaszkach, pozwalano narastaæ bez koñca pustym bateriom butelek. Tam, w
tych spalonych, wielkobelkowych lasach strychów i dachów ciemnoœæ
zaczê³a siê wyradzaæ i dziko fermentowaæ. Tam zaczê³y siê te czarne
sejmy garnków, te wiecowania gadatliwe i puste, te be³kotliwe
flaszkowania, bulgoty butli i baniek. A¿ pewnej nocy wezbra³y pod
gontowymi przestworami falangi garnków i flaszek i pop³ynê³y wielkim
st³oczonym ludem na miasto. Strychy, wystrychniête ze strychów,
rozprzestrzenia³y siê jedne z drugich i wystrzela³y czarnymi szpalerami,
a przez przestronne ich echa przebiega³y kawalkady tramów i belek,
lansady drewnianych koz³ów, klêkaj¹cych na jod³owe kolana, a¿eby
wypad³szy na wolnoœæ, nape³niæ przestwory nocy galopem krokwi i
zgie³kiem p³atwi i bantów. Wtedy to wyla³y siê te czarne rzeki, wêdrówki
beczek i konwi, i p³ynê³y przez noce. Czarne ich, po³yskliwe, gwarne
zbiegowiska oblega³y miasto. Nocami mrowi³ siê ten ciemny zgie³k naczyñ
i napiera³ jak armie rozgadanych ryb, niepowstrzymany najazd pyskuj¹cych
skopców i bredz¹cych cebrów. Dudni¹c dnami, piêtrzy³y siê wiadra, beczki
i konwie, dynda³y siê gliniane st¹gwie zdunów, stare kapeluchy i
cylindry dandysów gramoli³y siê jedna na drugie, rosn¹c w niebo
kolumnami, które siê rozpada³y. I wszystkie ko³ata³y niezgrabnie ko³kami
drewnianych jêzyków, me³³y nieudolnie w drewnianych gêbach be³kot kl¹tw
i obelg, bluŸni¹c b³otem na ca³ej przestrzeni nocy. A¿ dobluŸni³y siê,
doklê³y swego. Przywo³ane rechotem naczyñ, rozplotkowanym od brzegu do
brzegu, nadesz³y wreszcie karawany, nadci¹gnê³y potê¿ne tabory wichru i
stanê³y nad noc¹. Ogromne obozowisko, czarny ruchomy amfiteatr zstêpowaæ
zacz¹³ w potê¿nych krêgach ku miastu. I wybuch³a ciemnoœæ ogromn¹
wzburzon¹ wichur¹ i szala³a przez trzy dni i trzy noce...--Nie
pójdziesz dziœ do szko³y--rzek³a rano matka--jest straszna wichura na
dworze.--W pokoju unosi³ siê delikatny welon dymu, pachn¹cy ¿ywic¹. Piec
wy³ i gwizda³, jak gdyby uwi¹zana w nim by³a ca³a sfora psów czy
demonów. Wielki bohomaz, wymalowany na jego pêkatym brzuchu, wykrzywia³
siê kolorowym grymasem i fantastycznia³ wzdêtymi policzkami. Pobieg³em
boso do okna. Niebo wydmuchane by³o wzd³u¿ i wszerz wiatrami.
Srebrzystobia³e i przestronne, porysowane by³o w linie si³, natê¿one do
pêkniêcia, w srogie bruzdy, jakby zastyg³e ¿y³y cyny i o³owiu.
Podzielone na pola energetyczne i dr¿¹ce od napiêæ, pe³ne by³o utajonej
dynamiki. Rysowa³y siê w nim diagramy wichury, która sama niewidoczna i
nieuchwytna, ³adowa³a krajobraz potêg¹. Nie widzia³o siê jej. Poznawa³o
siê j¹ po domach, po dachach, w które wje¿d¿a³a jej furia. Jeden po
drugim strychy zdawa³y siê rosn¹æ i wybuchaæ szaleñstwem, gdy wstêpowa³a
w nie jej si³a. Oga³aca³a place, zostawia³a za sob¹ na ulicach bia³¹
pustkê, zamiata³a ca³e po³acie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie gi¹³
siê pod ni¹ i trzepota³, uczepiony wêg³a domu, samotny cz³owiek. Ca³y
plac rynkowy zdawa³ siê wybrzuszaæ i lœniæ pust¹ ³ysin¹ pod jej
potê¿nymi przelotami. Na niebie wydmucha³ wiatr zimne i martwe kolory,
grynszpanowe, ¿ó³te i liliowe smugi, dalekie sklepienia i arkady swego
labiryntu. Dachy sta³y pod tymi niebami czarne i krzywe, pe³ne
niecierpliwoœci i oczekiwania. Te, w które wst¹pi³ wicher, wstawa³y w
natchnieniu, przerasta³y s¹siednie domy i prorokowa³y pod rozwichrzonym
niebem. Potem opada³y i gas³y nie mog¹c d³u¿ej zatrzymaæ potê¿nego tchu,
który lecia³ dalej i nape³nia³ ca³y przestwór zgie³kiem i przera¿eniem.
I znów inne domy wstawa³y z krzykiem, w paroksyzmie jasnowidzenia, i
zwiastowa³y. Ogromne buki ko³o koœcio³a sta³y z wniesionymi rêkami, jak
œwiadkowie wstrz¹saj¹cych objawieñ, i krzycza³y, krzycza³y. Dalej, za
dachami rynku, widzia³em dalekie mury ogniowe, nagie œciany szczytowe
przedmieœcia. Wspina³y siê jeden nad drugi i ros³y, zesztywnia³e z
przera¿enia i os³upia³e. Daleki, zimny, czerwony odblask zabarwia³ je
póŸnymi kolorami. Nie jedliœmy tego dnia obiadu, bo ogieñ w kuchni
wraca³ k³êbami dymu do izby. W pokojach by³o zimno i pachnia³o wiatrem.
Oko³o drugiej po po³udniu wybuch³ na przedmieœciu po¿ar i rozszerza³ siê
gwa³townie. Matka z Adel¹ zaczê³y pakowaæ poœciel, futra i kosztownoœci.
Nadesz³a noc. Wicher wzmóg³ siê na sile i gwa³townoœci, rozrós³ siê
niepomiernie i obj¹³ ca³y przestwór. Ju¿ teraz nie nawiedza³ domów i
dachów, ale wybudowa³ nad miastem wielopiêtrowy, wielokrotny przestwór,
czarny labirynt, rosn¹cy w nieskoñczonych kondygnacjach. Z tego
labiryntu wystrzela³ ca³ymi galeriami pokojów, wyprowadza³ piorunem
skrzyd³a i trakty, toczy³ z hukiem d³ugie amfilady, a potem dawa³ siê
zapadaæ tym wyimaginowanym piêtrom, sklepieniom i kazamatom i wzbija³
siê jeszcze wy¿ej, kszta³tuj¹c sam bezforemny bezmiar swym natchnieniem.
Pokój dr¿a³ z lekka, obrazy na œcianach brzêcza³y. Szyby lœni³y siê
t³ustym odblaskiem lampy. Firanki na oknie wisia³y wzdête i pe³ne
tchnienia tej burzliwej nocy. Przypomnieliœmy sobie, ¿e ojca od rana nie
widziano. Wczesnym rankiem, domyœlaliœmy siê, musia³ udaæ siê do sklepu,
gdzie go zaskóczy³a wichura, odcinaj¹c mu powrót.--Ca³y dzieñ nic nie
jad³--biada³a matka. Starszy subiekt Teodor podj¹³ siê wyprawiæ w noc i
wichurê, ¿eby zanieœæ mu posi³ek. Brat mój przy³¹czy³ siê do wyprawy.
Okutani w wielkie niedŸwiedzie futra, obci¹¿yli kieszenie ¿elazkami i
moŸdzierzami, balastem, który mia³ zapobiec porwaniu ich przez wichurê.
Ostro¿nie otworzono drzwi prowadz¹ce w noc. Zaledwie subiekt i brat mój
z wzdêtymi p³aszczami wkroczyli jedn¹ nog¹ w ciemnoœæ, noc ich po³knê³a
zaraz na progu domu. Wicher zmy³ momentalnie œlad ich wyjœcia. Nie widaæ
by³o przez okno nawet latarki, któr¹ ze sob¹ zabrali. Poch³on¹wszy ich,
wicher na chwilê przyci
ULICA KROKODYLI Mój ojciec przechowywa³ w dolnej szufladzie swego
g³êbokiego biurka star¹ i piêkn¹ mapê naszego miasta. By³ to ca³y
wolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami
p³ótna, tworzy³y ogromn¹ mapê œcienn¹ w kszta³cie panoramy z ptasiej
perspektywy. Zawieszona na œcianie, zajmowa³a niemal przestrzeñ ca³ego
pokoju i otwiera³a daleki widok na ca³¹ dolinê Tyœmienicy, wij¹cej siê
falisto bladoz³ot¹ wstêg¹, na ca³e pojezierze szeroko rozlanych moczarów
i stawów, na pofa³dowane przedgórza, ci¹gn¹ce siê ku po³udniowi, naprzód
z rzadka, potem coraz t³umniejszymi pasmami, szachownic¹ okr¹g³awych
wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarê jak odchodzi³y ku
z³otawej i dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiêd³ej dali peryferii
wynurza³o siê miasto i ros³o ku przodowi, naprzód jeszcze w nie
zró¿nicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach domów,
poprzecinanych g³êbokimi parowami ulic, by bli¿ej jeszcze wyodrêbniæ siê
w pojedyncze kamienice, sztychowane z ostr¹ wyrazistoœci¹ widoków
ogl¹danych przez lunetê. Na tych bli¿szych planach wydoby³ sztycharz
ca³y zawik³any i wieloraki zgie³k ulic i zau³ków, ostr¹ wyrazistoœæ
gzymsów, architrawów, archiwolt i pilastrów, œwiec¹cych w póŸnym i
ciemnym z³ocie pochmurnego popo³udnia, które pogr¹¿a wszystkie za³omy i
framugi w g³êbokiej sepii cienia. Bry³y i pryzmy tego cienia wcina³y
siê, jak plastry ciemnego miodu, w w¹wozy ulic, zatapia³y w swej
ciep³ej, soczystej masie tu ca³¹ po³owê ulicy, tam wy³om miêdzy domami,
dramatyzowa³y i orkiestrowa³y ponur¹ romantyk¹ cieni tê wielorak¹
polifoniê architektoniczn¹. Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych
prospektów, okolica Ulicy Krokodylej œwieci³a pust¹ biel¹, jak¹ na
kartach geograficznych zwyk³o siê oznaczaæ okolice podbiegunowe, krainy
niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam
by³y czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym
piœmie, w odró¿nieniu od szlachetnej antykwy innych napisów. Widocznie
kartograf wzbrania³ siê uznaæ przynale¿noœæ tej dzielnicy do zespo³u
miasta i zastrze¿enie swe wyrazi³ w tym odrêbnym i postponuj¹cym
wykonaniu. Aby zrozumieæ tê rezerwê, musimy ju¿ teraz zwróciæ uwagê na
dwuznaczny i w¹tpliwy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegaj¹cy od
zasadniczego tonu ca³ego miasta. By³ to dystrykt przemys³owo-handlowy z
podkreœlonym jaskrawo charakterem trzeŸwej u¿ytkowoœci. Duch czasu,
mechanizm ekonomiki, nie oszczêdzi³ i naszego miasta i zapuœci³ korzenie
na skrawku jego peryferii, gdzie rozwin¹³ siê w paso¿ytnicz¹ dzielnicê.
Kiedy w starym mieœcie panowa³ wci¹¿ jeszcze nocny, pok¹tny handel,
pe³en solennej ceremonialnoœci, w tej nowej dzielnicy rozwinê³y siê od
razu nowoczesne, trzeŸwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm,
zaszczepiony na starym, zmursza³ym gruncie miasta, wystrzeli³ tu bujn¹,
lecz pust¹ i bezbarwn¹ wegetacj¹ tandetnej, lichej pretensjonalnoœci.
Widzia³o siê tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych
fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popêkanego gipsu.
Stare, krzywe domki podmiejskie otrzyma³y szybko sklecone portale, które
dopiero bli¿sze przyjrzenie demaskowa³o jako nêdzne imitacje
wielkomiejskich urz¹dzeñ. Wadliwe, mêtne i brudne szyby, ³ami¹ce w
falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nie heblowane drzewo portali,
szara atmosfera ja³owych tych wnêtrzy, osiadaj¹cych pajêczyn¹ i k³akami
kurzu na wysokich pó³kach i wzd³u¿ odartych i krusz¹cych siê œcian,
wyciska³y tu, na sklepach, piêtno dzikiego Klondike'u. Tak ci¹gnê³y siê
jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, sk³ady porcelany,
drogerie, zak³ady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosi³y
ukoœnie lub w pó³kolu biegn¹ce napisy ze z³oconych plastycznych liter:
CONFISERIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND. Rdzenni mieszkañcy miasta
trzymali siê z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny,
przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gêstoœci, przez istn¹
lichotê moraln¹, tê tandetn¹ odmianê cz³owieka, która rodzi siê w takich
efemerycznych œrodowiskach. Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej
pokusy zdarza³o siê, ¿e ten lub ów z mieszkañców miasta zab³¹kiwa³ siê
na wpó³ przypadkiem w tê w¹tpliw¹ dzielnicê. Najlepsi nie byli czasem
wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i
hierarchii, p³awienia siê w tym p³ytkim b³ocie wspólnoty, ³atwej
intymnoœci, brudnego zmieszania. Dzielnica ta by³a eldoradem takich
dezerterów moralnych, takich zbiegów spod sztandaru godnoœci w³asnej.
Wszystko zdawa³o siê tam podejrzane i dwuznaczne, wszystko zaprasza³o
sekretnym mrugniêciem, cynicznie artyku³owanym gestem, wyraŸnie
przymru¿onym perskim okiem--do nieczystych nadziei, wszystko wyzwala³o
z pêt nisk¹ naturê. Ma³o kto, nie uprzedzony, spostrzega³ dziwn¹
osobliwoϾ tej dzielnicy: brak barw, jak gdyby w tym tandetnym, w
poœpiechu wyros³ym mieœcie nie mo¿na by³o sobie pozwoliæ na luksus
kolorów. Wszystko tam by³o szare jak na jednobarwnych fotografiach, jak
w ilustrowanych prospektach. Podobieñstwo to wychodzi³o poza zwyk³¹
metaforê, gdy¿ chwilami, wêdruj¹c po tej czêœci miasta, mia³o siê w
istocie wra¿enie, ¿e wertuje siê w jakimœ prospekcie, w nudnych
rubrykach komercjalnych og³oszeñ, wœród których zagnieŸdzi³y siê
paso¿ytniczo podejrzane anonse, dra¿liwe notatki, w¹tpliwe ilustracje; i
wêdrówki te by³y równie ja³owe i bez rezultatu jak ekscytacje fantazji,
pêdzonej przez szpalty i kolumny pornograficznych druków. Wchodzi³o siê
do jakiegoœ krawca, ¿eby zamówiæ ubranie--ubranie o taniej elegancji,
tak charakterystycznej dla tej dzielnicy. Lokal by³ wielki i pusty,
bardzo wysoki i bezbarwny. Ogromne wielopiêtrowe pó³ki wznosz¹ siê jedne
nad drugimi w nie okreœlon¹ wysokoœæ tej hali. Kondygnacje pustych pó³ek
wyprowadzaj¹ wzrok w górê a¿ pod sufit, który mo¿e byæ niebem--lichym,
bezbarwnym, odrapanym niebem tej dzielnicy. Natomiast dalsze magazyny,
które widaæ przez otwarte drzwi, pe³ne s¹ a¿ pod sufit pude³ i kartonów,
piêtrz¹cych siê ogromn¹ kartotek¹, która rozpada siê w górze, pod
zagmatwanym niebem strychu w kubaturê pustki, w ja³owy budulec nicoœci.
Przez wielkie szare okna, kratkowane wielokrotnie jak arkusze papi
g³êbokiego biurka star¹ i piêkn¹ mapê naszego miasta. By³ to ca³y
wolumen in folio pergaminowych kart, które pierwotnie spojone skrawkami
p³ótna, tworzy³y ogromn¹ mapê œcienn¹ w kszta³cie panoramy z ptasiej
perspektywy. Zawieszona na œcianie, zajmowa³a niemal przestrzeñ ca³ego
pokoju i otwiera³a daleki widok na ca³¹ dolinê Tyœmienicy, wij¹cej siê
falisto bladoz³ot¹ wstêg¹, na ca³e pojezierze szeroko rozlanych moczarów
i stawów, na pofa³dowane przedgórza, ci¹gn¹ce siê ku po³udniowi, naprzód
z rzadka, potem coraz t³umniejszymi pasmami, szachownic¹ okr¹g³awych
wzgórzy, coraz mniejszych i coraz bledszych, w miarê jak odchodzi³y ku
z³otawej i dymnej mgle horyzontu. Z tej zwiêd³ej dali peryferii
wynurza³o siê miasto i ros³o ku przodowi, naprzód jeszcze w nie
zró¿nicowanych kompleksach, w zwartych blokach i masach domów,
poprzecinanych g³êbokimi parowami ulic, by bli¿ej jeszcze wyodrêbniæ siê
w pojedyncze kamienice, sztychowane z ostr¹ wyrazistoœci¹ widoków
ogl¹danych przez lunetê. Na tych bli¿szych planach wydoby³ sztycharz
ca³y zawik³any i wieloraki zgie³k ulic i zau³ków, ostr¹ wyrazistoœæ
gzymsów, architrawów, archiwolt i pilastrów, œwiec¹cych w póŸnym i
ciemnym z³ocie pochmurnego popo³udnia, które pogr¹¿a wszystkie za³omy i
framugi w g³êbokiej sepii cienia. Bry³y i pryzmy tego cienia wcina³y
siê, jak plastry ciemnego miodu, w w¹wozy ulic, zatapia³y w swej
ciep³ej, soczystej masie tu ca³¹ po³owê ulicy, tam wy³om miêdzy domami,
dramatyzowa³y i orkiestrowa³y ponur¹ romantyk¹ cieni tê wielorak¹
polifoniê architektoniczn¹. Na tym planie, wykonanym w stylu barokowych
prospektów, okolica Ulicy Krokodylej œwieci³a pust¹ biel¹, jak¹ na
kartach geograficznych zwyk³o siê oznaczaæ okolice podbiegunowe, krainy
niezbadane i niepewnej egzystencji. Tylko linie kilku ulic wrysowane tam
by³y czarnymi kreskami i opatrzone nazwami w prostym, nieozdobnym
piœmie, w odró¿nieniu od szlachetnej antykwy innych napisów. Widocznie
kartograf wzbrania³ siê uznaæ przynale¿noœæ tej dzielnicy do zespo³u
miasta i zastrze¿enie swe wyrazi³ w tym odrêbnym i postponuj¹cym
wykonaniu. Aby zrozumieæ tê rezerwê, musimy ju¿ teraz zwróciæ uwagê na
dwuznaczny i w¹tpliwy charakter tej dzielnicy, tak bardzo odbiegaj¹cy od
zasadniczego tonu ca³ego miasta. By³ to dystrykt przemys³owo-handlowy z
podkreœlonym jaskrawo charakterem trzeŸwej u¿ytkowoœci. Duch czasu,
mechanizm ekonomiki, nie oszczêdzi³ i naszego miasta i zapuœci³ korzenie
na skrawku jego peryferii, gdzie rozwin¹³ siê w paso¿ytnicz¹ dzielnicê.
Kiedy w starym mieœcie panowa³ wci¹¿ jeszcze nocny, pok¹tny handel,
pe³en solennej ceremonialnoœci, w tej nowej dzielnicy rozwinê³y siê od
razu nowoczesne, trzeŸwe formy komercjalizmu. Pseudoamerykanizm,
zaszczepiony na starym, zmursza³ym gruncie miasta, wystrzeli³ tu bujn¹,
lecz pust¹ i bezbarwn¹ wegetacj¹ tandetnej, lichej pretensjonalnoœci.
Widzia³o siê tam tanie, marnie budowane kamienice o karykaturalnych
fasadach, oblepione monstrualnymi sztukateriami z popêkanego gipsu.
Stare, krzywe domki podmiejskie otrzyma³y szybko sklecone portale, które
dopiero bli¿sze przyjrzenie demaskowa³o jako nêdzne imitacje
wielkomiejskich urz¹dzeñ. Wadliwe, mêtne i brudne szyby, ³ami¹ce w
falistych refleksach ciemne odbicie ulicy, nie heblowane drzewo portali,
szara atmosfera ja³owych tych wnêtrzy, osiadaj¹cych pajêczyn¹ i k³akami
kurzu na wysokich pó³kach i wzd³u¿ odartych i krusz¹cych siê œcian,
wyciska³y tu, na sklepach, piêtno dzikiego Klondike'u. Tak ci¹gnê³y siê
jeden za drugim, magazyny krawców, konfekcje, sk³ady porcelany,
drogerie, zak³ady fryzjerskie. Szare ich, wielkie szyby wystawowe nosi³y
ukoœnie lub w pó³kolu biegn¹ce napisy ze z³oconych plastycznych liter:
CONFISERIE, MANUCURE, KING OF ENGLAND. Rdzenni mieszkañcy miasta
trzymali siê z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny,
przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gêstoœci, przez istn¹
lichotê moraln¹, tê tandetn¹ odmianê cz³owieka, która rodzi siê w takich
efemerycznych œrodowiskach. Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej
pokusy zdarza³o siê, ¿e ten lub ów z mieszkañców miasta zab³¹kiwa³ siê
na wpó³ przypadkiem w tê w¹tpliw¹ dzielnicê. Najlepsi nie byli czasem
wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i
hierarchii, p³awienia siê w tym p³ytkim b³ocie wspólnoty, ³atwej
intymnoœci, brudnego zmieszania. Dzielnica ta by³a eldoradem takich
dezerterów moralnych, takich zbiegów spod sztandaru godnoœci w³asnej.
Wszystko zdawa³o siê tam podejrzane i dwuznaczne, wszystko zaprasza³o
sekretnym mrugniêciem, cynicznie artyku³owanym gestem, wyraŸnie
przymru¿onym perskim okiem--do nieczystych nadziei, wszystko wyzwala³o
z pêt nisk¹ naturê. Ma³o kto, nie uprzedzony, spostrzega³ dziwn¹
osobliwoϾ tej dzielnicy: brak barw, jak gdyby w tym tandetnym, w
poœpiechu wyros³ym mieœcie nie mo¿na by³o sobie pozwoliæ na luksus
kolorów. Wszystko tam by³o szare jak na jednobarwnych fotografiach, jak
w ilustrowanych prospektach. Podobieñstwo to wychodzi³o poza zwyk³¹
metaforê, gdy¿ chwilami, wêdruj¹c po tej czêœci miasta, mia³o siê w
istocie wra¿enie, ¿e wertuje siê w jakimœ prospekcie, w nudnych
rubrykach komercjalnych og³oszeñ, wœród których zagnieŸdzi³y siê
paso¿ytniczo podejrzane anonse, dra¿liwe notatki, w¹tpliwe ilustracje; i
wêdrówki te by³y równie ja³owe i bez rezultatu jak ekscytacje fantazji,
pêdzonej przez szpalty i kolumny pornograficznych druków. Wchodzi³o siê
do jakiegoœ krawca, ¿eby zamówiæ ubranie--ubranie o taniej elegancji,
tak charakterystycznej dla tej dzielnicy. Lokal by³ wielki i pusty,
bardzo wysoki i bezbarwny. Ogromne wielopiêtrowe pó³ki wznosz¹ siê jedne
nad drugimi w nie okreœlon¹ wysokoœæ tej hali. Kondygnacje pustych pó³ek
wyprowadzaj¹ wzrok w górê a¿ pod sufit, który mo¿e byæ niebem--lichym,
bezbarwnym, odrapanym niebem tej dzielnicy. Natomiast dalsze magazyny,
które widaæ przez otwarte drzwi, pe³ne s¹ a¿ pod sufit pude³ i kartonów,
piêtrz¹cych siê ogromn¹ kartotek¹, która rozpada siê w górze, pod
zagmatwanym niebem strychu w kubaturê pustki, w ja³owy budulec nicoœci.
Przez wielkie szare okna, kratkowane wielokrotnie jak arkusze papi
Co
za rozczarowanie dla rodziców, co za dezorientacja dla ich uczuæ, co za
rozwianie wszystkich nadziei, wi¹zanych z obiecuj¹cym m³odzieñcem! A
jednak wierna mi³oœæ biednej kuzynki towarzyszy³a mu i w tej przemianie.
- Ach! nie mogê ju¿ d³u¿ej, nie mogê tego s³uchaæ!--jêknê³a Polda
przechylaj¹c siê na krzeœle.--Ucisz go, Adelo... Dziewczêta wsta³y,
Adela podesz³a do ojca i wyci¹gniêtym palcem uczyni³a ruch zaznaczaj¹cy
³askotanie. Ojciec stropi³ siê, zamilk³ i zacz¹³, pe³en przera¿enia,
cofaæ siê ty³em przed kiwaj¹cym siê palcem Adeli. Ta sz³a za nim ci¹gle,
gro¿¹c mu jadowicie palcem, i wypiera³a go krok za krokiem z pokoju.
Paulina ziewnê³a przeci¹gaj¹c siê. Obie z Pold¹, wsparte o siebie
ramionami, spojrza³y sobie w oczy z uœmiechem.
NEMROD Ca³y sierpieñ owego roku przebawi³em siê z ma³ym, kapitalnym
pieskiem, który pewnego dnia znalaz³ siê na pod³odze naszej kuchni,
niedo³ê¿ny i piszcz¹cy, pachn¹cy jeszcze mlekiem i niemowlêctwem, z nie
uformowanym, okr¹g³awym, dr¿¹cym ³ebkiem, z ³apkami jak u kreta
rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejsz¹, miêciutk¹ sierœci¹. Od
pierwszego wejrzenia zdoby³a sobie ta kruszynka ¿ycia ca³y zachwyt, ca³y
entuzjazm ch³opiêcej duszy. Z jakiego nieba spad³ tak niespodzianie ten
ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiêkniejszych zabawek? ¯e te¿
stare, zgo³a nieinteresuj¹ce pomywaczki wpadaj¹ niekiedy na tak œwietne
pomys³y i przynosz¹ z przedmieœcia--o ca³kiem wczesnej,
transcendentalnej porannej godzinie--takiego oto pieska do naszej
kuchni! Ach! by³o siê jeszcze--niestety--nieobecnym, nieurodzonym z
ciemnego ³ona snu, a ju¿ to szczêœcie ziœci³o siê, ju¿ czeka³o na nas,
niedo³ê¿nie le¿¹ce na ch³odnej pod³odze kuchni, nie docenione przez
Adelê i domowników. Dlaczego nie obudzono mnie wczeœniej! Talerzyk mleka
na pod³odze œwiadczy³ o macierzyñskich impulsach Adeli, œwiadczy³
niestety tak¿e i o chwilach przesz³oœci, dla mnie na zawsze straconej, o
rozkoszach przybranego macierzyñstwa, w których nie bra³em udzia³u. Ale
przede mn¹ le¿a³a jeszcze ca³a przysz³oœæ.
Jaki¿ bezmiar doœwiadczeñ,
eksperymentów, odkryæ otwiera³ siê teraz! Sekret ¿ycia, jego
najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej, porêczniejszej i
zabawkowej formy ods³ania³a siê tu nienasyconej ciekawoœci. By³o to
nadwyraz interesuj¹ce, mieæ na w³asnoœæ tak¹ odrobinkê ¿ycia, tak¹
cz¹steczkê wieczystej tajemnicy, w postaci tak zabawnej i nowej,
budz¹cej nieskoñczon¹ ciekawoœæ i respekt sekretny sw¹ obcoœci¹,
niespodzian¹ transpozycj¹ tego samego w¹tku ¿ycia, który i w nas by³, na
formê od naszej odmienn¹, zwierzêc¹. Zwierzêta! cel nienasyconej
ciekawoœci, egzemplifikacje zagadki ¿ycia, jakby stworzone po to, by
cz³owiekowi pokazaæ cz³owieka, rozk³adaj¹c jego bogactwo i komplikacjê
na tysi¹c kalejdoskopowych mo¿liwoœci, ka¿d¹ doprowadzon¹ do jakiegoœ
paradoksalnego krañca, do jakiejœ wybuja³oœci pe³nej charakteru.
Nieobci¹¿one splotem egzotycznych interesów, m¹c¹cych stosunki
miêdzyludzkie, otwiera³o siê serce pe³ne sympatii dla obcych emanacji
wiecznego ¿ycia, pe³ne mi³osnej wspó³pracuj¹cej ciekawoœci, która by³a
zamaskowanym g³osem samopoznania. Piesek by³ aksamitny, ciep³y i
pulsuj¹cy ma³ym, pospiesznym sercem. Mia³ dwa miêkkie p³atki uszu,
niebieskawe, mêtne oczka, ró¿owy pyszczek, do którego mo¿na by³o w³o¿yæ
palec bez ¿adnego niebezpieczeñstwa, ³apki delikatne i niewinne, z
wzruszaj¹c¹, ró¿ow¹ brodaweczk¹ z ty³u, nad stopami przednich nóg.
W³azi³ nimi do miski z mlekiem, ¿ar³oczny i niecierpliwy, ch³epc¹cy
napój ró¿owym jêzyczkiem, a¿eby po nasyceniu siê podnieœæ ¿a³oœnie
ma³¹
mordkê z kropl¹ mleka na brodzie i wycofaæ siê niedo³ê¿nie z k¹pieli
mlecznej. Chód jego by³ niezgrabnym toczeniem siê, bokiem na ukos w
niezdecydowanym kierunku, po linii trochê pijanej i chwiejnej. Dominant¹
jego nastroju by³a jakaœ nieokreœlona i zasadnicza ¿a³oœæ, sieroctwo i
bezradnoœæ--niezdolnoœæ do zape³nienia czymœ pustki ¿ycia pomiêdzy
sensacjami posi³ków. Objawia³o siê to bezplanowoœci¹ i niekonsekwencj¹
ruchów, irracjonalnymi napadami nostalgii z ¿a³osnym skomleniem i
niemo¿noœci¹ znalezienia sobie miejsca. Nawet jeszcze w g³êbi snu, w
którym potrzebê oparcia siê i przytulenia zaspokajaæ musia³ u¿ywaj¹c do
tego w³asnej swej osoby, zwiniêtej w k³êbek dr¿¹cy--towarzyszy³o mu
poczucie osamotnienia i bezdomnoœci. Ach, ¿ycie--m³ode i w¹t³e ¿ycie,
wypuszczone z zaufanej ciemnoœci, z przytulnego ciep³a ³ona
macierzystego w wielki i obcy, œwietlany œwiat, jak¿e kurczy siê ono i
cofa, jak wzdraga siê zaakceptowaæ tê imprezê, któr¹ mu proponuj¹--
pe³ne awersji i zniechêcenia! Lecz zwolna ma³y Nemrod (otrzyma³ by³ to
dumne i wojownicze imiê) zaczyna smakowaæ w ¿yciu. Wy³¹czne opanowanie
obrazem macierzystej prajedni ustêpuje urokowi wieloœci. Œwiat zaczyna
nañ nastawiaæ pu³apki: nieznany a czaruj¹cy smak ró¿nych pokarmów,
czworobok porannego s³oñca na pod³odze, na którym tak dobrze jest
po³o¿yæ siê, ruchy w³asnych cz³onków, w³asne ³apki, ogonek, figlarnie
wyzywaj¹cy do zabawy z samym sob¹, pieszczoty rêki ludzkiej, pod którymi
zwolna dojrzewa pewna swawolnoœæ, weso³oœæ rozpieraj¹ca cia³o i rodz¹ca
potrzebê zgo³a nowych, gwa³townych i ryzykownych ruchów--wszystko to
przekupuje, przekonywa i zachêca do przyjêcia, do pogodzenia siê z
eksperymentem ¿ycia. I jeszcze jedno. Nemrod zaczyna rozumieæ, ¿e to, co
mu siê tu podsuwa, mimo pozorów nowoœci jest w gruncie rzeczy czymœ, co
ju¿ by³o--by³o wiele razy--nieskoñczenie wiele razy. Jego cia³o
poznaje sytuacje, wra¿enia i przedmioty. W gruncie rzeczy to wszystko
nie dziwi go zbytnio. W obliczu ka¿dej nowej sytuacji daje nura w swoj¹
pamiêæ, w g³êbok¹ pamiêæ cia³a, i szuka omackiem, gor¹czkowo--i bywa,
¿e znajduje w sobie odpowiedni¹ reakcjê ju¿ gotow¹: m⊃
za rozczarowanie dla rodziców, co za dezorientacja dla ich uczuæ, co za
rozwianie wszystkich nadziei, wi¹zanych z obiecuj¹cym m³odzieñcem! A
jednak wierna mi³oœæ biednej kuzynki towarzyszy³a mu i w tej przemianie.
- Ach! nie mogê ju¿ d³u¿ej, nie mogê tego s³uchaæ!--jêknê³a Polda
przechylaj¹c siê na krzeœle.--Ucisz go, Adelo... Dziewczêta wsta³y,
Adela podesz³a do ojca i wyci¹gniêtym palcem uczyni³a ruch zaznaczaj¹cy
³askotanie. Ojciec stropi³ siê, zamilk³ i zacz¹³, pe³en przera¿enia,
cofaæ siê ty³em przed kiwaj¹cym siê palcem Adeli. Ta sz³a za nim ci¹gle,
gro¿¹c mu jadowicie palcem, i wypiera³a go krok za krokiem z pokoju.
Paulina ziewnê³a przeci¹gaj¹c siê. Obie z Pold¹, wsparte o siebie
ramionami, spojrza³y sobie w oczy z uœmiechem.
NEMROD Ca³y sierpieñ owego roku przebawi³em siê z ma³ym, kapitalnym
pieskiem, który pewnego dnia znalaz³ siê na pod³odze naszej kuchni,
niedo³ê¿ny i piszcz¹cy, pachn¹cy jeszcze mlekiem i niemowlêctwem, z nie
uformowanym, okr¹g³awym, dr¿¹cym ³ebkiem, z ³apkami jak u kreta
rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejsz¹, miêciutk¹ sierœci¹. Od
pierwszego wejrzenia zdoby³a sobie ta kruszynka ¿ycia ca³y zachwyt, ca³y
entuzjazm ch³opiêcej duszy. Z jakiego nieba spad³ tak niespodzianie ten
ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiêkniejszych zabawek? ¯e te¿
stare, zgo³a nieinteresuj¹ce pomywaczki wpadaj¹ niekiedy na tak œwietne
pomys³y i przynosz¹ z przedmieœcia--o ca³kiem wczesnej,
transcendentalnej porannej godzinie--takiego oto pieska do naszej
kuchni! Ach! by³o siê jeszcze--niestety--nieobecnym, nieurodzonym z
ciemnego ³ona snu, a ju¿ to szczêœcie ziœci³o siê, ju¿ czeka³o na nas,
niedo³ê¿nie le¿¹ce na ch³odnej pod³odze kuchni, nie docenione przez
Adelê i domowników. Dlaczego nie obudzono mnie wczeœniej! Talerzyk mleka
na pod³odze œwiadczy³ o macierzyñskich impulsach Adeli, œwiadczy³
niestety tak¿e i o chwilach przesz³oœci, dla mnie na zawsze straconej, o
rozkoszach przybranego macierzyñstwa, w których nie bra³em udzia³u. Ale
przede mn¹ le¿a³a jeszcze ca³a przysz³oœæ.
Jaki¿ bezmiar doœwiadczeñ,
eksperymentów, odkryæ otwiera³ siê teraz! Sekret ¿ycia, jego
najistotniejsza tajemnica sprowadzona do tej prostszej, porêczniejszej i
zabawkowej formy ods³ania³a siê tu nienasyconej ciekawoœci. By³o to
nadwyraz interesuj¹ce, mieæ na w³asnoœæ tak¹ odrobinkê ¿ycia, tak¹
cz¹steczkê wieczystej tajemnicy, w postaci tak zabawnej i nowej,
budz¹cej nieskoñczon¹ ciekawoœæ i respekt sekretny sw¹ obcoœci¹,
niespodzian¹ transpozycj¹ tego samego w¹tku ¿ycia, który i w nas by³, na
formê od naszej odmienn¹, zwierzêc¹. Zwierzêta! cel nienasyconej
ciekawoœci, egzemplifikacje zagadki ¿ycia, jakby stworzone po to, by
cz³owiekowi pokazaæ cz³owieka, rozk³adaj¹c jego bogactwo i komplikacjê
na tysi¹c kalejdoskopowych mo¿liwoœci, ka¿d¹ doprowadzon¹ do jakiegoœ
paradoksalnego krañca, do jakiejœ wybuja³oœci pe³nej charakteru.
Nieobci¹¿one splotem egzotycznych interesów, m¹c¹cych stosunki
miêdzyludzkie, otwiera³o siê serce pe³ne sympatii dla obcych emanacji
wiecznego ¿ycia, pe³ne mi³osnej wspó³pracuj¹cej ciekawoœci, która by³a
zamaskowanym g³osem samopoznania. Piesek by³ aksamitny, ciep³y i
pulsuj¹cy ma³ym, pospiesznym sercem. Mia³ dwa miêkkie p³atki uszu,
niebieskawe, mêtne oczka, ró¿owy pyszczek, do którego mo¿na by³o w³o¿yæ
palec bez ¿adnego niebezpieczeñstwa, ³apki delikatne i niewinne, z
wzruszaj¹c¹, ró¿ow¹ brodaweczk¹ z ty³u, nad stopami przednich nóg.
W³azi³ nimi do miski z mlekiem, ¿ar³oczny i niecierpliwy, ch³epc¹cy
napój ró¿owym jêzyczkiem, a¿eby po nasyceniu siê podnieœæ ¿a³oœnie
ma³¹
mordkê z kropl¹ mleka na brodzie i wycofaæ siê niedo³ê¿nie z k¹pieli
mlecznej. Chód jego by³ niezgrabnym toczeniem siê, bokiem na ukos w
niezdecydowanym kierunku, po linii trochê pijanej i chwiejnej. Dominant¹
jego nastroju by³a jakaœ nieokreœlona i zasadnicza ¿a³oœæ, sieroctwo i
bezradnoœæ--niezdolnoœæ do zape³nienia czymœ pustki ¿ycia pomiêdzy
sensacjami posi³ków. Objawia³o siê to bezplanowoœci¹ i niekonsekwencj¹
ruchów, irracjonalnymi napadami nostalgii z ¿a³osnym skomleniem i
niemo¿noœci¹ znalezienia sobie miejsca. Nawet jeszcze w g³êbi snu, w
którym potrzebê oparcia siê i przytulenia zaspokajaæ musia³ u¿ywaj¹c do
tego w³asnej swej osoby, zwiniêtej w k³êbek dr¿¹cy--towarzyszy³o mu
poczucie osamotnienia i bezdomnoœci. Ach, ¿ycie--m³ode i w¹t³e ¿ycie,
wypuszczone z zaufanej ciemnoœci, z przytulnego ciep³a ³ona
macierzystego w wielki i obcy, œwietlany œwiat, jak¿e kurczy siê ono i
cofa, jak wzdraga siê zaakceptowaæ tê imprezê, któr¹ mu proponuj¹--
pe³ne awersji i zniechêcenia! Lecz zwolna ma³y Nemrod (otrzyma³ by³ to
dumne i wojownicze imiê) zaczyna smakowaæ w ¿yciu. Wy³¹czne opanowanie
obrazem macierzystej prajedni ustêpuje urokowi wieloœci. Œwiat zaczyna
nañ nastawiaæ pu³apki: nieznany a czaruj¹cy smak ró¿nych pokarmów,
czworobok porannego s³oñca na pod³odze, na którym tak dobrze jest
po³o¿yæ siê, ruchy w³asnych cz³onków, w³asne ³apki, ogonek, figlarnie
wyzywaj¹cy do zabawy z samym sob¹, pieszczoty rêki ludzkiej, pod którymi
zwolna dojrzewa pewna swawolnoœæ, weso³oœæ rozpieraj¹ca cia³o i rodz¹ca
potrzebê zgo³a nowych, gwa³townych i ryzykownych ruchów--wszystko to
przekupuje, przekonywa i zachêca do przyjêcia, do pogodzenia siê z
eksperymentem ¿ycia. I jeszcze jedno. Nemrod zaczyna rozumieæ, ¿e to, co
mu siê tu podsuwa, mimo pozorów nowoœci jest w gruncie rzeczy czymœ, co
ju¿ by³o--by³o wiele razy--nieskoñczenie wiele razy. Jego cia³o
poznaje sytuacje, wra¿enia i przedmioty. W gruncie rzeczy to wszystko
nie dziwi go zbytnio. W obliczu ka¿dej nowej sytuacji daje nura w swoj¹
pamiêæ, w g³êbok¹ pamiêæ cia³a, i szuka omackiem, gor¹czkowo--i bywa,
¿e znajduje w sobie odpowiedni¹ reakcjê ju¿ gotow¹: m⊃
Koloidy te po kilku dniach formowa³y siê, organizowa³y w pewne
zagêszczenia substancji przypominaj¹cej ni¿sze formy fauny. U istot tak
powsta³ych mo¿na by³o stwierdziæ proces oddychania, przemianê materii,
ale analiza chemiczna nie wykazywa³a w nich nawet œladu po³¹czeñ
bia³kowych ani w ogóle zwi¹zków wêgla. Wszelako prymitywne te formy by³y
niczym w porównaniu z bogactwem kszta³tów i wspania³oœci pseudofauny i
flory, która pojawia siê niekiedy w pewnych œciœle okreœlonych
œrodowiskach. Œrodowiskami tymi s¹ stare mieszkania, przesycone
emanacjami wielu ¿ywotów i zdarzeñ--zu¿yte atmosfery, bogate w
specyficzne ingrediencje marzeñ ludzkich--rumowiska, obfituj¹ce w humus
wspomnieñ, têsknot, ja³owej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja
kie³kowa³a szybko i powierzchownie, paso¿ytowa³a obficie i efemerycznie,
pêdzi³a krótkotrwa³e generacje, które rozkwita³y raptownie i œwietnie,
a¿eby wnet zgasn¹æ i zwiêdn¹æ. Tapety musz¹ byæ w takich mieszkaniach
ju¿ bardzo zu¿yte i znudzone nieustann¹ wêdrówk¹ po wszystkich
kadencjach rytmów; nic dziwnego, ¿e schodz¹ na manowce dalekich,
ryzykownych rojeñ. Rdzeñ mebli, ich substancja musi ju¿ byæ rozluŸniona,
zdegenerowana i podleg³a wystêpnym pokusom: wtedy na tej chorej,
zmêczonej i zdzicza³ej glebie wykwita, jak piêkna wysypka, nalot
fantastyczny, kolorowa, bujaj¹ca pleœñ.--Wiedz¹ panie--mówi³ ojciec
mój--¿e w starych mieszkaniach bywaj¹ pokoje, o których siê zapomina.
Nie odwiedzane miesi¹cami, wiêdn¹ w opuszczeniu miêdzy starymi murami i
zdarza siê, ¿e zasklepiaj¹ siê w sobie, zarastaj¹ ceg³¹ i, raz na zawsze
stracone dla naszej pamiêci, powoli trac¹ te¿ sw¹ egzystencjê. Drzwi,
prowadz¹ce do nich z jakiegoœ podestu tylnych schodów, mog¹ byæ tak
dhigo przeoczane przez domowników, a¿ wrastaj¹, wchodz¹ w œcianê, która
zaciera ich œlad w fantastycznym rysunku pêkniêæ i rys.--Wszed³em raz--
mówi³ ojciec mój--wczesnym rankiem na schy³ku zimy, po wielu miesi¹cach
nieobecnoœci, do takiego na wpó³ zapomnianego traktu i zdumiony by³em
wygl¹dem tych pokojów. Z wszystkich szpar w pod³odze, z wszystkich
gzymsów i framug wystrzela³y cienkie pêdy i nape³nia³y szare powietrze
migotliw¹ koronk¹ filigranowego listowia, a¿urow¹ gêstwin¹ jakiejœ
cieplarni, pe³nej szeptów, lœnieñ, ko³ysañ, jakiejœ fa³szywej i b³ogiej
wiosny. Dooko³a ³ó¿ka, pod wieloramienn¹ lamp¹, wzd³u¿ szaf chwia³y siê
kêpy delikatnych drzew, rozpryskiwa³y w górze w œwietliste korony, w
fontanny koronkowego listowia, bij¹ce a¿ pod malowane niebo sufitu
rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kie³kowa³y
w tym listowiu ogromne, bia³e i ró¿owe kwiaty, p¹czkowa³y w oczach,
buja³y od œrodka ró¿owym mi¹¿szem i przelewa³y siê przez brzegi, gubi¹c
p³atki i rozpadaj¹c siê w prêdkim przekwitaniu.--By³em szczêœliwy--
mówi³ mój ojciec--z tego niespodzianego rozkwitu, który nape³ni³
powietrze migotliwym szelestem, ³agodnym szumem, przesypuj¹cym siê jak
kolorowe confetti przez cienkie rózgi ga³¹zek. Widzia³em, jak z drgania
powietrza, z fermentacji zbyt bogatej aury wydziela siê i materializuje
to pospieszne kwitnienie, przelewanie siê i rozpadanie fantastycznych
oleandrów, które nape³ni³y pokój rzadk¹, leniw¹ œnie¿yc¹ wielkich,
ró¿owych kiœci kwietnych.--Nim zapad³ wieczór--koñczy³ ojciec--nie
by³o ju¿ œladu tego œwietnego rozkwitu. Ca³a z³udna ta fatamorgana by³a
tylko mistyfikacj¹, wypadkiem dziwnej symulacji materii, która podszywa
siê pod pozór ¿ycia. Ojciec mój by³ dnia tego dziwnie o¿ywiony,
spojrzenia jego, chytre, ironiczne spojrzenia, tryska³y werw¹ i humorem.
Potem, nagle powa¿niej¹c, znów rozpatrywa³ nieskoñczon¹ skalê form i
odcieni, jakie przybiera³a wielokszta³tna materia. Fascynowa³y go formy
graniczne, w¹tpliwe i problematyczne, jak ektoplazma somnambulików,
pseudomateria, emanacja kataleptyczna mózgu, która w pewnych wypadkach
rozrasta³a siê z ust uœpionego na ca³y stó³, nape³nia³a ca³y pokój, jako
bujaj¹ca, rzadka tkanka, astralne ciasto, na pograniczu cia³a i ducha.--
Kto wie--mówi³--ile jest cierpi¹cych, okaleczonych, fragmentarycznych
postaci ¿ycia, jak sztucznie sklecone, gwoŸdziami na gwa³t zbite ¿ycie
szaf i sto³ów, ukrzy¿owanego drzewa, cichych mêczenników okrutnej
pomys³owoœci ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidz¹cych
siê ras drzewa, skucie ich w jedn¹ nieszczêœliw¹ osobowoœæ. Ile starej,
m¹drej mêki jest w bejcowanych s³ojach, ¿y³ach i fladrach naszych
starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane,
wypolerowane do niepoznaki rysy, uœmiechy, spojrzenia! Twarz mego ojca,
gdy to mówi³, rozesz³a siê zamyœlon¹ lineatur¹ zmarszczek, sta³a siê
podobna do sêków i s³ojów starej deski, z której zheblowano wszystkie
wspomnienia. Przez chwilê myœleliœmy, ¿e ojciec popadnie w stan
drêtwoty, który nawiedza³ go czasem, ale ockn¹³ siê nagle, opamiêta³ i
tak ci¹gn¹³ dalej:--Dawne, mistyczne plemiona balsamowa³y swych
umar³ych. W œciany ich mieszkañ by³y wprawione, wmurowane cia³a, twarze:
w salonie sta³ ojciec--wypchany, wygarbowana ¿ona-nieboszczka by³a
dywanem pod sto³em. Zna³em pewnego kapitana, który mia³ w swej kajucie
lampê-meluzynê, zrobion¹ przez malajskich balsamistów z jego
zamordowanej kochanki. Na g³owie mia³a ogromne rogi jelenie. W ciszy
kajuty g³owa ta, rozpiêta miêdzy ga³êziami rogów u stropu, powoli
otwiera³a rzêsy oczu; na rozchylonych ustach lœni³a b³onka œliny,
pêkaj¹ca od cichego szeptu. G³owonogi, ¿ó³wie i ogromne kraby,
zawieszone na belkach sufitu jako kandelabry i paj¹ki, przebiera³y w tej
ciszy bez koñca nogami, sz³y i sz³y na miejscu... Twarz mojego ojca
przybra³a naraz wyraz troski i smutku, gdy myœli jego na drogach nie
wiedzieæ jakich asocjacji przesz³y do nowych przyk³adów:--Czy mam
przemilczeæ--mówi³ przyciszonym g³osem--¿e brat mój na skutek d³ugiej
i nieuleczalnej choroby zamieni³ siê stopniowo w zwój kiszek gumowych,
¿e biedna moja kuzynka dniem i noc¹ nosi³a go w poduszkach, nuc¹c
nieszczêœliwemu stworzeniu nieskoñczone ko³ysanki nocy zimowych? Czy
mo¿e byæ coœ smutniejszego ni¿ cz³owiek zamieniony w kiszkê hegarow¹? Co
za rozczarowanie
zagêszczenia substancji przypominaj¹cej ni¿sze formy fauny. U istot tak
powsta³ych mo¿na by³o stwierdziæ proces oddychania, przemianê materii,
ale analiza chemiczna nie wykazywa³a w nich nawet œladu po³¹czeñ
bia³kowych ani w ogóle zwi¹zków wêgla. Wszelako prymitywne te formy by³y
niczym w porównaniu z bogactwem kszta³tów i wspania³oœci pseudofauny i
flory, która pojawia siê niekiedy w pewnych œciœle okreœlonych
œrodowiskach. Œrodowiskami tymi s¹ stare mieszkania, przesycone
emanacjami wielu ¿ywotów i zdarzeñ--zu¿yte atmosfery, bogate w
specyficzne ingrediencje marzeñ ludzkich--rumowiska, obfituj¹ce w humus
wspomnieñ, têsknot, ja³owej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja
kie³kowa³a szybko i powierzchownie, paso¿ytowa³a obficie i efemerycznie,
pêdzi³a krótkotrwa³e generacje, które rozkwita³y raptownie i œwietnie,
a¿eby wnet zgasn¹æ i zwiêdn¹æ. Tapety musz¹ byæ w takich mieszkaniach
ju¿ bardzo zu¿yte i znudzone nieustann¹ wêdrówk¹ po wszystkich
kadencjach rytmów; nic dziwnego, ¿e schodz¹ na manowce dalekich,
ryzykownych rojeñ. Rdzeñ mebli, ich substancja musi ju¿ byæ rozluŸniona,
zdegenerowana i podleg³a wystêpnym pokusom: wtedy na tej chorej,
zmêczonej i zdzicza³ej glebie wykwita, jak piêkna wysypka, nalot
fantastyczny, kolorowa, bujaj¹ca pleœñ.--Wiedz¹ panie--mówi³ ojciec
mój--¿e w starych mieszkaniach bywaj¹ pokoje, o których siê zapomina.
Nie odwiedzane miesi¹cami, wiêdn¹ w opuszczeniu miêdzy starymi murami i
zdarza siê, ¿e zasklepiaj¹ siê w sobie, zarastaj¹ ceg³¹ i, raz na zawsze
stracone dla naszej pamiêci, powoli trac¹ te¿ sw¹ egzystencjê. Drzwi,
prowadz¹ce do nich z jakiegoœ podestu tylnych schodów, mog¹ byæ tak
dhigo przeoczane przez domowników, a¿ wrastaj¹, wchodz¹ w œcianê, która
zaciera ich œlad w fantastycznym rysunku pêkniêæ i rys.--Wszed³em raz--
mówi³ ojciec mój--wczesnym rankiem na schy³ku zimy, po wielu miesi¹cach
nieobecnoœci, do takiego na wpó³ zapomnianego traktu i zdumiony by³em
wygl¹dem tych pokojów. Z wszystkich szpar w pod³odze, z wszystkich
gzymsów i framug wystrzela³y cienkie pêdy i nape³nia³y szare powietrze
migotliw¹ koronk¹ filigranowego listowia, a¿urow¹ gêstwin¹ jakiejœ
cieplarni, pe³nej szeptów, lœnieñ, ko³ysañ, jakiejœ fa³szywej i b³ogiej
wiosny. Dooko³a ³ó¿ka, pod wieloramienn¹ lamp¹, wzd³u¿ szaf chwia³y siê
kêpy delikatnych drzew, rozpryskiwa³y w górze w œwietliste korony, w
fontanny koronkowego listowia, bij¹ce a¿ pod malowane niebo sufitu
rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kie³kowa³y
w tym listowiu ogromne, bia³e i ró¿owe kwiaty, p¹czkowa³y w oczach,
buja³y od œrodka ró¿owym mi¹¿szem i przelewa³y siê przez brzegi, gubi¹c
p³atki i rozpadaj¹c siê w prêdkim przekwitaniu.--By³em szczêœliwy--
mówi³ mój ojciec--z tego niespodzianego rozkwitu, który nape³ni³
powietrze migotliwym szelestem, ³agodnym szumem, przesypuj¹cym siê jak
kolorowe confetti przez cienkie rózgi ga³¹zek. Widzia³em, jak z drgania
powietrza, z fermentacji zbyt bogatej aury wydziela siê i materializuje
to pospieszne kwitnienie, przelewanie siê i rozpadanie fantastycznych
oleandrów, które nape³ni³y pokój rzadk¹, leniw¹ œnie¿yc¹ wielkich,
ró¿owych kiœci kwietnych.--Nim zapad³ wieczór--koñczy³ ojciec--nie
by³o ju¿ œladu tego œwietnego rozkwitu. Ca³a z³udna ta fatamorgana by³a
tylko mistyfikacj¹, wypadkiem dziwnej symulacji materii, która podszywa
siê pod pozór ¿ycia. Ojciec mój by³ dnia tego dziwnie o¿ywiony,
spojrzenia jego, chytre, ironiczne spojrzenia, tryska³y werw¹ i humorem.
Potem, nagle powa¿niej¹c, znów rozpatrywa³ nieskoñczon¹ skalê form i
odcieni, jakie przybiera³a wielokszta³tna materia. Fascynowa³y go formy
graniczne, w¹tpliwe i problematyczne, jak ektoplazma somnambulików,
pseudomateria, emanacja kataleptyczna mózgu, która w pewnych wypadkach
rozrasta³a siê z ust uœpionego na ca³y stó³, nape³nia³a ca³y pokój, jako
bujaj¹ca, rzadka tkanka, astralne ciasto, na pograniczu cia³a i ducha.--
Kto wie--mówi³--ile jest cierpi¹cych, okaleczonych, fragmentarycznych
postaci ¿ycia, jak sztucznie sklecone, gwoŸdziami na gwa³t zbite ¿ycie
szaf i sto³ów, ukrzy¿owanego drzewa, cichych mêczenników okrutnej
pomys³owoœci ludzkiej. Straszliwe transplantacje obcych i nienawidz¹cych
siê ras drzewa, skucie ich w jedn¹ nieszczêœliw¹ osobowoœæ. Ile starej,
m¹drej mêki jest w bejcowanych s³ojach, ¿y³ach i fladrach naszych
starych, zaufanych szaf. Kto rozpozna w nich stare, zheblowane,
wypolerowane do niepoznaki rysy, uœmiechy, spojrzenia! Twarz mego ojca,
gdy to mówi³, rozesz³a siê zamyœlon¹ lineatur¹ zmarszczek, sta³a siê
podobna do sêków i s³ojów starej deski, z której zheblowano wszystkie
wspomnienia. Przez chwilê myœleliœmy, ¿e ojciec popadnie w stan
drêtwoty, który nawiedza³ go czasem, ale ockn¹³ siê nagle, opamiêta³ i
tak ci¹gn¹³ dalej:--Dawne, mistyczne plemiona balsamowa³y swych
umar³ych. W œciany ich mieszkañ by³y wprawione, wmurowane cia³a, twarze:
w salonie sta³ ojciec--wypchany, wygarbowana ¿ona-nieboszczka by³a
dywanem pod sto³em. Zna³em pewnego kapitana, który mia³ w swej kajucie
lampê-meluzynê, zrobion¹ przez malajskich balsamistów z jego
zamordowanej kochanki. Na g³owie mia³a ogromne rogi jelenie. W ciszy
kajuty g³owa ta, rozpiêta miêdzy ga³êziami rogów u stropu, powoli
otwiera³a rzêsy oczu; na rozchylonych ustach lœni³a b³onka œliny,
pêkaj¹ca od cichego szeptu. G³owonogi, ¿ó³wie i ogromne kraby,
zawieszone na belkach sufitu jako kandelabry i paj¹ki, przebiera³y w tej
ciszy bez koñca nogami, sz³y i sz³y na miejscu... Twarz mojego ojca
przybra³a naraz wyraz troski i smutku, gdy myœli jego na drogach nie
wiedzieæ jakich asocjacji przesz³y do nowych przyk³adów:--Czy mam
przemilczeæ--mówi³ przyciszonym g³osem--¿e brat mój na skutek d³ugiej
i nieuleczalnej choroby zamieni³ siê stopniowo w zwój kiszek gumowych,
¿e biedna moja kuzynka dniem i noc¹ nosi³a go w poduszkach, nuc¹c
nieszczêœliwemu stworzeniu nieskoñczone ko³ysanki nocy zimowych? Czy
mo¿e byæ coœ smutniejszego ni¿ cz³owiek zamieniony w kiszkê hegarow¹? Co
za rozczarowanie
T³um œmieje siê z tej parodii.
P³aczcie, moje panie, nad losem w³asnym, widz¹c nêdzê materii wiêzionej,
gnêbionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dok¹d prowadzi
ten gest, który jej raz na zawsze nadano. T³um œmieje siê. Czy
rozumiecie straszny sadyzm, upajaj¹ce, demiurgiczne okrucieñstwo tego
œmiechu? Bo przecie¿ p³akaæ nam, moje panie, trzeba nad losem w³asnym na
widok tej nêdzy materii, gwa³conej materii, na której dopuszczono siê
strasznego bezprawia. St¹d p³ynie, moje panie, straszny smutek
wszystkich b³azeñskich golemów, wszystkich pa³ub, zadumanych tragicznie
nad œmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca
cesarzowej El¿biety, oto Draga, demoniczna i nieszczêœliwa królowa
Serbii, oto genialny m³odzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubi³
nieszczêsny na³óg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w
tej pa³ubie naprawdê coœ z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
cieñ jej istoty? To podobieñstwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie
pozwala nam pytaæ, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczêœliwy. A
jednak to musi byæ ktoœ, moje panie, ktoœ anonimowy, ktoœ groŸny, ktoœ
nieszczêœliwy, ktoœ, co nie s³ysza³ nigdy w swym g³uchym ¿yciu o
królowej Dradze... Czy s³yszeliœcie po nocach straszne wycie tych pa³ub
woskowych, zamkniêtych w budach jarmarcznych, ¿a³osny chór tych kad³ubów
z drzewa i porcelany, wal¹cych piêœciami w œciany swych wiêzieñ? W
twarzy mego ojca, rozwichrzonej groz¹ spraw, które wywo³a³ z ciemnoœci,
utworzy³ siê wir zmarszczek, lej rosn¹cy w g³¹b, na którego dnie gorza³o
groŸne oko prorocze. Broda jego zje¿y³a siê dziwnie, wiechcie i pêdzle
w³osów, strzelaj¹ce z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa,
nastroszy³y siê na swych korzonkach. Tak sta³ drêtwy, z gorej¹cymi
oczyma, dr¿¹c od wewnêtrznego wzburzenia, jak automat, który zaci¹³ siê
i zatrzyma³ na martwym punkcie. Adela wsta³a z krzes³a i poprosi³a nas o
przymkniêcie oczu na to, co siê za chwilê stanie. Potem podesz³a do ojca
i z rêkoma na biodrach, przybieraj¹c pozór podkreœlonej stanowczoœci,
za¿¹da³a bardzo dobitnie... Panienki siedzia³y sztywno, ze spuszczonymi
oczyma, w dziwnej drêtwoœci...
TRAKTAT O MANEKINACH Dokoñczenie Któregoœ z nastêpnych wieczorów ojciec
mój w te s³owa ci¹gn¹³ dalej sw¹ prelekcjê:--Nie o tych
nieporozumieniach ucieleœnionych, nie o tych smutnych parodiach, moje
panie, owocach prostackiej i wulgarnej niepowœci¹gliwoœci--chcia³em
mówiæ zapowiadaj¹c m¹ rzecz o manekinach. Mia³em na myœli coœ innego. Tu
ojciec mój zacz¹³ budowaæ przed naszymi oczyma obraz tej wymarzonej
przez niego „generaiio aequivoca”, jakiegoœ pokolenia istot na wpó³
tylko organicznych, jakiejœ pseudowegetacji i pseudofauny, rezultatów
fantastycznej fermentacji materii. By³y to twory podobne z pozoru do
istot ¿ywych, do krêgowców, skorupiaków, cz³onkonogów, lecz pozór ten
myli³. By³y to w istocie istoty amorfne, bez wewnêtrznej struktury,
p³ody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamiêci¹, powtarza
z przyzwyczajenia raz przyjête kszta³ty. Skala morfologii, której
podlega materia, jest w ogóle ograniczona i pewien zasób form powtarza
siê wci¹¿ na ró¿nych kondygnacjach bytu. Istoty te--ruchliwe, wra¿liwe
na bodŸce, a jednak dalekie od prawdziwego ¿ycia--mo¿na by³o otrzymaæ
zawieszaj¹c pewne skomplikowane koloidy w roztworach soli kuchennej.
Koloidy te po kilku dniach formowa³y siê, organizowa³y w pewne
zagêszczenia substancji przypominaj¹cej ni¿sze formy fauny. U istot tak
powsta³ych mo¿na by³o stwierdziæ proces oddychania, przemianê materii,
ale analiza chemiczna nie wykazywa³a w nich nawet œladu po³¹czeñ
bia³kowych ani w ogóle zwi¹zków wêgla. Wszelako prymitywne te formy by³y
niczym w porównaniu z bogactwem kszta³tów i wspania³oœci pseudofauny i
flory, która pojawia siê niekiedy w pewnych œciœle okreœlonych
œrodowiskach. Œrodowiskami tymi s¹ stare mieszkania, przesycone
emanacjami wielu ¿ywotów i zdarzeñ--zu¿yte atmosfery, bogate w
specyficzne ingrediencje marzeñ ludzkich--rumowiska, obfituj¹ce w humus
wspomnieñ, têsknot, ja³owej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja
kie³kowa³a szybko i powierzchownie, paso¿ytowa³a obficie i efemerycznie,
pêdzi³a krótkotrwa³e generacje, które rozkwita³y raptownie i œwietnie,
a¿eby wnet zgasn¹æ i zwiêdn¹æ. Tapety musz¹ byæ w takich mieszkaniach
ju¿ bardzo zu¿yte i znudzone nieustann¹ wêdrówk¹ po wszystkich
kadencjach rytmów; nic dziwnego, ¿e schodz¹ na manowce dalekich,
ryzykownych rojeñ. Rdzeñ mebli, ich substancja musi ju¿ byæ rozluŸniona,
zdegenerowana i podleg³a wystêpnym pokusom: wtedy na tej chorej,
zmêczonej i zdzicza³ej glebie wykwita, jak piêkna wysypka, nalot
fantastyczny, kolorowa, bujaj¹ca pleœñ.--Wiedz¹ panie--mówi³ ojciec
mój--¿e w starych mieszkaniach bywaj¹ pokoje, o których siê zapomina.
Nie odwiedzane miesi¹cami, wiêdn¹ w opuszczeniu miêdzy starymi murami i
zdarza siê, ¿e zasklepiaj¹ siê w sobie, zarastaj¹ ceg³¹ i, raz na zawsze
stracone dla naszej pamiêci, powoli trac¹ te¿ sw¹ egzystencjê. Drzwi,
prowadz¹ce do nich z jakiegoœ podestu tylnych schodów, mog¹ byæ tak
dhigo przeoczane przez domowników, a¿ wrastaj¹, wchodz¹ w œcianê, która
zaciera ich œlad w fantastycznym rysunku pêkniêæ i rys.--Wszed³em raz--
mówi³ ojciec mój--wczesnym rankiem na schy³ku zimy, po wielu miesi¹cach
nieobecnoœci, do takiego na wpó³ zapomnianego traktu i zdumiony by³em
wygl¹dem tych pokojów. Z wszystkich szpar w pod³odze, z wszystkich
gzymsów i framug wystrzela³y cienkie pêdy i nape³nia³y szare powietrze
migotliw¹ koronk¹ filigranowego listowia, a¿urow¹ gêstwin¹ jakiejœ
cieplarni, pe³nej szeptów, lœnieñ, ko³ysañ, jakiejœ fa³szywej i b³ogiej
wiosny. Dooko³a ³ó¿ka, pod wieloramienn¹ lamp¹, wzd³u¿ szaf chwia³y siê
kêpy delikatnych drzew, rozpryskiwa³y w górze w œwietliste korony, w
fontanny koronkowego listowia, bij¹ce a¿ pod malowane niebo sufitu
rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kie³kowa³y
w tym listowiu ogromne, bia³e i ró¿owe kwiaty, p¹czkowa³y w oczach,
buja³y od œrodka ró¿owym mi¹¿szem i przelewa³y siê przez brzegi, gubi¹c
p³atki i rozpadaj¹c si&
P³aczcie, moje panie, nad losem w³asnym, widz¹c nêdzê materii wiêzionej,
gnêbionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dok¹d prowadzi
ten gest, który jej raz na zawsze nadano. T³um œmieje siê. Czy
rozumiecie straszny sadyzm, upajaj¹ce, demiurgiczne okrucieñstwo tego
œmiechu? Bo przecie¿ p³akaæ nam, moje panie, trzeba nad losem w³asnym na
widok tej nêdzy materii, gwa³conej materii, na której dopuszczono siê
strasznego bezprawia. St¹d p³ynie, moje panie, straszny smutek
wszystkich b³azeñskich golemów, wszystkich pa³ub, zadumanych tragicznie
nad œmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca
cesarzowej El¿biety, oto Draga, demoniczna i nieszczêœliwa królowa
Serbii, oto genialny m³odzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubi³
nieszczêsny na³óg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w
tej pa³ubie naprawdê coœ z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
cieñ jej istoty? To podobieñstwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie
pozwala nam pytaæ, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczêœliwy. A
jednak to musi byæ ktoœ, moje panie, ktoœ anonimowy, ktoœ groŸny, ktoœ
nieszczêœliwy, ktoœ, co nie s³ysza³ nigdy w swym g³uchym ¿yciu o
królowej Dradze... Czy s³yszeliœcie po nocach straszne wycie tych pa³ub
woskowych, zamkniêtych w budach jarmarcznych, ¿a³osny chór tych kad³ubów
z drzewa i porcelany, wal¹cych piêœciami w œciany swych wiêzieñ? W
twarzy mego ojca, rozwichrzonej groz¹ spraw, które wywo³a³ z ciemnoœci,
utworzy³ siê wir zmarszczek, lej rosn¹cy w g³¹b, na którego dnie gorza³o
groŸne oko prorocze. Broda jego zje¿y³a siê dziwnie, wiechcie i pêdzle
w³osów, strzelaj¹ce z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa,
nastroszy³y siê na swych korzonkach. Tak sta³ drêtwy, z gorej¹cymi
oczyma, dr¿¹c od wewnêtrznego wzburzenia, jak automat, który zaci¹³ siê
i zatrzyma³ na martwym punkcie. Adela wsta³a z krzes³a i poprosi³a nas o
przymkniêcie oczu na to, co siê za chwilê stanie. Potem podesz³a do ojca
i z rêkoma na biodrach, przybieraj¹c pozór podkreœlonej stanowczoœci,
za¿¹da³a bardzo dobitnie... Panienki siedzia³y sztywno, ze spuszczonymi
oczyma, w dziwnej drêtwoœci...
TRAKTAT O MANEKINACH Dokoñczenie Któregoœ z nastêpnych wieczorów ojciec
mój w te s³owa ci¹gn¹³ dalej sw¹ prelekcjê:--Nie o tych
nieporozumieniach ucieleœnionych, nie o tych smutnych parodiach, moje
panie, owocach prostackiej i wulgarnej niepowœci¹gliwoœci--chcia³em
mówiæ zapowiadaj¹c m¹ rzecz o manekinach. Mia³em na myœli coœ innego. Tu
ojciec mój zacz¹³ budowaæ przed naszymi oczyma obraz tej wymarzonej
przez niego „generaiio aequivoca”, jakiegoœ pokolenia istot na wpó³
tylko organicznych, jakiejœ pseudowegetacji i pseudofauny, rezultatów
fantastycznej fermentacji materii. By³y to twory podobne z pozoru do
istot ¿ywych, do krêgowców, skorupiaków, cz³onkonogów, lecz pozór ten
myli³. By³y to w istocie istoty amorfne, bez wewnêtrznej struktury,
p³ody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamiêci¹, powtarza
z przyzwyczajenia raz przyjête kszta³ty. Skala morfologii, której
podlega materia, jest w ogóle ograniczona i pewien zasób form powtarza
siê wci¹¿ na ró¿nych kondygnacjach bytu. Istoty te--ruchliwe, wra¿liwe
na bodŸce, a jednak dalekie od prawdziwego ¿ycia--mo¿na by³o otrzymaæ
zawieszaj¹c pewne skomplikowane koloidy w roztworach soli kuchennej.
Koloidy te po kilku dniach formowa³y siê, organizowa³y w pewne
zagêszczenia substancji przypominaj¹cej ni¿sze formy fauny. U istot tak
powsta³ych mo¿na by³o stwierdziæ proces oddychania, przemianê materii,
ale analiza chemiczna nie wykazywa³a w nich nawet œladu po³¹czeñ
bia³kowych ani w ogóle zwi¹zków wêgla. Wszelako prymitywne te formy by³y
niczym w porównaniu z bogactwem kszta³tów i wspania³oœci pseudofauny i
flory, która pojawia siê niekiedy w pewnych œciœle okreœlonych
œrodowiskach. Œrodowiskami tymi s¹ stare mieszkania, przesycone
emanacjami wielu ¿ywotów i zdarzeñ--zu¿yte atmosfery, bogate w
specyficzne ingrediencje marzeñ ludzkich--rumowiska, obfituj¹ce w humus
wspomnieñ, têsknot, ja³owej nudy. Na takiej glebie owa pseudowegetacja
kie³kowa³a szybko i powierzchownie, paso¿ytowa³a obficie i efemerycznie,
pêdzi³a krótkotrwa³e generacje, które rozkwita³y raptownie i œwietnie,
a¿eby wnet zgasn¹æ i zwiêdn¹æ. Tapety musz¹ byæ w takich mieszkaniach
ju¿ bardzo zu¿yte i znudzone nieustann¹ wêdrówk¹ po wszystkich
kadencjach rytmów; nic dziwnego, ¿e schodz¹ na manowce dalekich,
ryzykownych rojeñ. Rdzeñ mebli, ich substancja musi ju¿ byæ rozluŸniona,
zdegenerowana i podleg³a wystêpnym pokusom: wtedy na tej chorej,
zmêczonej i zdzicza³ej glebie wykwita, jak piêkna wysypka, nalot
fantastyczny, kolorowa, bujaj¹ca pleœñ.--Wiedz¹ panie--mówi³ ojciec
mój--¿e w starych mieszkaniach bywaj¹ pokoje, o których siê zapomina.
Nie odwiedzane miesi¹cami, wiêdn¹ w opuszczeniu miêdzy starymi murami i
zdarza siê, ¿e zasklepiaj¹ siê w sobie, zarastaj¹ ceg³¹ i, raz na zawsze
stracone dla naszej pamiêci, powoli trac¹ te¿ sw¹ egzystencjê. Drzwi,
prowadz¹ce do nich z jakiegoœ podestu tylnych schodów, mog¹ byæ tak
dhigo przeoczane przez domowników, a¿ wrastaj¹, wchodz¹ w œcianê, która
zaciera ich œlad w fantastycznym rysunku pêkniêæ i rys.--Wszed³em raz--
mówi³ ojciec mój--wczesnym rankiem na schy³ku zimy, po wielu miesi¹cach
nieobecnoœci, do takiego na wpó³ zapomnianego traktu i zdumiony by³em
wygl¹dem tych pokojów. Z wszystkich szpar w pod³odze, z wszystkich
gzymsów i framug wystrzela³y cienkie pêdy i nape³nia³y szare powietrze
migotliw¹ koronk¹ filigranowego listowia, a¿urow¹ gêstwin¹ jakiejœ
cieplarni, pe³nej szeptów, lœnieñ, ko³ysañ, jakiejœ fa³szywej i b³ogiej
wiosny. Dooko³a ³ó¿ka, pod wieloramienn¹ lamp¹, wzd³u¿ szaf chwia³y siê
kêpy delikatnych drzew, rozpryskiwa³y w górze w œwietliste korony, w
fontanny koronkowego listowia, bij¹ce a¿ pod malowane niebo sufitu
rozpylonym chlorofilem. W przyspieszonym procesie kwitnienia kie³kowa³y
w tym listowiu ogromne, bia³e i ró¿owe kwiaty, p¹czkowa³y w oczach,
buja³y od œrodka ró¿owym mi¹¿szem i przelewa³y siê przez brzegi, gubi¹c
p³atki i rozpadaj¹c si&
Czy
rozumiecie--pyta³ mój ojciec--g³êboki sens tej s³aboœci, tej pasji do
pstrej bibu³ki, do papier mâ ché , do lakowej farby, do k³aków i
trociny? To jest--mówi³ z bolesnym uœmiechem--nasza mi³oœæ do materii
jako takiej, do jej puszystoœci i porowatoœci, do jej jedynej,
mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni
j¹ niewidzialn¹, ka¿e jej znikn¹æ pod gr¹ ¿ycia. My, przeciwnie, kochamy
jej zgrzyt, jej opornoœæ, jej pa³ubiast¹ niezgrabnoœæ. Lubimy pod ka¿dym
gestem, pod ka¿dym ruchem widzieæ jej ociê¿a³y wysi³ek, jej bezw³ad, jej
s³odk¹ niedŸwiedziowatoœæ. Dziewczêta siedzia³y nieruchomo z szklanymi
oczyma. Twarze ich by³y wyci¹gniête i zg³upia³e zas³uchaniem, policzki
podmalowane wypiekami, trudno by³o w tej chwili oceniæ, czy nale¿¹ do
pierwszej, czy do drugiej generacji stworzenia.--S³owem--konkludowa³
mój ojciec--chcemy stworzyæ po raz wtóry cz³owieka, na obraz i
podobieñstwo manekinu. Tu musimy dla wiernoœci sprawozdawczej opisaæ
pewien drobny i b³ahy incydent, który zaszed³ w tym punkcie prelekcji i
do którego nie przywi¹zujemy ¿adnej wagi. Incydent ten, ca³kowicie
niezrozumia³y i bezsensowny w tym danym szeregu zdarzeñ, da siê chyba
wyt³umaczyæ jako pewnego rodzaju automatyzm szcz¹tkowy, bez antecedensów
i bez ci¹g³oœci, jako pewnego rodzaju z³oœliwoœæ obiektu, przeniesiona w
dziedzinê psychiczn¹. Radzimy czytelnikowi zignorowaæ go z równ¹
lekkomyœlnoœci¹, jak my to czynimy. Oto jego przebieg: W chwili gdy mój
ojciec wymawia³ s³owo „manekin”, Adela spojrza³a na zegarek na
bransoletce, po czym porozumia³a siê spojrzeniem z Pold¹. Teraz wysunê³a
siê wraz z krzes³em o piêdŸ naprzód, podnios³a brzeg sukni, wystawi³a
powoli stopê, opiêt¹ w czarny jedwab, i wyprê¿y³a j¹ jak pyszczek wê¿a.
Tak siedzia³a przez ca³y czas tej sceny, ca³kiem sztywno, z wielkimi,
trzepocz¹cymi oczyma, pog³êbionymi lazurem atropiny, z Pold¹ i Paulina
po obu bokach. Wszystkie trzy patrzy³y rozszerzonymi oczami na ojca. Mój
ojciec chrz¹kn¹³, zamilk³, pochyli³ siê i sta³ siê nagle bardzo
czerwony. W jednej chwili lineatura jego twarzy, dopiero co tak
rozwichrzona i pe³na wibracji, zamknê³a siê na spokornia³ych rysach. On
- herezjarcha natchniony, ledwo wypuszczony z wichru uniesienia--z³o¿y³
siê nagle w sobie, zapad³ i zwin¹³. A mo¿e wymieniono go na innego. Ten
inny siedzia³ sztywny, bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma. Panna
Polda podesz³a i pochyli³a siê nad nim. Klepi¹c go lekko po plecach,
mówi³a tonem ³agodnej zachêty:--Jakub bêdzie rozs¹dny, Jakub pos³ucha,
Jakub nie bêdzie uparty. No, proszê... Jakub, Jakub... Wypiêty
pantofelek Adeli dr¿a³ lekko i b³yszcza³ jak jêzyczek wê¿a. Mój ojciec
podniós³ siê powoli ze spuszczonymi oczyma, post¹pi³ krok naprzód, jak
automat, i osun¹³ siê na kolana. Lampa sycza³a w ciszy, w gêstwinie
tapet bieg³y tam i z powrotem wymowne spojrzenia, lecia³y szepty
jadowitych jêzyków, gzygzaki myœli...
TRAKTAT O MANEKINACH Ci¹g dalszy Nastêpnego wieczora ojciec podj¹³ z
odnowion¹ swad¹ ciemny i zawi³y swój temat. Lineatura jego zmarszczek
rozwija³a siê i zawija³a z wyrafinowan¹ chytroœci¹. W ka¿dej spirali
ukryty by³ pocisk ironii. Ale czasami inspiracja rozszerza³a krêgi jego
zmarszczek, które ros³y jak¹œ ogromn¹ wiruj¹c¹ groz¹, uchodz¹c w
milcz¹cych wolutach w g³¹b nocy zimowej.--Figury panopticum, moje panie
- zacz¹³ on--kalwaryjskie parodie manekinów, ale nawet w tej postaci
strze¿cie siê lekko je traktowaæ. Materia nie zna ¿artów. Jest ona
zawsze pe³na tragicznej powagi. Kto oœmiela siê myœleæ, ¿e mo¿na igraæ z
materi¹, ¿e kszta³towaæ j¹ mo¿na dla ¿artu, ¿e ¿art nie wrasta w
ni¹,
nie w¿era siê natychmiast jak los, jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie
ból, cierpienie g³uche, nie wyzwolone, zakute w materiê cierpienie tej
pa³uby, która nie wie, czemu ni¹ jest, czemu musi trwaæ w tej gwa³tem
narzuconej formie, bêd¹cej parodi¹? Czy pojmujecie potêgê wyrazu, formy,
pozoru, tyrañsk¹ samowolê, z jak¹ rzuca siê on na bezbronn¹ k³odê i
opanowuje, jak w³asna, tyrañska, panosz¹ca siê dusza? Nadajecie jakiejœ
g³owie z k³aków i p³ótna wyraz gniewu i pozostawiacie j¹ z tym gniewem,
z t¹ konwulsj¹, z tym napiêciem raz na zawsze, zamkniêt¹ ze œlep¹
z³oœci¹, dla której nie ma odp³ywu. T³um œmieje siê z tej parodii.
P³aczcie, moje panie, nad losem w³asnym, widz¹c nêdzê materii wiêzionej,
gnêbionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dok¹d prowadzi
ten gest, który jej raz na zawsze nadano. T³um œmieje siê. Czy
rozumiecie straszny sadyzm, upajaj¹ce, demiurgiczne okrucieñstwo tego
œmiechu? Bo przecie¿ p³akaæ nam, moje panie, trzeba nad losem w³asnym na
widok tej nêdzy materii, gwa³conej materii, na której dopuszczono siê
strasznego bezprawia. St¹d p³ynie, moje panie, straszny smutek
wszystkich b³azeñskich golemów, wszystkich pa³ub, zadumanych tragicznie
nad œmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca
cesarzowej El¿biety, oto Draga, demoniczna i nieszczêœliwa królowa
Serbii, oto genialny m³odzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubi³
nieszczêsny na³óg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w
tej pa³ubie naprawdê coœ z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
cieñ jej istoty? To podobieñstwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie
pozwala nam pytaæ, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczêœliwy. A
jednak to musi byæ ktoœ, moje panie, ktoœ anonimowy, ktoœ groŸny, ktoœ
nieszczêœliwy, ktoœ, co nie s³ysza³ nigdy w swym g³uchym ¿yciu o
królowej Dradze... Czy s³yszeliœcie po nocach straszne wycie tych pa³ub
woskowych, zamkniêtych w budach jarmarcznych, ¿a³osny chór tych kad³ubów
z drzewa i porcelany, wal¹cych piêœciami w œciany swych wiêzieñ? W
twarzy mego ojca, rozwichrzonej groz¹ spraw, które wywo³a³ z ciemnoœci,
utworzy³ siê wir zmarszczek, lej rosn¹cy w g³¹b, na którego dnie gorza³o
groŸne oko prorocze. Broda jego zje¿y³a siê dziwnie, wiechcie i pêdzle
w³osów, strzelaj¹ce z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa,
nastroszy³y siê na swych korzonkach. Tak sta³ drêtwy, z gorej¹
rozumiecie--pyta³ mój ojciec--g³êboki sens tej s³aboœci, tej pasji do
pstrej bibu³ki, do papier mâ ché , do lakowej farby, do k³aków i
trociny? To jest--mówi³ z bolesnym uœmiechem--nasza mi³oœæ do materii
jako takiej, do jej puszystoœci i porowatoœci, do jej jedynej,
mistycznej konsystencji. Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni
j¹ niewidzialn¹, ka¿e jej znikn¹æ pod gr¹ ¿ycia. My, przeciwnie, kochamy
jej zgrzyt, jej opornoœæ, jej pa³ubiast¹ niezgrabnoœæ. Lubimy pod ka¿dym
gestem, pod ka¿dym ruchem widzieæ jej ociê¿a³y wysi³ek, jej bezw³ad, jej
s³odk¹ niedŸwiedziowatoœæ. Dziewczêta siedzia³y nieruchomo z szklanymi
oczyma. Twarze ich by³y wyci¹gniête i zg³upia³e zas³uchaniem, policzki
podmalowane wypiekami, trudno by³o w tej chwili oceniæ, czy nale¿¹ do
pierwszej, czy do drugiej generacji stworzenia.--S³owem--konkludowa³
mój ojciec--chcemy stworzyæ po raz wtóry cz³owieka, na obraz i
podobieñstwo manekinu. Tu musimy dla wiernoœci sprawozdawczej opisaæ
pewien drobny i b³ahy incydent, który zaszed³ w tym punkcie prelekcji i
do którego nie przywi¹zujemy ¿adnej wagi. Incydent ten, ca³kowicie
niezrozumia³y i bezsensowny w tym danym szeregu zdarzeñ, da siê chyba
wyt³umaczyæ jako pewnego rodzaju automatyzm szcz¹tkowy, bez antecedensów
i bez ci¹g³oœci, jako pewnego rodzaju z³oœliwoœæ obiektu, przeniesiona w
dziedzinê psychiczn¹. Radzimy czytelnikowi zignorowaæ go z równ¹
lekkomyœlnoœci¹, jak my to czynimy. Oto jego przebieg: W chwili gdy mój
ojciec wymawia³ s³owo „manekin”, Adela spojrza³a na zegarek na
bransoletce, po czym porozumia³a siê spojrzeniem z Pold¹. Teraz wysunê³a
siê wraz z krzes³em o piêdŸ naprzód, podnios³a brzeg sukni, wystawi³a
powoli stopê, opiêt¹ w czarny jedwab, i wyprê¿y³a j¹ jak pyszczek wê¿a.
Tak siedzia³a przez ca³y czas tej sceny, ca³kiem sztywno, z wielkimi,
trzepocz¹cymi oczyma, pog³êbionymi lazurem atropiny, z Pold¹ i Paulina
po obu bokach. Wszystkie trzy patrzy³y rozszerzonymi oczami na ojca. Mój
ojciec chrz¹kn¹³, zamilk³, pochyli³ siê i sta³ siê nagle bardzo
czerwony. W jednej chwili lineatura jego twarzy, dopiero co tak
rozwichrzona i pe³na wibracji, zamknê³a siê na spokornia³ych rysach. On
- herezjarcha natchniony, ledwo wypuszczony z wichru uniesienia--z³o¿y³
siê nagle w sobie, zapad³ i zwin¹³. A mo¿e wymieniono go na innego. Ten
inny siedzia³ sztywny, bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma. Panna
Polda podesz³a i pochyli³a siê nad nim. Klepi¹c go lekko po plecach,
mówi³a tonem ³agodnej zachêty:--Jakub bêdzie rozs¹dny, Jakub pos³ucha,
Jakub nie bêdzie uparty. No, proszê... Jakub, Jakub... Wypiêty
pantofelek Adeli dr¿a³ lekko i b³yszcza³ jak jêzyczek wê¿a. Mój ojciec
podniós³ siê powoli ze spuszczonymi oczyma, post¹pi³ krok naprzód, jak
automat, i osun¹³ siê na kolana. Lampa sycza³a w ciszy, w gêstwinie
tapet bieg³y tam i z powrotem wymowne spojrzenia, lecia³y szepty
jadowitych jêzyków, gzygzaki myœli...
TRAKTAT O MANEKINACH Ci¹g dalszy Nastêpnego wieczora ojciec podj¹³ z
odnowion¹ swad¹ ciemny i zawi³y swój temat. Lineatura jego zmarszczek
rozwija³a siê i zawija³a z wyrafinowan¹ chytroœci¹. W ka¿dej spirali
ukryty by³ pocisk ironii. Ale czasami inspiracja rozszerza³a krêgi jego
zmarszczek, które ros³y jak¹œ ogromn¹ wiruj¹c¹ groz¹, uchodz¹c w
milcz¹cych wolutach w g³¹b nocy zimowej.--Figury panopticum, moje panie
- zacz¹³ on--kalwaryjskie parodie manekinów, ale nawet w tej postaci
strze¿cie siê lekko je traktowaæ. Materia nie zna ¿artów. Jest ona
zawsze pe³na tragicznej powagi. Kto oœmiela siê myœleæ, ¿e mo¿na igraæ z
materi¹, ¿e kszta³towaæ j¹ mo¿na dla ¿artu, ¿e ¿art nie wrasta w
ni¹,
nie w¿era siê natychmiast jak los, jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie
ból, cierpienie g³uche, nie wyzwolone, zakute w materiê cierpienie tej
pa³uby, która nie wie, czemu ni¹ jest, czemu musi trwaæ w tej gwa³tem
narzuconej formie, bêd¹cej parodi¹? Czy pojmujecie potêgê wyrazu, formy,
pozoru, tyrañsk¹ samowolê, z jak¹ rzuca siê on na bezbronn¹ k³odê i
opanowuje, jak w³asna, tyrañska, panosz¹ca siê dusza? Nadajecie jakiejœ
g³owie z k³aków i p³ótna wyraz gniewu i pozostawiacie j¹ z tym gniewem,
z t¹ konwulsj¹, z tym napiêciem raz na zawsze, zamkniêt¹ ze œlep¹
z³oœci¹, dla której nie ma odp³ywu. T³um œmieje siê z tej parodii.
P³aczcie, moje panie, nad losem w³asnym, widz¹c nêdzê materii wiêzionej,
gnêbionej materii, która nie wie, kim jest i po co jest, dok¹d prowadzi
ten gest, który jej raz na zawsze nadano. T³um œmieje siê. Czy
rozumiecie straszny sadyzm, upajaj¹ce, demiurgiczne okrucieñstwo tego
œmiechu? Bo przecie¿ p³akaæ nam, moje panie, trzeba nad losem w³asnym na
widok tej nêdzy materii, gwa³conej materii, na której dopuszczono siê
strasznego bezprawia. St¹d p³ynie, moje panie, straszny smutek
wszystkich b³azeñskich golemów, wszystkich pa³ub, zadumanych tragicznie
nad œmiesznym swym grymasem. Oto jest anarchista Luccheni, morderca
cesarzowej El¿biety, oto Draga, demoniczna i nieszczêœliwa królowa
Serbii, oto genialny m³odzieniec, nadzieja i duma rodu, którego zgubi³
nieszczêsny na³óg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów! Czy jest w
tej pa³ubie naprawdê coœ z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
cieñ jej istoty? To podobieñstwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie
pozwala nam pytaæ, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczêœliwy. A
jednak to musi byæ ktoœ, moje panie, ktoœ anonimowy, ktoœ groŸny, ktoœ
nieszczêœliwy, ktoœ, co nie s³ysza³ nigdy w swym g³uchym ¿yciu o
królowej Dradze... Czy s³yszeliœcie po nocach straszne wycie tych pa³ub
woskowych, zamkniêtych w budach jarmarcznych, ¿a³osny chór tych kad³ubów
z drzewa i porcelany, wal¹cych piêœciami w œciany swych wiêzieñ? W
twarzy mego ojca, rozwichrzonej groz¹ spraw, które wywo³a³ z ciemnoœci,
utworzy³ siê wir zmarszczek, lej rosn¹cy w g³¹b, na którego dnie gorza³o
groŸne oko prorocze. Broda jego zje¿y³a siê dziwnie, wiechcie i pêdzle
w³osów, strzelaj¹ce z brodawek, z pieprzów, z dziurek od nosa,
nastroszy³y siê na swych korzonkach. Tak sta³ drêtwy, z gorej¹
Oto jest pocz¹tek
wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony
urokiem tego ma³ego i niewinnego audytorium, odbywa³ w nastêpnych
tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetkniêciu z
niezwyk³ym tym cz³owiekiem rzeczy wszystkie cofa³y siê niejako do
korzenia swego bytu, odbudowywa³y swe zjawisko a¿ do metafizycznego
j¹dra, wraca³y niejako do pierwotnej idei, a¿eby w tym punkcie
sprzeniewierzyæ siê jej i przechyliæ w te w¹tpliwe, ryzykowne i
dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji.
Nasz herezjarcha szed³ wœród rzeczy jak magnetyzer, zara¿aj¹c je i
uwodz¹c swym niebezpiecznym czarem. Czy mam nazwaæ i Paulinê jego
ofiar¹? Sta³a siê ona w owych dniach jego uczennic¹, adeptk¹ jego
teoryj, modelem jego eksperymentów. Tutaj postaram siê wy³o¿yæ z
nale¿yt¹ ostro¿noœci¹, i unikaj¹c zgorszenia, tê nader kacersk¹
doktrynê, która opêta³a wówczas na d³ugie miesi¹ce mego ojca i opanowa³a
wszystkie jego poczynania.
TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA KSIÊGA RODZAJU Demiurgos--mówi³ mój
ojciec--nie posiad³ monopolu na tworzenie--tworzenie jest przywilejem
wszystkich duchów. Materii dana jest nieskoñczona p³odnoœæ,
niewyczerpana moc ¿yciowa i zarazem uwodna si³a pokusy, która nas nêci
do formowania. W g³êbi materii kszta³tuj¹ siê niewyraŸne uœmiechy,
zawi¹zuj¹ siê napiêcia, zgêszczaj¹ siê próby kszta³tów. Ca³a materia
faluje od nieskoñczonych mo¿liwoœci, które przez ni¹ przechodz¹ md³ymi
dreszczami. Czekaj¹c na o¿ywcze tchnienie ducha, przelewa siê ona w
sobie bez koñca, kusi tysi¹cem s³odkich okr¹glizn i miêkkoœci, które z
siebie w œlepych rojeniach wymajacza. Pozbawiona w³asnej inicjatywy,
lubie¿nie podatna, po kobiecemu plastyczna, uleg³a wobec wszystkich
impulsów--stanowi ona teren wyjêty spod prawa, otwarty dla wszelkiego
rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, domenê wszelkich nadu¿yæ i
w¹tpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejsz¹ i
najbezbronniejsz¹ istot¹ w kosmosie. Ka¿dy mo¿e j¹ ugniataæ, formowaæ,
ka¿demu jest pos³uszna. Wszystkie organizacje materii s¹ nietrwa³e i
luŸne, ³atwe do uwstecznienia i rozwi¹zania. Nie ma ¿adnego z³a w
redukcji ¿ycia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem.
Jest ono nieraz koniecznym gwa³tem wobec opornych i skostnia³ych form
bytu, które przesta³y byæ zajmuj¹ce. W interesie ciekawego i wa¿nego
eksperymentu mo¿e ono nawet stanowiæ zas³ugê. Tu jest punkt wyjœcia dla
nowej apologii sadyzmu. Mój ojciec by³ niewyczerpany w gloryfikacji tego
przedziwnego elementu, jakim by³a materia.--Nie ma materii martwej--
naucza³--martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywaj¹ siê nieznane
formy ¿ycia. Skala tych form jest nieskoñczona, a odcienie i niuanse
niewyczerpane. Demiurgos by³ w posiadaniu wa¿nych i ciekawych recept
twórczych. Dziêki nim stworzy³ on mnogoœæ rodzajów, odnawiaj¹cych siê
w³asn¹ si³¹. Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostan¹
zrekonstruowane. Ale jest to niepotrzebne, gdy¿ jeœliby nawet te
klasyczne metody kreacji okaza³y siê raz na zawsze niedostêpne,
pozostaj¹ pewne metody illegalne, ca³y bezmiar metod heretyckich i
wystêpnych. W miarê jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogonii zbli¿a³
siê do terenu swych ciaœniejszych zainteresowañ, g³os jego zni¿a³ siê do
wnikliwego szeptu, wyk³ad stawa³ siê coraz trudniejszy i zawilszy, a
wyniki, do których dochodzi³, gubi³y siê w coraz bardziej w¹tpliwych i
ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabiera³a ezoterycznej
solennoœci. Przymyka³ jedno oko, przyk³ada³ dwa palce do czo³a, chytroœæ
jego spojrzenia stawa³a siê wprost niesamowita. Wwierca³ siê t¹
chytroœci¹ w swe interlokutorki, gwa³ci³ cynizmem tego spojrzenia
najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosiêga³ wymykaj¹ce siê
w najg³êbszym zakamarku, przypiera³ do œciany i ³askota³, drapa³
ironicznym palcem, póki nie do³askota³ siê b³ysku zrozumienia i œmiechu,
œmiechu przyznania i porozumienia siê, którym w koñcu musia³o siê
kapitulowaæ. Dziewczêta siedzia³y nieruchomo, lampa kopci³a, sukno pod
ig³¹ maszyny dawno siê zsunê³o, a maszyna stukota³a pusto, stêbnuj¹c
czarne, bezgwiezdne sukno, odwijaj¹ce siê z postawu nocy zimowej za
oknem.--Zbyt d³ugo ¿yliœmy pod terrorem niedoœcig³ej doskona³oœci
Demiurga--mówi³ mój ojciec--zbyt d³ugo doskona³oœæ jego tworu
parali¿owa³a nasz¹ w³asn¹ twórczoœæ. Nie chcemy z nim konkurowaæ. Nie
mamy ambicji mu dorównaæ. Chcemy byæ twórcami we w³asnej, ni¿szej
sferze, pragniemy dla siebie twórczoœci, pragniemy rozkoszy twórczej,
pragniemy--jednym s³owem--demiurgii.--Nie wiem, w czyim imieniu
proklamowa³ mój ojciec te postulaty, jaka zbiorowoœæ, jaka korporacja,
sekta czy zakon, nadawa³a sw¹ solidarnoœci¹ patos jego s³owom. Co do
nas, to byliœmy dalecy od wszelkich zakusów dem³urgicznych. Lecz ojciec
mój rozwin¹³ tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej
generacji stworzeñ, która stan¹æ mia³a w otwartej opozycji do panuj¹cej
epoki.--Nie zale¿y nam--mówi³ on--na tworach o d³ugim oddechu, na
istotach na dalek¹ metê. Nasze kreatury nie bêd¹ bohaterami romansów w
wielu tomach. Ich role bêd¹ krótkie, lapidarne, ich charaktery--bez
dalszych planów. Czêsto dla jednego gestu, dla jednego s³owa podejmiemy
siê trudu powo³ania ich do ¿ycia na tê jedn¹ chwilê. Przyznajemy
otwarcie: nie bêdziemy k³adli nacisku na trwa³oœæ ani solidnoœæ
wykonania, twory nasze bêd¹ jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz
zrobione. Jeœli bêd¹ to ludzie, to damy im na przyk³ad tylko jedn¹
stronê twarzy, jedn¹ rêkê, jedn¹ nogê, tê mianowicie, która im bêdzie w
ich roli potrzebna. By³oby pedanteri¹ troszczyæ siê o ich drug¹, nie
wchodz¹c¹ w grê nogê. Z ty³u mog¹ byæ po prostu zaszyte p³ótnem lub
pobielone. Nasz¹ ambicjê pok³adaæ bêdziemy w tej dumnej dewizie: dla
ka¿dego gestu inny aktor. Do obs³ugi ka¿dego s³owa, ka¿dego czynu
powo³amy do ¿ycia innego cz³owieka. Taki jest nasz smak, to bêdzie œwiat
wed³ug naszego gustu. Demiurgos kocha³ siê w wytrawnych, doskona³ych i
skomplikowanych materia³ach, my dajemy pierwszeñstwo tandecie. Po prostu
porywa nas, zachwyca tanioœ&aeli
wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony
urokiem tego ma³ego i niewinnego audytorium, odbywa³ w nastêpnych
tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetkniêciu z
niezwyk³ym tym cz³owiekiem rzeczy wszystkie cofa³y siê niejako do
korzenia swego bytu, odbudowywa³y swe zjawisko a¿ do metafizycznego
j¹dra, wraca³y niejako do pierwotnej idei, a¿eby w tym punkcie
sprzeniewierzyæ siê jej i przechyliæ w te w¹tpliwe, ryzykowne i
dwuznaczne regiony, które nazwiemy tu krótko regionami wielkiej herezji.
Nasz herezjarcha szed³ wœród rzeczy jak magnetyzer, zara¿aj¹c je i
uwodz¹c swym niebezpiecznym czarem. Czy mam nazwaæ i Paulinê jego
ofiar¹? Sta³a siê ona w owych dniach jego uczennic¹, adeptk¹ jego
teoryj, modelem jego eksperymentów. Tutaj postaram siê wy³o¿yæ z
nale¿yt¹ ostro¿noœci¹, i unikaj¹c zgorszenia, tê nader kacersk¹
doktrynê, która opêta³a wówczas na d³ugie miesi¹ce mego ojca i opanowa³a
wszystkie jego poczynania.
TRAKTAT O MANEKINACH ALBO WTÓRA KSIÊGA RODZAJU Demiurgos--mówi³ mój
ojciec--nie posiad³ monopolu na tworzenie--tworzenie jest przywilejem
wszystkich duchów. Materii dana jest nieskoñczona p³odnoœæ,
niewyczerpana moc ¿yciowa i zarazem uwodna si³a pokusy, która nas nêci
do formowania. W g³êbi materii kszta³tuj¹ siê niewyraŸne uœmiechy,
zawi¹zuj¹ siê napiêcia, zgêszczaj¹ siê próby kszta³tów. Ca³a materia
faluje od nieskoñczonych mo¿liwoœci, które przez ni¹ przechodz¹ md³ymi
dreszczami. Czekaj¹c na o¿ywcze tchnienie ducha, przelewa siê ona w
sobie bez koñca, kusi tysi¹cem s³odkich okr¹glizn i miêkkoœci, które z
siebie w œlepych rojeniach wymajacza. Pozbawiona w³asnej inicjatywy,
lubie¿nie podatna, po kobiecemu plastyczna, uleg³a wobec wszystkich
impulsów--stanowi ona teren wyjêty spod prawa, otwarty dla wszelkiego
rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów, domenê wszelkich nadu¿yæ i
w¹tpliwych manipulacji demiurgicznych. Materia jest najbierniejsz¹ i
najbezbronniejsz¹ istot¹ w kosmosie. Ka¿dy mo¿e j¹ ugniataæ, formowaæ,
ka¿demu jest pos³uszna. Wszystkie organizacje materii s¹ nietrwa³e i
luŸne, ³atwe do uwstecznienia i rozwi¹zania. Nie ma ¿adnego z³a w
redukcji ¿ycia do form innych i nowych. Zabójstwo nie jest grzechem.
Jest ono nieraz koniecznym gwa³tem wobec opornych i skostnia³ych form
bytu, które przesta³y byæ zajmuj¹ce. W interesie ciekawego i wa¿nego
eksperymentu mo¿e ono nawet stanowiæ zas³ugê. Tu jest punkt wyjœcia dla
nowej apologii sadyzmu. Mój ojciec by³ niewyczerpany w gloryfikacji tego
przedziwnego elementu, jakim by³a materia.--Nie ma materii martwej--
naucza³--martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywaj¹ siê nieznane
formy ¿ycia. Skala tych form jest nieskoñczona, a odcienie i niuanse
niewyczerpane. Demiurgos by³ w posiadaniu wa¿nych i ciekawych recept
twórczych. Dziêki nim stworzy³ on mnogoœæ rodzajów, odnawiaj¹cych siê
w³asn¹ si³¹. Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostan¹
zrekonstruowane. Ale jest to niepotrzebne, gdy¿ jeœliby nawet te
klasyczne metody kreacji okaza³y siê raz na zawsze niedostêpne,
pozostaj¹ pewne metody illegalne, ca³y bezmiar metod heretyckich i
wystêpnych. W miarê jak ojciec od tych ogólnych zasad kosmogonii zbli¿a³
siê do terenu swych ciaœniejszych zainteresowañ, g³os jego zni¿a³ siê do
wnikliwego szeptu, wyk³ad stawa³ siê coraz trudniejszy i zawilszy, a
wyniki, do których dochodzi³, gubi³y siê w coraz bardziej w¹tpliwych i
ryzykownych regionach. Gestykulacja jego nabiera³a ezoterycznej
solennoœci. Przymyka³ jedno oko, przyk³ada³ dwa palce do czo³a, chytroœæ
jego spojrzenia stawa³a siê wprost niesamowita. Wwierca³ siê t¹
chytroœci¹ w swe interlokutorki, gwa³ci³ cynizmem tego spojrzenia
najwstydliwsze, najintymniejsze w nich rezerwy i dosiêga³ wymykaj¹ce siê
w najg³êbszym zakamarku, przypiera³ do œciany i ³askota³, drapa³
ironicznym palcem, póki nie do³askota³ siê b³ysku zrozumienia i œmiechu,
œmiechu przyznania i porozumienia siê, którym w koñcu musia³o siê
kapitulowaæ. Dziewczêta siedzia³y nieruchomo, lampa kopci³a, sukno pod
ig³¹ maszyny dawno siê zsunê³o, a maszyna stukota³a pusto, stêbnuj¹c
czarne, bezgwiezdne sukno, odwijaj¹ce siê z postawu nocy zimowej za
oknem.--Zbyt d³ugo ¿yliœmy pod terrorem niedoœcig³ej doskona³oœci
Demiurga--mówi³ mój ojciec--zbyt d³ugo doskona³oœæ jego tworu
parali¿owa³a nasz¹ w³asn¹ twórczoœæ. Nie chcemy z nim konkurowaæ. Nie
mamy ambicji mu dorównaæ. Chcemy byæ twórcami we w³asnej, ni¿szej
sferze, pragniemy dla siebie twórczoœci, pragniemy rozkoszy twórczej,
pragniemy--jednym s³owem--demiurgii.--Nie wiem, w czyim imieniu
proklamowa³ mój ojciec te postulaty, jaka zbiorowoœæ, jaka korporacja,
sekta czy zakon, nadawa³a sw¹ solidarnoœci¹ patos jego s³owom. Co do
nas, to byliœmy dalecy od wszelkich zakusów dem³urgicznych. Lecz ojciec
mój rozwin¹³ tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej
generacji stworzeñ, która stan¹æ mia³a w otwartej opozycji do panuj¹cej
epoki.--Nie zale¿y nam--mówi³ on--na tworach o d³ugim oddechu, na
istotach na dalek¹ metê. Nasze kreatury nie bêd¹ bohaterami romansów w
wielu tomach. Ich role bêd¹ krótkie, lapidarne, ich charaktery--bez
dalszych planów. Czêsto dla jednego gestu, dla jednego s³owa podejmiemy
siê trudu powo³ania ich do ¿ycia na tê jedn¹ chwilê. Przyznajemy
otwarcie: nie bêdziemy k³adli nacisku na trwa³oœæ ani solidnoœæ
wykonania, twory nasze bêd¹ jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz
zrobione. Jeœli bêd¹ to ludzie, to damy im na przyk³ad tylko jedn¹
stronê twarzy, jedn¹ rêkê, jedn¹ nogê, tê mianowicie, która im bêdzie w
ich roli potrzebna. By³oby pedanteri¹ troszczyæ siê o ich drug¹, nie
wchodz¹c¹ w grê nogê. Z ty³u mog¹ byæ po prostu zaszyte p³ótnem lub
pobielone. Nasz¹ ambicjê pok³adaæ bêdziemy w tej dumnej dewizie: dla
ka¿dego gestu inny aktor. Do obs³ugi ka¿dego s³owa, ka¿dego czynu
powo³amy do ¿ycia innego cz³owieka. Taki jest nasz smak, to bêdzie œwiat
wed³ug naszego gustu. Demiurgos kocha³ siê w wytrawnych, doskona³ych i
skomplikowanych materia³ach, my dajemy pierwszeñstwo tandecie. Po prostu
porywa nas, zachwyca tanioœ&aeli
• .... ........ ............ ......... IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: NA? 18.11.04, 02:07 zarchiwizowany
Na ich ramionach wniesiona wchodzi³a do pokoju
milcz¹ca, nieruchoma pani, dama z k³aków i p³ótna, z czarn¹ drewnian¹
ga³k¹ zamiast g³owy. Ale ustawiona w k¹cie, miêdzy drzwiami a piecem, ta
cicha dama stawa³a siê pani¹ sytuacji. Ze swego k¹ta, stoj¹c nieruchomo,
nadzorowa³a w milczeniu pracê dziewcz¹t. Pe³na krytycyzmu i nie³aski
przyjmowa³a ich starania i umizgi, z jakimi przyklêka³y przed ni¹,
przymierzaj¹c fragmenty sukni, znaczone bia³¹ fastryg¹. Obs³ugiwa³y z
uwag¹ i cierpliwoœci¹ milcz¹cy idol, którego nic zadowoliæ nie mog³o.
Ten moloch by³ nieub³agany, jak tylko kobiece molochy byæ potrafi¹, i
odsy³a³ je wci¹¿ na nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smuk³e,
podobne do szpuli drewnianych, z których odwija³y siê nici, i tak
ruchliwe jak one, manipulowa³y zgrabnymi ruchami nad t¹ kup¹ jedwabiu i
sukna, wcina³y siê szczêkaj¹cymi no¿ycami w jej kolorow¹ masê, furkota³y
maszyn¹, depc¹c peda³ lakierkow¹, tani¹ nó¿k¹, a dooko³a nich ros³a kupa
odpadków, ró¿nokolorowych strzêpów i szmatek, jak wyplute ³uski i plewy
dooko³a dwóch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe szczêki no¿yc
otwiera³y siê ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptaków.
Dziewczêta depta³y nieuwa¿nie po barwnych obrzynkach, brodz¹c
nieœwiadomie niby w œmietniku mo¿liwego jakiegoœ karnawa³u, w rupieciami
jakiejœ wielkiej nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywa³y siê ze
szmatek z nerwowym œmiechem, ³askota³y oczyma zwierciad³a. Ich dusze,
szybkie czarodziejstwo ich r¹k by³o nie w nudnych sukniach, które
zostawa³y na stole, ale w tych setkach odstrzygniêæ, w tych wiórach
lekkomyœlnych i p³ochych, którymi zasypaæ mog³y cale miasto, jak
kolorow¹ fantastyczn¹ œnie¿yc¹. Nagle by³o im gor¹co i otwiera³y okno,
a¿eby w niecierpliwoœci swej samotni, w g³odzie obcych twarzy,
przynajmniej bezimienn¹ twarz zobaczyæ, do okna przyciœniêt¹. Wachlowa³y
rozpalone swe policzki przed wzbieraj¹c¹ firankami noc¹ zimow¹--
ods³ania³y p³on¹ce dekolty, pe³ne nienawiœci do siebie i rywalizacji,
gotowe stan¹æ do walki o tego pierrota, którego by ciemny powiew nocy
przywia³ na okno. Ach! jak ma³o wymaga³y one od rzeczywistoœci. Mia³y
wszystko w sobie, mia³y nadmiar wszystkiego w sobie. Ach! by³by im
wystarczy³ pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa s³owa, na które od
dawna czeka³y, by móc wpaœæ w sw¹ rolê dawno przygotowan¹, z dawna
t³ocz¹c¹ siê na usta, pe³n¹ s³odkiej i strasznej goryczy, ponosz¹c¹
dziko, jak stronice romansu po³ykane noc¹ wraz ze ³zami ronionymi na
wypieki lic. Podczas jednej ze swych wêdrówek wieczornych po mieszkaniu,
przedsiêbranych pod nieobecnoœæ Adeli, natkn¹³ siê mój ojciec na ten
cichy seans wieczorny. Przez chwilê sta³ w ciemnych drzwiach przyleg³ego
pokoju, z lamp¹ w rêku, oczarowany scen¹ pe³n¹ gor¹czki i wypieków, t¹
idyll¹ z pudru, kolorowej bibu³ki i atropiny, której jako t³o pe³ne
znaczenia pod³o¿ona by³a noc zimowa, oddychaj¹ca wœród wzdêtych firanek
okna. Nak³adaj¹c okulary, zbli¿y³ siê w paru krokach i obszed³ dooko³a
dziewczêta, oœwiecaj¹c je podniesion¹ w rêku lamp¹. Przeci¹g z otwartych
drzwi podniós³ firanki u okna, panienki dawa³y siê ogl¹daæ, krêc¹c siê w
biodrach, polœniewaj¹c emali¹ oczu, lakiem skrzypi¹cych pantofelków,
sprz¹czkami podwi¹zek pod wzdêt¹ od wiatru sukienk¹; szmatki jê³y umykaæ
po pod³odze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a ojciec
mój przygl¹da³ siê uwa¿nie prychaj¹cym osóbkom, szepc¹c pó³g³osem:--
Genus avium... jeœli siê nie mylê, scansores albo pistacci... w
najwy¿szym stopniu godne uwagi. Przypadkowe to spotkanie sta³o siê
pocz¹tkiem ca³ej serii seansów, podczas których ojciec mój zdo³a³ rych³o
oczarowaæ obie panienki urokiem swej przedziwnej osobistoœci. Odp³acaj¹c
siê za pe³n¹ galanterii i dowcipu konwersacjê, któr¹ zape³nia³ im pustkê
wieczorów--dziewczêta pozwala³y zapalonemu badaczowi studiowaæ
strukturê swych szczup³ych i tandetnych cia³ek. Dzia³o siê to w toku
konwersacji, z powag¹ i wytwornoœci¹, która najryzykowniejszym punktom
tych badañ odbiera³a dwuznaczny ich pozór. Odsuwaj¹c poñczoszkê z kolana
Pauliny i studiuj¹c rozmi³owanymi oczyma zwiêz³¹ i szlachetn¹
konstrukcjê przegubu, ojciec mój mówi³:--Jak¿e pe³na uroku i jak
szczêœliwa jest forma bytu, któr¹ panie obra³y. Jak¿e piêkna i prosta
jest teza, któr¹ dano wam swym ¿yciem ujawniæ. Lecz za to z jakim
mistrzostwem, z jak¹ finezj¹ wywi¹zuj¹ siê panie z tego zadania. Gdybym
odrzucaj¹c respekt przed Stwórc¹, chcia³ siê zabawiæ w krytykê
stworzenia, wo³a³bym:--mniej treœci, wiêcej formy! Ach, jakby ul¿y³
œwiatu ten ubytek treœci. Wiêcej skromnoœci w zamierzeniach, wiêcej
wstrzemiêŸliwoœci w pretensjach--panowie demiurdzy--a œwiat by³by
doskonalszy!--wo³a³ mój ojciec akurat w momencie, gdy d³oñ jego
wy³uskiwa³a bia³¹ ³ydkê Pauliny z uwiêzi poñczoszki. W tej chwili Adela
stanê³a w otwartych drzwiach jadalni, nios¹c tacê z podwieczorkiem. By³o
to pierwsze spotkanie dwu tych wrogich potêg od czasu wielkiej rozprawy.
My wszyscy, którzy asystowaliœmy przy tym spotkaniu, prze¿yliœmy chwilê
wielkiej trwogi. By³o nam nadwyraz przykro byæ œwiadkami nowego
upokorzenia i tak ju¿ ciê¿ko doœwiadczonego mê¿a. Mój ojciec powsta³ z
klêczek bardzo zmieszany, fal¹ po fali zabarwia³a siê jego twarz coraz
ciemniej nap³ywem wstydu. Ale Adela znalaz³a siê niespodzianie na
wysokoœci sytuacji. Podesz³a z uœmiechem do ojca i da³a mu prztyczka w
nos. Na to has³o Polda i Paulina klasnê³y rado-œnie w d³onie, zatupota³y
nó¿kami i uwiesiwszy siê z obu stron u ramion ojca, obtañczy³y z nim
stó³ dooko³a. W ten sposób, dziêki dobremu sercu dziewcz¹t, rozwia³ siê
zarodek przykrego konfliktu w ogólnej weso³oœci. Oto jest pocz¹tek
wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony
urokiem tego ma³ego i niewinnego audytorium, odbywa³ w nastêpnych
tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetkniêciu z
niezwyk³ym tym cz³owiekiem rzeczy wszystkie cofa³y siê niejako do
korzen
milcz¹ca, nieruchoma pani, dama z k³aków i p³ótna, z czarn¹ drewnian¹
ga³k¹ zamiast g³owy. Ale ustawiona w k¹cie, miêdzy drzwiami a piecem, ta
cicha dama stawa³a siê pani¹ sytuacji. Ze swego k¹ta, stoj¹c nieruchomo,
nadzorowa³a w milczeniu pracê dziewcz¹t. Pe³na krytycyzmu i nie³aski
przyjmowa³a ich starania i umizgi, z jakimi przyklêka³y przed ni¹,
przymierzaj¹c fragmenty sukni, znaczone bia³¹ fastryg¹. Obs³ugiwa³y z
uwag¹ i cierpliwoœci¹ milcz¹cy idol, którego nic zadowoliæ nie mog³o.
Ten moloch by³ nieub³agany, jak tylko kobiece molochy byæ potrafi¹, i
odsy³a³ je wci¹¿ na nowo do pracy, a one, wrzecionowate i smuk³e,
podobne do szpuli drewnianych, z których odwija³y siê nici, i tak
ruchliwe jak one, manipulowa³y zgrabnymi ruchami nad t¹ kup¹ jedwabiu i
sukna, wcina³y siê szczêkaj¹cymi no¿ycami w jej kolorow¹ masê, furkota³y
maszyn¹, depc¹c peda³ lakierkow¹, tani¹ nó¿k¹, a dooko³a nich ros³a kupa
odpadków, ró¿nokolorowych strzêpów i szmatek, jak wyplute ³uski i plewy
dooko³a dwóch wybrednych i marnotrawnych papug. Krzywe szczêki no¿yc
otwiera³y siê ze skrzypieniem, jak dzioby tych kolorowych ptaków.
Dziewczêta depta³y nieuwa¿nie po barwnych obrzynkach, brodz¹c
nieœwiadomie niby w œmietniku mo¿liwego jakiegoœ karnawa³u, w rupieciami
jakiejœ wielkiej nieurzeczywistnionej maskarady. Otrzepywa³y siê ze
szmatek z nerwowym œmiechem, ³askota³y oczyma zwierciad³a. Ich dusze,
szybkie czarodziejstwo ich r¹k by³o nie w nudnych sukniach, które
zostawa³y na stole, ale w tych setkach odstrzygniêæ, w tych wiórach
lekkomyœlnych i p³ochych, którymi zasypaæ mog³y cale miasto, jak
kolorow¹ fantastyczn¹ œnie¿yc¹. Nagle by³o im gor¹co i otwiera³y okno,
a¿eby w niecierpliwoœci swej samotni, w g³odzie obcych twarzy,
przynajmniej bezimienn¹ twarz zobaczyæ, do okna przyciœniêt¹. Wachlowa³y
rozpalone swe policzki przed wzbieraj¹c¹ firankami noc¹ zimow¹--
ods³ania³y p³on¹ce dekolty, pe³ne nienawiœci do siebie i rywalizacji,
gotowe stan¹æ do walki o tego pierrota, którego by ciemny powiew nocy
przywia³ na okno. Ach! jak ma³o wymaga³y one od rzeczywistoœci. Mia³y
wszystko w sobie, mia³y nadmiar wszystkiego w sobie. Ach! by³by im
wystarczy³ pierrot wypchany trocinami, jedno-dwa s³owa, na które od
dawna czeka³y, by móc wpaœæ w sw¹ rolê dawno przygotowan¹, z dawna
t³ocz¹c¹ siê na usta, pe³n¹ s³odkiej i strasznej goryczy, ponosz¹c¹
dziko, jak stronice romansu po³ykane noc¹ wraz ze ³zami ronionymi na
wypieki lic. Podczas jednej ze swych wêdrówek wieczornych po mieszkaniu,
przedsiêbranych pod nieobecnoœæ Adeli, natkn¹³ siê mój ojciec na ten
cichy seans wieczorny. Przez chwilê sta³ w ciemnych drzwiach przyleg³ego
pokoju, z lamp¹ w rêku, oczarowany scen¹ pe³n¹ gor¹czki i wypieków, t¹
idyll¹ z pudru, kolorowej bibu³ki i atropiny, której jako t³o pe³ne
znaczenia pod³o¿ona by³a noc zimowa, oddychaj¹ca wœród wzdêtych firanek
okna. Nak³adaj¹c okulary, zbli¿y³ siê w paru krokach i obszed³ dooko³a
dziewczêta, oœwiecaj¹c je podniesion¹ w rêku lamp¹. Przeci¹g z otwartych
drzwi podniós³ firanki u okna, panienki dawa³y siê ogl¹daæ, krêc¹c siê w
biodrach, polœniewaj¹c emali¹ oczu, lakiem skrzypi¹cych pantofelków,
sprz¹czkami podwi¹zek pod wzdêt¹ od wiatru sukienk¹; szmatki jê³y umykaæ
po pod³odze, jak szczury, ku uchylonym drzwiom ciemnego pokoju, a ojciec
mój przygl¹da³ siê uwa¿nie prychaj¹cym osóbkom, szepc¹c pó³g³osem:--
Genus avium... jeœli siê nie mylê, scansores albo pistacci... w
najwy¿szym stopniu godne uwagi. Przypadkowe to spotkanie sta³o siê
pocz¹tkiem ca³ej serii seansów, podczas których ojciec mój zdo³a³ rych³o
oczarowaæ obie panienki urokiem swej przedziwnej osobistoœci. Odp³acaj¹c
siê za pe³n¹ galanterii i dowcipu konwersacjê, któr¹ zape³nia³ im pustkê
wieczorów--dziewczêta pozwala³y zapalonemu badaczowi studiowaæ
strukturê swych szczup³ych i tandetnych cia³ek. Dzia³o siê to w toku
konwersacji, z powag¹ i wytwornoœci¹, która najryzykowniejszym punktom
tych badañ odbiera³a dwuznaczny ich pozór. Odsuwaj¹c poñczoszkê z kolana
Pauliny i studiuj¹c rozmi³owanymi oczyma zwiêz³¹ i szlachetn¹
konstrukcjê przegubu, ojciec mój mówi³:--Jak¿e pe³na uroku i jak
szczêœliwa jest forma bytu, któr¹ panie obra³y. Jak¿e piêkna i prosta
jest teza, któr¹ dano wam swym ¿yciem ujawniæ. Lecz za to z jakim
mistrzostwem, z jak¹ finezj¹ wywi¹zuj¹ siê panie z tego zadania. Gdybym
odrzucaj¹c respekt przed Stwórc¹, chcia³ siê zabawiæ w krytykê
stworzenia, wo³a³bym:--mniej treœci, wiêcej formy! Ach, jakby ul¿y³
œwiatu ten ubytek treœci. Wiêcej skromnoœci w zamierzeniach, wiêcej
wstrzemiêŸliwoœci w pretensjach--panowie demiurdzy--a œwiat by³by
doskonalszy!--wo³a³ mój ojciec akurat w momencie, gdy d³oñ jego
wy³uskiwa³a bia³¹ ³ydkê Pauliny z uwiêzi poñczoszki. W tej chwili Adela
stanê³a w otwartych drzwiach jadalni, nios¹c tacê z podwieczorkiem. By³o
to pierwsze spotkanie dwu tych wrogich potêg od czasu wielkiej rozprawy.
My wszyscy, którzy asystowaliœmy przy tym spotkaniu, prze¿yliœmy chwilê
wielkiej trwogi. By³o nam nadwyraz przykro byæ œwiadkami nowego
upokorzenia i tak ju¿ ciê¿ko doœwiadczonego mê¿a. Mój ojciec powsta³ z
klêczek bardzo zmieszany, fal¹ po fali zabarwia³a siê jego twarz coraz
ciemniej nap³ywem wstydu. Ale Adela znalaz³a siê niespodzianie na
wysokoœci sytuacji. Podesz³a z uœmiechem do ojca i da³a mu prztyczka w
nos. Na to has³o Polda i Paulina klasnê³y rado-œnie w d³onie, zatupota³y
nó¿kami i uwiesiwszy siê z obu stron u ramion ojca, obtañczy³y z nim
stó³ dooko³a. W ten sposób, dziêki dobremu sercu dziewcz¹t, rozwia³ siê
zarodek przykrego konfliktu w ogólnej weso³oœci. Oto jest pocz¹tek
wielce ciekawych i dziwnych prelekcji, które mój ojciec, natchniony
urokiem tego ma³ego i niewinnego audytorium, odbywa³ w nastêpnych
tygodniach owej wczesnej zimy. Jest godne uwagi, jak w zetkniêciu z
niezwyk³ym tym cz³owiekiem rzeczy wszystkie cofa³y siê niejako do
korzen
• .... .......................... ......... IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: RAph 18.11.04, 02:00 zarchiwizowany
MANEKINY Ta ptasia impreza mego ojca by³a ostatnim wybuchem kolorowoœci,
ostatnim i œwietnym kontrmarszem fantazji, który ten niepoprawny
improwizator, ten fechtmistrz wyobraŸni poprowadzi³ na szañce i okopy
ja³owej i pustej zimy. Dziœ dopiero rozumiem samotne bohaterstwo, z
jakim sam jeden wyda³ on wojnê bezbrze¿nemu ¿ywio³owi nudy drêtwi¹cej
miasto. Pozbawiony wszelkiego poparcia, bez uznania z naszej strony
broni³ ten m¹¿ przedziwny straconej sprawy poezji. By³ on cudownym
m³ynem, w którego leje sypa³y siê otrêby pustych godzin, a¿eby w jego
trybach zakwitn¹æ wszystkimi kolorami i zapachami korzeni Wschodu. Ale
przywykli do œwietnego kuglarstwa tego metafizycznego prestidigitatora,
byliœmy sk³onni zapoznawaæ wartoœæ jego suwerennej magii, która nas
ratowa³a od letargu pustych dni i nocy. Adeli nie spotka³ ¿aden wyrzut
za jej bezmyœlny i têpy wandalizm. Przeciwnie, czuliœmy jakieœ niskie
zadowolenie, haniebn¹ satysfakcjê z ukrócenia tych wybuja³oœci, których
kosztowaliœmy ³akomie do syta, a¿eby potem uchyliæ siê perfidnie od
odpowiedzialnoœci za nie. A mo¿e by³ w tej zdradzie i tajny pok³on w
stronê zwyciêskiej Adeli, której przypisywaliœmy niejasno jak¹œ misje i
pos³annictwo si³ wy¿szego rzêdu. Zdradzony przez wszystkich, wycofa³ siê
ojciec bez walki z miejsc swej niedawnej chwa³y. Bez skrzy¿owania szpad
odda³ w rêce wroga domenê swej by³ej œwietnoœci. Dobrowolny banita
usun¹³ siê do pustego pokoju na koñcu sieni i oszañcowa³ siê tam
samotnoœci¹. Zapomnieliœmy o nim. Obieg³a nas znowu ze wszech stron
¿a³obna szaroœæ miasta, zakwitaj¹c w oknach ciemnym liszajem œwitów,
paso¿ytniczym grzybem zmierzchów, rozrastaj¹cym siê w puszyste futro
d³ugich nocy zimowych. Tapety pokojów, rozluŸnione b³ogo za tamtych dni
i otwarte dla kolorowych lotów owej skrzydlatej czeredy, zamknê³y siê
znów w sobie, zgêstnia³y pl¹cz¹c siê w monotonii gorzkich monologów.
Lampy poczernia³y i zwiêd³y jak stare osty i bodiaki. Wisia³y teraz
osowia³e i zgryŸliwe, dzwoni¹c cicho kryszta³kami szkie³ek, gdy ktoœ
przeprawia³ siê omackiem przez zmierzch pokoju. Na pró¿no wetknê³a Adela
we wszystkie ramiona tych lamp kolorowe œwiece, nieudolny surogat, blade
wspomnienie œwietnych iluminacji, którymi kwit³y niedawno wisz¹ce ich
ogrody. Ach! gdzie by³o to œwiegotliwe p¹czkowanie, to owocowanie
poœpieszne i fantastyczne w bukietach tych lamp, z których jak z
pêkaj¹cych czarodziejskich tortów ulatywa³y skrzydlate fantazmaty,
rozbijaj¹ce powietrze na talie kart magicznych, rozsypuj¹c je w kolorowe
oklaski, sypi¹ce siê gêstymi ³uskami lazuru, pawiej, papuziej zieleni,
metalicznych po³ysków, rysuj¹c w powietrzu linie i arabeski, migotliwe
œlady lotów i ko³owañ, rozwijaj¹c kolorowe wachlarze trzepotów,
utrzymuj¹ce siê d³ugo po przelocie w bogatej i b³yskotliwej atmosferze,
Jeszcze teraz kry³y siê w g³êbi zszarza³ej aury echa i mo¿liwoœci
barwnych rozb³ysków, lecz nikt nie nawierca³ fletem, nie doœwiadcza³
œwidrem zmêtnia³ych s³ojów powietrznych. Tygodnie te sta³y pod znakiem
dziwnej sennoœci. £ó¿ka ca³y dzieñ nie zaœcielone, zawalone poœciel¹
zmiêt¹ i wytarzan¹ od ciê¿kich snów, sta³y jak g³êbokie ³odzie gotowe do
odp³ywu w mokre i zawi³e labirynty jakiejœ czarnej, bezgwiezdnej
Wenecji. O g³uchym œwicie Adela przynosi³a nam kawê. Ubieraliœmy siê
leniwie w zimnych pokojach, przy œwietle œwiecy odbitej wielokrotnie w
czar-nych szybach okien. Poranki te by³y pe³ne bez³adnego krz¹tania siê,
rozwlek³ego szukania w ró¿nych szufladach i szafach. Po ca³ym mieszkaniu
s³ychaæ by³o k³apanie pantofelków Adeli. Subiekci zapalali latarnie,
brali z r¹k matki wielkie klucze sklepowe i wychodzili w gêst¹, wiruj¹c¹
ciemnoœæ. Matka nie mog³a dojœæ do ³adu z toalet¹. Œwiece dogasa³y w
lichtarzu. Adela przepada³a gdzieœ w odleg³ych pokojach lub na strychu,
gdzie rozwiesza³a bieliznê. Nie mo¿na jej siê by³o dowo³aæ. M³ody
jeszcze, mêtny i brudny ogieñ w piecu liza³ zimne, b³yszcz¹ce naroœle
sadzy w gardzieli komina. Œwieca gas³a, pokój pogr¹¿a³ siê w ciemnoœci.
Z g³owami na obrusie sto³u, wœród resztek œniadania zasypialiœmy na wpó³
ubrani. Le¿¹c twarzami na futrzanym brzuchu ciemnoœci, odp³ywaliœmy na
jego falistym oddechu w bezgwiezdn¹ nicoœæ. Budzi³o nas g³oœne
sprz¹tanie Adeli. Matka nie mog³a uporaæ siê z toalet¹. Nim skoñczy³a
czesanie, subiekci wracali na obiad. Mrok na rynku przybiera³ kolor
z³otawego dymu. Przez chwilê z tych dymnych miodów, z tych mêtnych
bursztynów mog³y siê rozpowiæ kolory najpiêkniejszego popo³udnia. Ale
szczêœliwy moment mija³, amalgamat œwitu przekwita³, wezbrany ferment
dnia, ju¿ niemal doœcig³y, opada³ z powrotem w bezsiln¹ szaroœæ.
Zasiadaliœmy do sto³u, subiekci zacierali czerwone z zimna rêce i nagle
proza ich rozmów sprowadza³a od razu pe³ny dzieñ, szary i pusty wtorek,
dzieñ bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawia³ siê na stole pó³misek
z ryb¹ w szklistej galarecie, dwie du¿e ryby le¿¹ce bok przy boku, g³ow¹
do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliœmy w nich herb owego dnia,
emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbieraliœmy go
pospiesznie miêdzy siebie, pe³ni ulgi, ¿e dzieñ odzyska³ w nim sw¹
fizjonomiê. Subiekci spo¿ywali go z namaszczeniem, z powag¹
kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodzi³ siê po pokoju. A gdy
wytarli bu³k¹ ostatek galarety ze swych talerzy, rozwa¿aj¹c w myœli
heraldykê nastêpnych dni tygodnia, i na pó³misku zostawa³y tylko g³owy z
wygotowanymi oczyma--czuliœmy wszyscy, ¿e dzieñ zosta³ wspólnymi si³ami
pokonany i ¿e reszta nie wchodzi³a ju¿ w rachubê. W samej rzeczy z
reszt¹ t¹, wydan¹ na jej ³askê, Adela nie robi³a sobie d³ugich
ceregieli. Wœród brzêku garnków i chlustów zimnej wody likwidowa³a z
energi¹ tych parê godzin do zmierzchu, które matka przesypia³a na
otomanie. Tymczasem w jadalni przygotowywano ju¿ sceneriê wieczoru.
Polda i Paulina, dziewczêta do szycia, rozgospodarowywa³y siê w niej z
rekwizytami swego fachu. Na ich ramionach wniesiona wchodzi³a do pokoju
milcz¹ca, nieruchoma pani, dama z k³aków i p³ótna, z czarn¹ drewnian¹
ga³k¹ z
ostatnim i œwietnym kontrmarszem fantazji, który ten niepoprawny
improwizator, ten fechtmistrz wyobraŸni poprowadzi³ na szañce i okopy
ja³owej i pustej zimy. Dziœ dopiero rozumiem samotne bohaterstwo, z
jakim sam jeden wyda³ on wojnê bezbrze¿nemu ¿ywio³owi nudy drêtwi¹cej
miasto. Pozbawiony wszelkiego poparcia, bez uznania z naszej strony
broni³ ten m¹¿ przedziwny straconej sprawy poezji. By³ on cudownym
m³ynem, w którego leje sypa³y siê otrêby pustych godzin, a¿eby w jego
trybach zakwitn¹æ wszystkimi kolorami i zapachami korzeni Wschodu. Ale
przywykli do œwietnego kuglarstwa tego metafizycznego prestidigitatora,
byliœmy sk³onni zapoznawaæ wartoœæ jego suwerennej magii, która nas
ratowa³a od letargu pustych dni i nocy. Adeli nie spotka³ ¿aden wyrzut
za jej bezmyœlny i têpy wandalizm. Przeciwnie, czuliœmy jakieœ niskie
zadowolenie, haniebn¹ satysfakcjê z ukrócenia tych wybuja³oœci, których
kosztowaliœmy ³akomie do syta, a¿eby potem uchyliæ siê perfidnie od
odpowiedzialnoœci za nie. A mo¿e by³ w tej zdradzie i tajny pok³on w
stronê zwyciêskiej Adeli, której przypisywaliœmy niejasno jak¹œ misje i
pos³annictwo si³ wy¿szego rzêdu. Zdradzony przez wszystkich, wycofa³ siê
ojciec bez walki z miejsc swej niedawnej chwa³y. Bez skrzy¿owania szpad
odda³ w rêce wroga domenê swej by³ej œwietnoœci. Dobrowolny banita
usun¹³ siê do pustego pokoju na koñcu sieni i oszañcowa³ siê tam
samotnoœci¹. Zapomnieliœmy o nim. Obieg³a nas znowu ze wszech stron
¿a³obna szaroœæ miasta, zakwitaj¹c w oknach ciemnym liszajem œwitów,
paso¿ytniczym grzybem zmierzchów, rozrastaj¹cym siê w puszyste futro
d³ugich nocy zimowych. Tapety pokojów, rozluŸnione b³ogo za tamtych dni
i otwarte dla kolorowych lotów owej skrzydlatej czeredy, zamknê³y siê
znów w sobie, zgêstnia³y pl¹cz¹c siê w monotonii gorzkich monologów.
Lampy poczernia³y i zwiêd³y jak stare osty i bodiaki. Wisia³y teraz
osowia³e i zgryŸliwe, dzwoni¹c cicho kryszta³kami szkie³ek, gdy ktoœ
przeprawia³ siê omackiem przez zmierzch pokoju. Na pró¿no wetknê³a Adela
we wszystkie ramiona tych lamp kolorowe œwiece, nieudolny surogat, blade
wspomnienie œwietnych iluminacji, którymi kwit³y niedawno wisz¹ce ich
ogrody. Ach! gdzie by³o to œwiegotliwe p¹czkowanie, to owocowanie
poœpieszne i fantastyczne w bukietach tych lamp, z których jak z
pêkaj¹cych czarodziejskich tortów ulatywa³y skrzydlate fantazmaty,
rozbijaj¹ce powietrze na talie kart magicznych, rozsypuj¹c je w kolorowe
oklaski, sypi¹ce siê gêstymi ³uskami lazuru, pawiej, papuziej zieleni,
metalicznych po³ysków, rysuj¹c w powietrzu linie i arabeski, migotliwe
œlady lotów i ko³owañ, rozwijaj¹c kolorowe wachlarze trzepotów,
utrzymuj¹ce siê d³ugo po przelocie w bogatej i b³yskotliwej atmosferze,
Jeszcze teraz kry³y siê w g³êbi zszarza³ej aury echa i mo¿liwoœci
barwnych rozb³ysków, lecz nikt nie nawierca³ fletem, nie doœwiadcza³
œwidrem zmêtnia³ych s³ojów powietrznych. Tygodnie te sta³y pod znakiem
dziwnej sennoœci. £ó¿ka ca³y dzieñ nie zaœcielone, zawalone poœciel¹
zmiêt¹ i wytarzan¹ od ciê¿kich snów, sta³y jak g³êbokie ³odzie gotowe do
odp³ywu w mokre i zawi³e labirynty jakiejœ czarnej, bezgwiezdnej
Wenecji. O g³uchym œwicie Adela przynosi³a nam kawê. Ubieraliœmy siê
leniwie w zimnych pokojach, przy œwietle œwiecy odbitej wielokrotnie w
czar-nych szybach okien. Poranki te by³y pe³ne bez³adnego krz¹tania siê,
rozwlek³ego szukania w ró¿nych szufladach i szafach. Po ca³ym mieszkaniu
s³ychaæ by³o k³apanie pantofelków Adeli. Subiekci zapalali latarnie,
brali z r¹k matki wielkie klucze sklepowe i wychodzili w gêst¹, wiruj¹c¹
ciemnoœæ. Matka nie mog³a dojœæ do ³adu z toalet¹. Œwiece dogasa³y w
lichtarzu. Adela przepada³a gdzieœ w odleg³ych pokojach lub na strychu,
gdzie rozwiesza³a bieliznê. Nie mo¿na jej siê by³o dowo³aæ. M³ody
jeszcze, mêtny i brudny ogieñ w piecu liza³ zimne, b³yszcz¹ce naroœle
sadzy w gardzieli komina. Œwieca gas³a, pokój pogr¹¿a³ siê w ciemnoœci.
Z g³owami na obrusie sto³u, wœród resztek œniadania zasypialiœmy na wpó³
ubrani. Le¿¹c twarzami na futrzanym brzuchu ciemnoœci, odp³ywaliœmy na
jego falistym oddechu w bezgwiezdn¹ nicoœæ. Budzi³o nas g³oœne
sprz¹tanie Adeli. Matka nie mog³a uporaæ siê z toalet¹. Nim skoñczy³a
czesanie, subiekci wracali na obiad. Mrok na rynku przybiera³ kolor
z³otawego dymu. Przez chwilê z tych dymnych miodów, z tych mêtnych
bursztynów mog³y siê rozpowiæ kolory najpiêkniejszego popo³udnia. Ale
szczêœliwy moment mija³, amalgamat œwitu przekwita³, wezbrany ferment
dnia, ju¿ niemal doœcig³y, opada³ z powrotem w bezsiln¹ szaroœæ.
Zasiadaliœmy do sto³u, subiekci zacierali czerwone z zimna rêce i nagle
proza ich rozmów sprowadza³a od razu pe³ny dzieñ, szary i pusty wtorek,
dzieñ bez tradycji i bez twarzy. Ale gdy pojawia³ siê na stole pó³misek
z ryb¹ w szklistej galarecie, dwie du¿e ryby le¿¹ce bok przy boku, g³ow¹
do ogona jak figura zodiakalna, odpoznawaliœmy w nich herb owego dnia,
emblemat kalendarzowy bezimiennego wtorku, i rozbieraliœmy go
pospiesznie miêdzy siebie, pe³ni ulgi, ¿e dzieñ odzyska³ w nim sw¹
fizjonomiê. Subiekci spo¿ywali go z namaszczeniem, z powag¹
kalendarzowej ceremonii. Zapach pieprzu rozchodzi³ siê po pokoju. A gdy
wytarli bu³k¹ ostatek galarety ze swych talerzy, rozwa¿aj¹c w myœli
heraldykê nastêpnych dni tygodnia, i na pó³misku zostawa³y tylko g³owy z
wygotowanymi oczyma--czuliœmy wszyscy, ¿e dzieñ zosta³ wspólnymi si³ami
pokonany i ¿e reszta nie wchodzi³a ju¿ w rachubê. W samej rzeczy z
reszt¹ t¹, wydan¹ na jej ³askê, Adela nie robi³a sobie d³ugich
ceregieli. Wœród brzêku garnków i chlustów zimnej wody likwidowa³a z
energi¹ tych parê godzin do zmierzchu, które matka przesypia³a na
otomanie. Tymczasem w jadalni przygotowywano ju¿ sceneriê wieczoru.
Polda i Paulina, dziewczêta do szycia, rozgospodarowywa³y siê w niej z
rekwizytami swego fachu. Na ich ramionach wniesiona wchodzi³a do pokoju
milcz¹ca, nieruchoma pani, dama z k³aków i p³ótna, z czarn¹ drewnian¹
ga³k¹ z
• ............................. .............. IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: Ÿ 18.11.04, 01:45 zarchiwizowany
Gdy siedzia³ naprzeciw ojca, nieruchomy w swej
monumentalnej pozycji odwiecznych bóstw egipskich, z okiem zawleczonym
bia³awym bielmem, które zasuwa³ z boku na Ÿrenice, a¿eby zamkn¹æ siê
zupe³nie w kontemplacji swej dostojnej samotnoœci--wydawa³ siê ze swym
kamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materia cia³a,
œciêgien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wysch³a i
koœcista, te same zrogowacia³e, g³êbokie oczodo³y. Nawet rêce, silne w
wêz³ach, d³ugie, chude d³onie ojca, z wypuk³ymi paznokciami, mia³y swój
analogon w szponach kondora. Nie mog³em siê oprzeæ wra¿eniu, widz¹c go
tak uœpionego, ¿e mam przed sob¹ mumiê--wysch³¹ i dlatego pomniejszon¹
mumiê mego ojca. S¹dzê, ¿e i uwagi matki nie usz³o to przedziwne
podobieñstwo, chocia¿ nigdy nie poruszaliœmy tego tematu.
Charakterystyczne jest, ¿e kondor u¿ywa³ wspólnego z moim ojcem naczynia
nocnego. Nie poprzestaj¹c na wylêganiu coraz nowych egzemplarzy, ojciec
mój urz¹dza³ na strychu wesela ptasie, wysy³a³ swatów, uwi¹zywa³ w
lukach i dziurach strychu ponêtne, stêsknione narzeczone i osi¹gn¹³ w
samej rzeczy to, ¿e dach naszego domu, ogromny, dwuspadowy dach gontowy,
sta³ siê prawdziw¹ gospod¹ ptasi¹, ark¹ Noego, do której zlatywa³y siê
wszelkiego rodzaju skrzydlacze z dalekich stron. Nawet d³ugo po
zlikwidowaniu ptasiego gospodarstwa utrzymywa³a siê w œwiecie ptasim ta
tradycja naszego domu i w okresie wiosennych wêdrówek spada³y nieraz na
nasz dach ca³e chmary ¿urawi, pelikanów, pawi i wszelkiego ptactwa.
Impreza ta wziê³a jednak niebawem--po krótkiej œwietnoœci--smutny
obrót. Wkrótce okaza³a siê bowiem konieczna translokacja ojca do dwóch
pokojów na poddaszu, które s³u¿y³y za rupieciarnie. Stamt¹d dochodzi³
ju¿ o wczesnym œwicie zmieszany klangor g³osów ptasich. Drewniane pud³a
pokojów na strychu, wspomagane rezonansem przestrzeni dachowej,
dŸwiêcza³y ca³e od szumu, trzepotu, piania, tokowania i gulgotu. Tak
straciliœmy ojca z widoku na przeci¹g kilku tygodni. Rzadko tylko
schodzi³ do mieszkania i wtedy mogliœmy zauwa¿yæ, ¿e zmniejszy³ siê
jakoby, schud³ i skurczy³. Niekiedy przez zapomnienie zrywa³ siê z
krzes³a przy stole i trzepi¹c rêkoma jak skrzyd³ami, wydawa³ pianie
przeci¹g³e, a oczy zachodzi³y mu mg³¹ bielma. Potem, zawstydzony, œmia³
siê razem z nami i stara³ siê ten incydent obróciæ w ¿art. Pewnego razu
w okresie generalnych porz¹dków zjawi³a siê niespodzianie Adela w
pañstwie ptasim ojca. Stan¹wszy we drzwiach, za³ama³a rêce nad fetorem,
który siê unosi³ w powietrzu, oraz nad kupami ka³u, zalegaj¹cego
pod³ogi, sto³y i meble. Szybko zdecydowana otworzy³a okno, po czym przy
pomocy d³ugiej szczotki wprawi³a ca³¹ masê ptasi¹ w wirowanie. Wzbi³ siê
piekielny tuman piór, skrzyde³ i krzyku, w którym Adela, podobna do
szalej¹cej Menady, zakrytej m³yñcem swego tyrsu, tañczy³a taniec
zniszczenia. Razem z ptasi¹ gromad¹ ojciec mój, trzepi¹c rêkoma, w
przera¿eniu próbowa³ wznieœæ siê w powietrze. Zwolna przerzedza³ siê
tuman skrzydlaty, a¿ w koñcu na pobojowisku zosta³a sama Adela,
wyczerpana, dysz¹ca, oraz mój ojciec z min¹ zafrasowan¹ i zawstydzon¹,
gotów do przyjêcia ka¿dej kapitulacji. W chwilê póŸniej schodzi³ mój
ojciec ze schodów swojego dominium--cz³owiek z³amany, król-banita,
który straci³ tron i królowanie.
monumentalnej pozycji odwiecznych bóstw egipskich, z okiem zawleczonym
bia³awym bielmem, które zasuwa³ z boku na Ÿrenice, a¿eby zamkn¹æ siê
zupe³nie w kontemplacji swej dostojnej samotnoœci--wydawa³ siê ze swym
kamiennym profilem starszym bratem mego ojca. Ta sama materia cia³a,
œciêgien i pomarszczonej twardej skóry, ta sama twarz wysch³a i
koœcista, te same zrogowacia³e, g³êbokie oczodo³y. Nawet rêce, silne w
wêz³ach, d³ugie, chude d³onie ojca, z wypuk³ymi paznokciami, mia³y swój
analogon w szponach kondora. Nie mog³em siê oprzeæ wra¿eniu, widz¹c go
tak uœpionego, ¿e mam przed sob¹ mumiê--wysch³¹ i dlatego pomniejszon¹
mumiê mego ojca. S¹dzê, ¿e i uwagi matki nie usz³o to przedziwne
podobieñstwo, chocia¿ nigdy nie poruszaliœmy tego tematu.
Charakterystyczne jest, ¿e kondor u¿ywa³ wspólnego z moim ojcem naczynia
nocnego. Nie poprzestaj¹c na wylêganiu coraz nowych egzemplarzy, ojciec
mój urz¹dza³ na strychu wesela ptasie, wysy³a³ swatów, uwi¹zywa³ w
lukach i dziurach strychu ponêtne, stêsknione narzeczone i osi¹gn¹³ w
samej rzeczy to, ¿e dach naszego domu, ogromny, dwuspadowy dach gontowy,
sta³ siê prawdziw¹ gospod¹ ptasi¹, ark¹ Noego, do której zlatywa³y siê
wszelkiego rodzaju skrzydlacze z dalekich stron. Nawet d³ugo po
zlikwidowaniu ptasiego gospodarstwa utrzymywa³a siê w œwiecie ptasim ta
tradycja naszego domu i w okresie wiosennych wêdrówek spada³y nieraz na
nasz dach ca³e chmary ¿urawi, pelikanów, pawi i wszelkiego ptactwa.
Impreza ta wziê³a jednak niebawem--po krótkiej œwietnoœci--smutny
obrót. Wkrótce okaza³a siê bowiem konieczna translokacja ojca do dwóch
pokojów na poddaszu, które s³u¿y³y za rupieciarnie. Stamt¹d dochodzi³
ju¿ o wczesnym œwicie zmieszany klangor g³osów ptasich. Drewniane pud³a
pokojów na strychu, wspomagane rezonansem przestrzeni dachowej,
dŸwiêcza³y ca³e od szumu, trzepotu, piania, tokowania i gulgotu. Tak
straciliœmy ojca z widoku na przeci¹g kilku tygodni. Rzadko tylko
schodzi³ do mieszkania i wtedy mogliœmy zauwa¿yæ, ¿e zmniejszy³ siê
jakoby, schud³ i skurczy³. Niekiedy przez zapomnienie zrywa³ siê z
krzes³a przy stole i trzepi¹c rêkoma jak skrzyd³ami, wydawa³ pianie
przeci¹g³e, a oczy zachodzi³y mu mg³¹ bielma. Potem, zawstydzony, œmia³
siê razem z nami i stara³ siê ten incydent obróciæ w ¿art. Pewnego razu
w okresie generalnych porz¹dków zjawi³a siê niespodzianie Adela w
pañstwie ptasim ojca. Stan¹wszy we drzwiach, za³ama³a rêce nad fetorem,
który siê unosi³ w powietrzu, oraz nad kupami ka³u, zalegaj¹cego
pod³ogi, sto³y i meble. Szybko zdecydowana otworzy³a okno, po czym przy
pomocy d³ugiej szczotki wprawi³a ca³¹ masê ptasi¹ w wirowanie. Wzbi³ siê
piekielny tuman piór, skrzyde³ i krzyku, w którym Adela, podobna do
szalej¹cej Menady, zakrytej m³yñcem swego tyrsu, tañczy³a taniec
zniszczenia. Razem z ptasi¹ gromad¹ ojciec mój, trzepi¹c rêkoma, w
przera¿eniu próbowa³ wznieœæ siê w powietrze. Zwolna przerzedza³ siê
tuman skrzydlaty, a¿ w koñcu na pobojowisku zosta³a sama Adela,
wyczerpana, dysz¹ca, oraz mój ojciec z min¹ zafrasowan¹ i zawstydzon¹,
gotów do przyjêcia ka¿dej kapitulacji. W chwilê póŸniej schodzi³ mój
ojciec ze schodów swojego dominium--cz³owiek z³amany, król-banita,
który straci³ tron i królowanie.
Uch... nie trawie Urbana,napawa mnie obrzydzeniem,oburzeniem,odraza czyli trzy
razy O
ale tez nie moge
powiedziec,ze w kilku kwestiach nie ma racji.
patrz np. akapit i przyleglosci o "styku własności państwowej z
kapitałem prywatnym " do słów "i co kto chce" ...
razy O
ale tez nie moge
powiedziec,ze w kilku kwestiach nie ma racji.
patrz np. akapit i przyleglosci o "styku własności państwowej z
kapitałem prywatnym " do słów "i co kto chce" ...
• daj dalej ptaki moze zrozumiem sens eksperymentu IP: *.acn.waw.pl
Gość: yment 18.11.04, 01:35 zarchiwizowany
jw
PTAKI Nadesz³y ¿ó³te, pe³ne nudy dni zimowe. Zrudzia³¹ ziemiê pokrywa³
dziurawy, przetarty, za krótki obrus œniegu. Na wiele dachów nie
starczy³o go i sta³y czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryj¹ce
w sobie zakopcone przestrzenie strychów--czarne, zwêglone katedry,
naje¿one ¿ebrami krokwi, p³atwi i bantów--ciemne p³uca wichrów
zimowych. Ka¿dy œwit odkrywa³ nowe kominy i dymniki, wyros³e w nocy,
wydête przez wicher nocny, czarne piszcza³ki organów diabelskich.
Kominiarze nie mogli opêdziæ siê od wron, które na kszta³t ¿ywych
czarnych liœci obsiada³y wieczorem ga³êzie drzew pod koœcio³em, odrywa³y
siê znów, trzepoc¹c, by wreszcie przylgn¹æ, ka¿da do w³aœciwego miejsca
na w³aœciwej ga³êzi, a o œwicie ulatywa³y wielkimi stadami--tumany
sadzy, p³atki kopciu, faluj¹ce i fantastyczne, plami¹c migotliwym
krakaniem mêtno¿ó³te smugi œwitu. Dni stwardnia³y od zimna i nudy, jak
zesz³oroczne bochenki chleba. Napoczynano je têpymi no¿ami, bez apetytu,
z leniw¹ sennoœci¹. Ojciec nie wychodzi³ ju¿ z domu. Pali³ w piecach,
studiowa³ nigdy niezg³êbion¹ istotê ognia, wyczuwa³ s³ony, metaliczny
posmak i wêdzony zapach zimowych p³omieni, ch³odn¹ pieszczotê
salamander, li¿¹cych b³yszcz¹c¹ sadzê w gardzieli komina. Z zami³owaniem
wykonywa³ w owych dniach wszystkie reparatury w górnych regionach
pokoju. O ka¿dej porze dnia mo¿na go by³o widzieæ, jak--przykucniêty na
szczycie drabiny--majstrowa³ coœ przy suficie, przy kamiszach wysokich
okien, przy kulach i ³añcuchach lamp wisz¹cych. Zwyczajem malarzy
pos³ugiwa³ siê drabin¹ jak ogromnymi szczud³ami i czu³ siê dobrze w tej
ptasiej perspektywie, w pobli¿u malowanego nieba, arabesek i ptaków
sufitu. Od spraw praktycznego ¿ycia oddala³ siê coraz bardziej. Gdy
matka, pe³na troski i zmartwienia z powodu jego stanu, stara³a siê go
wci¹gn¹æ w rozmowê o interesach, o p³atnoœciach najbli¿szego „ultimo”,
s³ucha³ jej z roztargnieniem, pe³en niepokoju, z drgawkami w nieobecnej
twarzy. I bywa³o, ¿e przerywa³ jej nagle zaklinaj¹cym gestem rêki, a¿eby
pobiec w k¹t pokoju, przylgn¹æ uchem do szpary w pod³odze i z
podniesionymi palcami wskazuj¹cymi obu r¹k, wyra¿aj¹cymi najwy¿sz¹
wa¿noœæ badania--nas³uchiwaæ. Nie rozumieliœmy wówczas jeszcze smutnego
t³a tych ekstrawagancji, op³akanego kompleksu, który dojrzewa³ w g³êbi.
Matka nie mia³a nañ ¿adnego wp³ywu, natomiast wielk¹ czci¹ i uwag¹
darzy³ Adelê. Sprz¹tanie pokoju by³o dlañ wielk¹ i wa¿n¹ ceremoni¹,
której nie zaniedbywa³ nigdy byæ œwiadkiem, œledz¹c z mieszanin¹ strachu
i rozkosznego dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej
czynnoœciom przypisywa³ g³êbsze, symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna
m³odymi i œmia³ymi ruchami posuwa³a szczotkê na d³ugim dr¹¿ku po
pod³odze, by³o to niemal ponad jego si³y. Z oczu jego la³y siê wówczas
³zy, twarz zanosi³a siê od cichego œmiechu, a cia³em wstrz¹sa³ rozkoszny
spazm orgazmu. Jego wra¿liwoœæ na ³askotki dochodzi³a do szaleñstwa.
Wystarczy³o, by Adela skierowa³a doñ palec ruchem oznaczaj¹cym
³askotanie, a ju¿ w dzikim pop³ochu ucieka³ przez wszystkie pokoje,
zatrzaskuj¹c za sob¹ drzwi, by wreszcie w ostatnim paœæ brzuchem na
³ó¿ko i wiæ siê w konwulsjach œmiechu pod wp³ywem samego obrazu
wewnêtrznego, któremu nie móg³ siê oprzeæ. Dziêki temu mia³a Adela nad
ojcem w³adzê niemal nieograniczon¹. W tym to czasie zauwa¿yliœmy u ojca
po raz pierwszy namiêtne zainteresowanie dla zwierz¹t. By³a to
pocz¹tkowo namiêtnoœæ myœliwego i artysty zarazem, by³a mo¿e tak¿e
g³êbsza, zoologiczna sympatia kreatury dla pokrewnych, a tak odmiennych
form ¿ycia, eksperymentowanie w nie wypróbowanych rejestrach bytu.
Dopiero w póŸniejszej fazie wziê³a sprawa ten niesamowity, zapl¹tany,
g³êboko grzeszny i przeciwny naturze obrót, którego lepiej nie wywlekaæ
na œwiat³o dzienne. Zaczê³o siê to od wylêgania jaj ptasich. Z wielkim
nak³adem trudu i pieniêdzy sprowadza³ ojciec z Hamburga, z Holandii, z
afrykañskich stacji zoologicznych zap³odnione jaja ptasie, które dawa³
do wylêgania ogromnym kurom belgijskim. By³ to proceder nader zajmuj¹cy
i dla mnie--to wykluwanie siê piskl¹t, prawdziwych dziwotworów w
kszta³cie i ubarwieniu. Nie podobna by³o dopatrzyæ siê w tych monstrach
o ogromnych, fantastycznych dziobach, które natychmiast po urodzeniu
rozdziera³y siê szeroko, sycz¹c ¿ar³ocznie czeluœciami gard³a, w tych
jaszczurach o w¹t³ym, nagim ciele garbusów--przysz³ych pawi, ba¿antów,
g³uszców i kondorów. Umieszczony w koszykach, w wacie, smoczy ten pomiot
podnosi³ na cienkich szyjach œlepe, bielmem zarosle g³owy, kwacz¹c
bezg³oœnie z niemych gardzieli. Mój ojciec chodzi³ wzd³u¿ pó³ek w
zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzd³u¿ inspektów z kaktusami, i wywabia³
z nicoœci te pêcherze œlepe, pulsuj¹ce ¿yciem, te niedo³ê¿ne brzuchy,
przyjmuj¹ce œwiat zewnêtrzny tylko w formie jedzenia, te naroœle ¿ycia,
pn¹ce siê omackiem ku œwiat³u. W parê tygodni póŸniej, gdy te œlepe
p¹czki ¿ycia pêk³y do œwiat³a, nape³ni³y siê pokoje kolorowym pogwarem,
migotliwym œwiergotem swych nowych mieszkañców. Obsiada³y one karnisze
firanek, gzymsy szaf, gnieŸdzi³y siê w gêstwinie cynowych ga³êzi i
arabesek wieloramiennych lamp wisz¹cych. Gdy ojciec studiowa³ wielkie
ornitologiczne kompendia i wertowa³ kolorowe tablice, zdawa³y siê
ulatywaæ z nich te pierzaste fantazmaty i nape³niaæ pokój kolorowym
trzepotem, p³atami purpury, strzêpami szafiru, grynszpanu i srebra.
Podczas karmienia tworzy³y one na pod³odze barwn¹, faluj¹c¹ grz¹dkê,
dywan ¿ywy, który za czyimœ niebacznym wejœciem rozpada³ siê, rozlatywa³
w ruchome kwiaty, trzepoc¹ce w powietrzu, aby w koñcu rozmieœciæ siê w
górnych regionach pokoju. W pamiêci pozosta³ mi szczególnie jeden
kondor, ogromny ptak o szyi nagiej, twarzy pomarszczonej i wybuja³ej
naroœlami. By³ to chudy asceta, lama buddyjski, pe³en niewzruszonej
godnoœci w ca³ym zachowaniu, kieruj¹cy siê ¿elaznym ceremonia³em swego
wielkiego rodu. Gdy siedzia³ naprzeciw ojca, nieruchom
dziurawy, przetarty, za krótki obrus œniegu. Na wiele dachów nie
starczy³o go i sta³y czarne lub rdzawe, gontowe strzechy i arki kryj¹ce
w sobie zakopcone przestrzenie strychów--czarne, zwêglone katedry,
naje¿one ¿ebrami krokwi, p³atwi i bantów--ciemne p³uca wichrów
zimowych. Ka¿dy œwit odkrywa³ nowe kominy i dymniki, wyros³e w nocy,
wydête przez wicher nocny, czarne piszcza³ki organów diabelskich.
Kominiarze nie mogli opêdziæ siê od wron, które na kszta³t ¿ywych
czarnych liœci obsiada³y wieczorem ga³êzie drzew pod koœcio³em, odrywa³y
siê znów, trzepoc¹c, by wreszcie przylgn¹æ, ka¿da do w³aœciwego miejsca
na w³aœciwej ga³êzi, a o œwicie ulatywa³y wielkimi stadami--tumany
sadzy, p³atki kopciu, faluj¹ce i fantastyczne, plami¹c migotliwym
krakaniem mêtno¿ó³te smugi œwitu. Dni stwardnia³y od zimna i nudy, jak
zesz³oroczne bochenki chleba. Napoczynano je têpymi no¿ami, bez apetytu,
z leniw¹ sennoœci¹. Ojciec nie wychodzi³ ju¿ z domu. Pali³ w piecach,
studiowa³ nigdy niezg³êbion¹ istotê ognia, wyczuwa³ s³ony, metaliczny
posmak i wêdzony zapach zimowych p³omieni, ch³odn¹ pieszczotê
salamander, li¿¹cych b³yszcz¹c¹ sadzê w gardzieli komina. Z zami³owaniem
wykonywa³ w owych dniach wszystkie reparatury w górnych regionach
pokoju. O ka¿dej porze dnia mo¿na go by³o widzieæ, jak--przykucniêty na
szczycie drabiny--majstrowa³ coœ przy suficie, przy kamiszach wysokich
okien, przy kulach i ³añcuchach lamp wisz¹cych. Zwyczajem malarzy
pos³ugiwa³ siê drabin¹ jak ogromnymi szczud³ami i czu³ siê dobrze w tej
ptasiej perspektywie, w pobli¿u malowanego nieba, arabesek i ptaków
sufitu. Od spraw praktycznego ¿ycia oddala³ siê coraz bardziej. Gdy
matka, pe³na troski i zmartwienia z powodu jego stanu, stara³a siê go
wci¹gn¹æ w rozmowê o interesach, o p³atnoœciach najbli¿szego „ultimo”,
s³ucha³ jej z roztargnieniem, pe³en niepokoju, z drgawkami w nieobecnej
twarzy. I bywa³o, ¿e przerywa³ jej nagle zaklinaj¹cym gestem rêki, a¿eby
pobiec w k¹t pokoju, przylgn¹æ uchem do szpary w pod³odze i z
podniesionymi palcami wskazuj¹cymi obu r¹k, wyra¿aj¹cymi najwy¿sz¹
wa¿noœæ badania--nas³uchiwaæ. Nie rozumieliœmy wówczas jeszcze smutnego
t³a tych ekstrawagancji, op³akanego kompleksu, który dojrzewa³ w g³êbi.
Matka nie mia³a nañ ¿adnego wp³ywu, natomiast wielk¹ czci¹ i uwag¹
darzy³ Adelê. Sprz¹tanie pokoju by³o dlañ wielk¹ i wa¿n¹ ceremoni¹,
której nie zaniedbywa³ nigdy byæ œwiadkiem, œledz¹c z mieszanin¹ strachu
i rozkosznego dreszczu wszystkie manipulacje Adeli. Wszystkim jej
czynnoœciom przypisywa³ g³êbsze, symboliczne znaczenie. Gdy dziewczyna
m³odymi i œmia³ymi ruchami posuwa³a szczotkê na d³ugim dr¹¿ku po
pod³odze, by³o to niemal ponad jego si³y. Z oczu jego la³y siê wówczas
³zy, twarz zanosi³a siê od cichego œmiechu, a cia³em wstrz¹sa³ rozkoszny
spazm orgazmu. Jego wra¿liwoœæ na ³askotki dochodzi³a do szaleñstwa.
Wystarczy³o, by Adela skierowa³a doñ palec ruchem oznaczaj¹cym
³askotanie, a ju¿ w dzikim pop³ochu ucieka³ przez wszystkie pokoje,
zatrzaskuj¹c za sob¹ drzwi, by wreszcie w ostatnim paœæ brzuchem na
³ó¿ko i wiæ siê w konwulsjach œmiechu pod wp³ywem samego obrazu
wewnêtrznego, któremu nie móg³ siê oprzeæ. Dziêki temu mia³a Adela nad
ojcem w³adzê niemal nieograniczon¹. W tym to czasie zauwa¿yliœmy u ojca
po raz pierwszy namiêtne zainteresowanie dla zwierz¹t. By³a to
pocz¹tkowo namiêtnoœæ myœliwego i artysty zarazem, by³a mo¿e tak¿e
g³êbsza, zoologiczna sympatia kreatury dla pokrewnych, a tak odmiennych
form ¿ycia, eksperymentowanie w nie wypróbowanych rejestrach bytu.
Dopiero w póŸniejszej fazie wziê³a sprawa ten niesamowity, zapl¹tany,
g³êboko grzeszny i przeciwny naturze obrót, którego lepiej nie wywlekaæ
na œwiat³o dzienne. Zaczê³o siê to od wylêgania jaj ptasich. Z wielkim
nak³adem trudu i pieniêdzy sprowadza³ ojciec z Hamburga, z Holandii, z
afrykañskich stacji zoologicznych zap³odnione jaja ptasie, które dawa³
do wylêgania ogromnym kurom belgijskim. By³ to proceder nader zajmuj¹cy
i dla mnie--to wykluwanie siê piskl¹t, prawdziwych dziwotworów w
kszta³cie i ubarwieniu. Nie podobna by³o dopatrzyæ siê w tych monstrach
o ogromnych, fantastycznych dziobach, które natychmiast po urodzeniu
rozdziera³y siê szeroko, sycz¹c ¿ar³ocznie czeluœciami gard³a, w tych
jaszczurach o w¹t³ym, nagim ciele garbusów--przysz³ych pawi, ba¿antów,
g³uszców i kondorów. Umieszczony w koszykach, w wacie, smoczy ten pomiot
podnosi³ na cienkich szyjach œlepe, bielmem zarosle g³owy, kwacz¹c
bezg³oœnie z niemych gardzieli. Mój ojciec chodzi³ wzd³u¿ pó³ek w
zielonym fartuchu, jak ogrodnik wzd³u¿ inspektów z kaktusami, i wywabia³
z nicoœci te pêcherze œlepe, pulsuj¹ce ¿yciem, te niedo³ê¿ne brzuchy,
przyjmuj¹ce œwiat zewnêtrzny tylko w formie jedzenia, te naroœle ¿ycia,
pn¹ce siê omackiem ku œwiat³u. W parê tygodni póŸniej, gdy te œlepe
p¹czki ¿ycia pêk³y do œwiat³a, nape³ni³y siê pokoje kolorowym pogwarem,
migotliwym œwiergotem swych nowych mieszkañców. Obsiada³y one karnisze
firanek, gzymsy szaf, gnieŸdzi³y siê w gêstwinie cynowych ga³êzi i
arabesek wieloramiennych lamp wisz¹cych. Gdy ojciec studiowa³ wielkie
ornitologiczne kompendia i wertowa³ kolorowe tablice, zdawa³y siê
ulatywaæ z nich te pierzaste fantazmaty i nape³niaæ pokój kolorowym
trzepotem, p³atami purpury, strzêpami szafiru, grynszpanu i srebra.
Podczas karmienia tworzy³y one na pod³odze barwn¹, faluj¹c¹ grz¹dkê,
dywan ¿ywy, który za czyimœ niebacznym wejœciem rozpada³ siê, rozlatywa³
w ruchome kwiaty, trzepoc¹ce w powietrzu, aby w koñcu rozmieœciæ siê w
górnych regionach pokoju. W pamiêci pozosta³ mi szczególnie jeden
kondor, ogromny ptak o szyi nagiej, twarzy pomarszczonej i wybuja³ej
naroœlami. By³ to chudy asceta, lama buddyjski, pe³en niewzruszonej
godnoœci w ca³ym zachowaniu, kieruj¹cy siê ¿elaznym ceremonia³em swego
wielkiego rodu. Gdy siedzia³ naprzeciw ojca, nieruchom
The Land of Love
"W ell, is `hee-haw` all you are able to say?" inquired the Sawhorse, as he
examined Hank with his knot eyes and slowly wagged the branch that served him
for a tail.
They were in a beautiful stable in the rear of Ozma`s palace, where the wooden
Sawhorse--very much alive--lived in a gold-paneled stall, and where there were
rooms for the Cowardly Lion and the Hungry Tiger, which were filled with soft
cushions for them to lie upon and golden troughs for them to eat from.
Beside the stall of the Sawhorse had been placed another for Hank, the mule.
This was not quite so beautiful as the other, for the Sawhorse was Ozma`s
favorite steed; but Hank had a supply of cushions for a bed (which the Sawhorse
did not need because he never slept) and all this luxury was so strange to the
little mule that he could only stand still and regard his surroundings and his
queer companions with wonder and amazement.
The Cowardly Lion, looking very dignified, was stretched out upon the marble
floor of the stable, eyeing Hank with a calm and critical gaze, while near by
crouched the huge Hungry Tiger, who seemed equally interested in the new animal
that had just arrived. The Sawhorse, standing stiffly before Hank, repeated his
question
"Is `hee-haw` all you are able to say?"
Hank moved his ears in an embarrassed manner.
"I have never said anything else, until now," he replied; and then he began to
tremble with fright to hear himself talk.
"I can well understand that," remarked the Lion, wagging his great head with a
swaying motion. "Strange things happen in this Land of Oz, as they do
everywhere else. I believe you came here from the cold, civilized, outside
world, did you not?"
"I did," replied Hank. "One minute I was outside of Oz--and the next minute I
was inside! That was enough to give me a nervous shock, as you may guess; but
to find myself able to talk, as Betsy does, is a marvel that staggers me."
"That is because you are in the Land of Oz," said the Sawhorse. "All animals
talk, in this favored country, and you must admit it is more sociable than to
bray your dreadful `hee-haw,` which nobody can understand."
"Mules understand it very well," declared Hank.
"Oh, indeed! Then there must be other mules in your outside world," said the
Tiger, yawning sleepily.
"There are a great many in America," said Hank. "Are you the only Tiger in Oz?"
"No," acknowledged the Tiger, "I have many relatives living in the Jungle
Country; but I am the only Tiger living in the Emerald City."
"There are other Lions, too," said the Sawhorse; "but I am the only horse, of
any description, in this favored Land."
"That is why this Land is favored," said the Tiger. "You must understand,
friend Hank, that the Sawhorse puts on airs because he is shod with plates of
gold, and because our beloved Ruler, Ozma of Oz, likes to ride upon his back."
"Betsy rides upon my back," declared Hank proudly.
"Who is Betsy?"
"The dearest, sweetest girl in all the world!"
The Sawhorse gave an angry snort and stamped his golden feet. The Tiger
crouched and growled. Slowly the great Lion rose to his feet, his mane
bristling.
"Friend Hank," said he, "either you are mistaken in judgment or you are
willfully trying to deceive us. The dearest, sweetest girl in the world is our
Dorothy, and I will fight anyone--animal or human- -who dares to deny it!"
"So will I!" snarled the Tiger, showing two rows of enormous white teeth.
"You are all wrong!" asserted the Sawhorse in a voice of scorn. "No girl living
can compare with my mistress, Ozma of Oz!"
Hank slowly turned around until his heels were toward the others. Then he said
stubbornly:
"I am not mistaken in my statement, nor will I admit there can be a sweeter
girl alive than Betsy Bobbin. If you want to fight, come on--I`m ready for you!"
While they hesitated, eyeing Hank`s heels doubtfully, a merry peal of laughter
startled the animals and turning their heads they beheld three lovely girls
standing just within the richly carved entrance to the stable. In the center
was Ozma, her arms encircling the waists of Dorothy and Betsy, who stood on
either side of her. Ozma was nearly half a head taller than the two other
girls, who were almost of one size. Unobserved, they had listened to the talk
of the animals, which was a very strange experience indeed to little Betsy
Bobbin.
"You foolish beasts!" exclaimed the Ruler of Oz, in a gentle but chiding
voice. "Why should you fight to defend us, who are all three loving friends and
in no sense rivals? Answer me!" she continued, as they bowed their heads
sheepishly.
"I have the right to express my opinion, your Highness," pleaded the Lion.
"And so have the others," replied Ozma. "I am glad you and the Hungry Tiger
love Dorothy best, for she was your first friend and companion. Also I am
pleased that my Sawhorse loves me best, for together we have endured both joy
and sorrow. Hank has proved his faith and loyalty by defending his own little
mistress; and so you are all right in one way, but wrong in another. Our Land
of Oz is a Land of Love, and here friendship outranks every other quality.
Unless you can all be friends, you cannot retain our love."
They accepted this rebuke very meekly.
"All right," said the Sawhorse, quite cheerfully; "shake hoofs, friend Mule."
Hank touched his hoof to that of the wooden horse.
"Let us be friends and rub noses," said the Tiger. So Hank modestly rubbed
noses with the big beast.
The Lion merely nodded and said, as he crouched before the mule:
"Any friend of a friend of our beloved Ruler is a friend of the Cowardly Lion.
That seems to cover your case. If ever you need help or advice, friend Hank,
call on me.
"Why, this is as it should be," said Ozma, highly pleased to see them so fully
reconciled. Then she turned to her companions: "Come, my dears, let us resume
our walk."
As they turned away Betsy said wonderingly:
"Do all the animals in Oz talk as we do?
"Almost all," answered Dorothy. "There`s a Yellow Hen here, and she can talk,
and so can her chickens; and there`s a Pink Kitten upstairs in my room who
talks very nicely; but I`ve a little fuzzy black dog, named Toto, who has been
with me in Oz a long time, and he`s never said a single word but `Bow-wow!`"
"Do you know why?" asked Ozma.
"Why, he`s a Kansas dog; so I s`pose he`s different from these fairy animals,"
replied Dorothy.
"Hank isn`t a fairy animal, any more than Toto," said Ozma, "yet as soon as he
came under the spell of our fairyland he found he could talk. It was the same
way with Billina, the Yellow Hen whom you brought here at one time. The same
spell has affected Toto, I assure you; but he`s a wise little dog and while he
knows everything that is said to him he prefers not to talk."
"Goodness me!" exclaimed Dorothy. "I never s`pected Toto was fooling me all
this time." Then she drew a small silver whistle from her pocket and blew a
shrill note upon it. A moment later there was a sound of scurrying foot-steps,
and a shaggy black dog came running up the path
Dorothy knelt down before him and shaking her finger just above his nose she
said:
"Toto, haven`t I always been good to you?"
Toto looked up at her with his bright black eyes and wagged his tail.
"Bow-wow!" he said, and Betsy knew at once that meant yes, as well as Dorothy
and Ozma knew it, for there was no mistaking the tone of Toto`s voice.
"That`s a dog answer," said Dorothy. "How would you like it, Toto, if I said
nothing to you but `bow-wow`?"
Toto`s tail was wagging furiously now, but otherwise he was silent.
"Really, Dorothy," said Betsy, "he can talk with his bark and his tail just as
well as we can. Don`t you understand such dog language?"
"Of course I do," replied
SKLEPY CYNAMONOWE
www.gutenberg.net/etext05/sklep10.txt
W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujetych
z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawedzie zmierzchów,
gdy miasto rozgalezialo sie coraz glebiej w labirynty zimowych nocy, z
trudem przywolywane przez krótki swit do opamietania, do powrotu--
ojciec mój byl juz zatracony, zaprzedany, zaprzysiezony tamtej sferze.
Twarz jego i glowa zarastaly wówczas bujnie i dziko siwym wlosem,
sterczacym nieregularnie wiechciami, szczecinami, dlugimi pedzlami,
strzelajacymi z brodawek, z brwi, z dziurek od nosa--co nadawalo jego
fizjonomii wyglad starego, nastroszonego lisa. Wech jego i sluch
zaostrzal sie niepomiernie i znac bylo po grze jego milczacej i napietej
twarzy, ze za posrednictwem tych zmyslów pozostaje on w ciaglym
kontakcie z niewidzialnym swiatem ciemnych zakamarków, dziur mysich,
zmurszalych przestrzeni pustych pod podloga i kanalów kominowych.
Wszystkie chroboty, trzaski nocne, tajne, skrzypiace zycie podlogi mialy
w nim nieomylnego i czujnego dostrzegacza, szpiega i wspólspiskowca.
Absorbowalo go to w tym stopniu, ze pograzal sie zupelnie w tej
niedostepnej dla nas sferze, z której nie próbowal zdawac nam sprawy.
Nieraz musial strzepywac palcami i smiac sie cicho do siebie samego, gdy
te wybryki niewidzialnej sfery stawaly sie zbyt absurdalne; porozumiewal
sie wówczas spojrzeniem z naszym kotem, który równiez wtajemniczony w
ten swiat, podnosil swa cyniczna, zimna, porysowana pregami twarz,
mruzac z nudów i obojetnosci skosne szparki oczu. Zdarzalo sie podczas
obiadu, ze wsród jedzenia odkladal nagle nóz i widelec i z serweta
zawiazana pod szyja podnosil sie kocim ruchem, skradal na brzuscach
palców do drzwi sasiedniego, pustego pokoju i z najwieksza ostroznoscia
zagladal przez dziurke od klucza. Potem wracal do stolu, jakby
zawstydzony, z zaklopotanym usmiechem, wsród mrukniec i niewyraznych
mamrotan, odnoszacych sie do wewnetrznego monologu, w którym byl
pograzony. Azeby mu sprawic pewna dystrakcje i oderwac go od
chorobliwych dociekan, wyciagala go matka na wieczorne spacery, na które
szedl, milczac, bez oporu, ale i bez przekonania, roztargniony i
nieobecny duchem. Raz nawet poszlismy do teatru. Znalezlismy sie znowu w
tej wielkiej, zle oswietlonej i brudnej sali, pelnej sennego gwaru
ludzkiego i bezladnego zametu. Ale gdy przebrnelismy przez cizbe ludzka,
wynurzyla sie przed nami olbrzymia bladomebieska kurtyna, jak niebo
jakiegos innego firmamentu. Wielkie, malowane maski rózowe, z wydetymi
policzkami, nurzaly sie w ogromnym plóciennym przestworzu. To sztuczne
niebo szerzylo sie i plynelo wzdluz i w poprzek, wzbierajac ogromnym
tchem patosu i wielkich gestów, atmosfera tego swiata sztucznego i
pelnego blasku, który budowal sie tam, na dudniacych rusztowaniach
sceny. Dreszcz plynacy przez wielkie oblicze tego nieba, oddech
ogromnego plótna, od którego rosly i ozywaly maski, zdradzal
iluzorycznosc tego firmamentu, sprawial to drganie rzeczywistosci, które
w chwilach metafizycznych odczuwamy jako migotanie tajemnicy. Maski
trzepotaly czerwonymi powiekami, kolorowe wargi szeptaly cos bezglosnie
i wiedzialem, ze przyjdzie chwila, kiedy napiecie tajemnicy dojdzie do
zenitu i wtedy wezbrane niebo kurtyny peknie naprawde, uniesie sie i
ukaze rzeczy nieslychane i olsniewajace. Lecz nie bylo mi dane doczekac
tej chwili, albowiem tymczasem ojciec zaczal zdradzac pewne oznaki
zaniepokojenia, chwytal sie za kieszenie i wreszcie oswiadczyl, ze
zapomnial portfelu z pieniedzmi i waznymi dokumentami. Po krótkiej
naradzie z matka, w której uczciwosc Adeli zostala poddana pospiesznej,
ryczaltowej ocenie, zaproponowano mi, zebym wyruszyl do domu na
poszukiwanie portfelu. Zdaniem matki do rozpoczecia widowiska bylo
jeszcze wiele czasu i przy mojej zwinnosci moglem na czas powrócic.
Wyszedlem w noc zimowa, kolorowa od iluminacji nieba. Byla to jedna z
tych jasnych nocy, w których firmament gwiezdny jest tak rozlegly i
rozgaleziony, jakby rozpadl sie, rozlamal i podzielil na labirynt
odrebnych niebios, wystarczajacych do obdzielenia calego miesiaca nocy
zimowych i do nakrycia swymi srebrnymi i malowanymi kloszami wszystkich
ich nocnych zjawisk, przygód, awantur i karnawalów. Jest lekkomyslnoscia
nie do darowania wysylac w taka noc mlodego chlopca z misja wazna i
pilna, albowiem w jej pólswietle zwielokrotniaja sie, placza i
wymieniaja jedne z drugimi ulice. Otwieraja sie w glebi miasta, zeby tak
rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice klamliwe i zwodne.
Oczarowana i zmylona wyobraznia wytwarza zludne plany miasta, rzekomo
dawno znane i wiadome, w których te ulice maja swe miejsce i nazwe, a
noc w niewyczerpanej swej plodnosci nie ma nic lepszego do roboty, jak
dostarczac wciaz nowych i urojonych konfiguracji. Te kuszenia nocy
zimowych zaczynaja sie zazwyczaj niewinnie od chetki skrócenia sobie
drogi, uzycia niezwyklego lub predszego przejscia. Powstaja ponetne
kombinacje przeciecia zawilej wedrówki jakas nie wypróbowana przecznica.
Ale tym razem zaczelo sie inaczej. Uszedlszy pare kroków, spostrzeglem,
ze jestem bez plaszcza. Chcialem zawrócic, lecz po chwili wydalo mi sie
to niepotrzebna strata czasu, gdyz noc nie byla wcale zimna, przeciwnie
- pozylkowana strugami dziwnego ciepla, tchnieniami jakiejs falszywej
wiosny.
www.gutenberg.net/etext05/sklep10.txt
www.gutenberg.net/etext05/sklep10.txt
W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujetych
z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawedzie zmierzchów,
gdy miasto rozgalezialo sie coraz glebiej w labirynty zimowych nocy, z
trudem przywolywane przez krótki swit do opamietania, do powrotu--
ojciec mój byl juz zatracony, zaprzedany, zaprzysiezony tamtej sferze.
Twarz jego i glowa zarastaly wówczas bujnie i dziko siwym wlosem,
sterczacym nieregularnie wiechciami, szczecinami, dlugimi pedzlami,
strzelajacymi z brodawek, z brwi, z dziurek od nosa--co nadawalo jego
fizjonomii wyglad starego, nastroszonego lisa. Wech jego i sluch
zaostrzal sie niepomiernie i znac bylo po grze jego milczacej i napietej
twarzy, ze za posrednictwem tych zmyslów pozostaje on w ciaglym
kontakcie z niewidzialnym swiatem ciemnych zakamarków, dziur mysich,
zmurszalych przestrzeni pustych pod podloga i kanalów kominowych.
Wszystkie chroboty, trzaski nocne, tajne, skrzypiace zycie podlogi mialy
w nim nieomylnego i czujnego dostrzegacza, szpiega i wspólspiskowca.
Absorbowalo go to w tym stopniu, ze pograzal sie zupelnie w tej
niedostepnej dla nas sferze, z której nie próbowal zdawac nam sprawy.
Nieraz musial strzepywac palcami i smiac sie cicho do siebie samego, gdy
te wybryki niewidzialnej sfery stawaly sie zbyt absurdalne; porozumiewal
sie wówczas spojrzeniem z naszym kotem, który równiez wtajemniczony w
ten swiat, podnosil swa cyniczna, zimna, porysowana pregami twarz,
mruzac z nudów i obojetnosci skosne szparki oczu. Zdarzalo sie podczas
obiadu, ze wsród jedzenia odkladal nagle nóz i widelec i z serweta
zawiazana pod szyja podnosil sie kocim ruchem, skradal na brzuscach
palców do drzwi sasiedniego, pustego pokoju i z najwieksza ostroznoscia
zagladal przez dziurke od klucza. Potem wracal do stolu, jakby
zawstydzony, z zaklopotanym usmiechem, wsród mrukniec i niewyraznych
mamrotan, odnoszacych sie do wewnetrznego monologu, w którym byl
pograzony. Azeby mu sprawic pewna dystrakcje i oderwac go od
chorobliwych dociekan, wyciagala go matka na wieczorne spacery, na które
szedl, milczac, bez oporu, ale i bez przekonania, roztargniony i
nieobecny duchem. Raz nawet poszlismy do teatru. Znalezlismy sie znowu w
tej wielkiej, zle oswietlonej i brudnej sali, pelnej sennego gwaru
ludzkiego i bezladnego zametu. Ale gdy przebrnelismy przez cizbe ludzka,
wynurzyla sie przed nami olbrzymia bladomebieska kurtyna, jak niebo
jakiegos innego firmamentu. Wielkie, malowane maski rózowe, z wydetymi
policzkami, nurzaly sie w ogromnym plóciennym przestworzu. To sztuczne
niebo szerzylo sie i plynelo wzdluz i w poprzek, wzbierajac ogromnym
tchem patosu i wielkich gestów, atmosfera tego swiata sztucznego i
pelnego blasku, który budowal sie tam, na dudniacych rusztowaniach
sceny. Dreszcz plynacy przez wielkie oblicze tego nieba, oddech
ogromnego plótna, od którego rosly i ozywaly maski, zdradzal
iluzorycznosc tego firmamentu, sprawial to drganie rzeczywistosci, które
w chwilach metafizycznych odczuwamy jako migotanie tajemnicy. Maski
trzepotaly czerwonymi powiekami, kolorowe wargi szeptaly cos bezglosnie
i wiedzialem, ze przyjdzie chwila, kiedy napiecie tajemnicy dojdzie do
zenitu i wtedy wezbrane niebo kurtyny peknie naprawde, uniesie sie i
ukaze rzeczy nieslychane i olsniewajace. Lecz nie bylo mi dane doczekac
tej chwili, albowiem tymczasem ojciec zaczal zdradzac pewne oznaki
zaniepokojenia, chwytal sie za kieszenie i wreszcie oswiadczyl, ze
zapomnial portfelu z pieniedzmi i waznymi dokumentami. Po krótkiej
naradzie z matka, w której uczciwosc Adeli zostala poddana pospiesznej,
ryczaltowej ocenie, zaproponowano mi, zebym wyruszyl do domu na
poszukiwanie portfelu. Zdaniem matki do rozpoczecia widowiska bylo
jeszcze wiele czasu i przy mojej zwinnosci moglem na czas powrócic.
Wyszedlem w noc zimowa, kolorowa od iluminacji nieba. Byla to jedna z
tych jasnych nocy, w których firmament gwiezdny jest tak rozlegly i
rozgaleziony, jakby rozpadl sie, rozlamal i podzielil na labirynt
odrebnych niebios, wystarczajacych do obdzielenia calego miesiaca nocy
zimowych i do nakrycia swymi srebrnymi i malowanymi kloszami wszystkich
ich nocnych zjawisk, przygód, awantur i karnawalów. Jest lekkomyslnoscia
nie do darowania wysylac w taka noc mlodego chlopca z misja wazna i
pilna, albowiem w jej pólswietle zwielokrotniaja sie, placza i
wymieniaja jedne z drugimi ulice. Otwieraja sie w glebi miasta, zeby tak
rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice klamliwe i zwodne.
Oczarowana i zmylona wyobraznia wytwarza zludne plany miasta, rzekomo
dawno znane i wiadome, w których te ulice maja swe miejsce i nazwe, a
noc w niewyczerpanej swej plodnosci nie ma nic lepszego do roboty, jak
dostarczac wciaz nowych i urojonych konfiguracji. Te kuszenia nocy
zimowych zaczynaja sie zazwyczaj niewinnie od chetki skrócenia sobie
drogi, uzycia niezwyklego lub predszego przejscia. Powstaja ponetne
kombinacje przeciecia zawilej wedrówki jakas nie wypróbowana przecznica.
Ale tym razem zaczelo sie inaczej. Uszedlszy pare kroków, spostrzeglem,
ze jestem bez plaszcza. Chcialem zawrócic, lecz po chwili wydalo mi sie
to niepotrzebna strata czasu, gdyz noc nie byla wcale zimna, przeciwnie
- pozylkowana strugami dziwnego ciepla, tchnieniami jakiejs falszywej
wiosny.
www.gutenberg.net/etext05/sklep10.txt
By journeying through the glass mountain they had reached a delightful valley
that was shaped like the hollow of a great cup, with another rugged mountain
showing on the other side of it, and soft and pretty green hills at the ends.
It was all laid out into lovely lawns and gardens, with pebble paths leading
through them and groves of beautiful and stately trees dotting the landscape
here and there. There were orchards, too, bearing luscious fruits that are all
unknown in our world. Alluring brooks of crystal water flowed sparkling between
their flower-strewn banks, while scattered over the valley were dozens of the
quaintest and most picturesque cottages our travelers had ever beheld. None of
them were in clusters, such as villages or towns, but each had ample grounds of
its own, with orchards and gardens surrounding it.
As the new arrivals gazed upon this exquisite scene they were enraptured by its
beauties and the fragrance that permeated the soft air, which they breathed so
gratefully after the confined atmosphere of the tunnel. Several minutes were
consumed in silent admiration before they noticed two very singular and unusual
facts about this valley. One was that it was lighted from some unseen source;
for no sun or moon was in the arched blue sky, although every object was
flooded with a clear and perfect light. The second and even more singular fact
was the absence of any inhabitant of this splendid place. From their elevated
position they could overlook the entire valley, but not a single moving object
could they see. All appeared mysteriously deserted.
The mountain on this side was not glass, but made of a stone similar to
granite. With some difficulty and danger Jim drew the buggy over the loose
rocks until he reached the green lawns below, where the paths and orchards and
gardens began. The nearest cottage was still some distance away.
"Isn`t it fine?" cried Dorothy, in a joyous voice, as she sprang out of the
buggy and let Eureka run frolicking over the velvety grass.
"Yes, indeed!" answered Zeb. "We were lucky to get away from those dreadful
vegetable people."
"It wouldn`t be so bad," remarked the Wizard, gazing around him, "if we were
obliged to live here always. We couldn`t find a prettier place, I`m sure."
He took the piglets from his pocket and let them run on the grass, and Jim
tasted a mouthful of the green blades and declared he was very contented in his
new surroundings.
"We can`t walk in the air here, though," called Eureka, who had tried it and
failed; but the others were satisfied to walk on the ground, and the Wizard
said they must be nearer the surface of the earth then they had been in the
Mangaboo country, for everything was more homelike and natural.
"But where are the people?" asked Dorothy.
The little man shook his bald head.
"Can`t imagine, my dear," he replied.
They heard the sudden twittering of a bird, but could not find the creature
anywhere. Slowly they walked along the path toward the nearest cottage, the
piglets racing and gambolling beside them and Jim pausing at every step for
another mouthful of grass.
Presently they came to a low plant which had broad, spreading leaves, in the
center of which grew a single fruit about as large as a peach. The fruit was so
daintily colored and so fragrant, and looked so appetizing and delicious that
Dorothy stopped and exclaimed:
"What is it, do you s`pose?"
The piglets had smelled the fruit quickly, and before the girl could reach out
her hand to pluck it every one of the nine tiny ones had rushed in and
commenced to devour it with great eagerness.
"It`s good, anyway," said Zeb, "or those little rascals wouldn`t have gobbled
it up so greedily."
"Where are they?" asked Dorothy, in astonishment.
They all looked around, but the piglets had disappeared.
"Dear me!" cried the Wizard; "they must have run away. But I didn`t see them
go; did you?"
"No!" replied the boy and the girl, together.
"Here,--piggy, piggy, piggy!" called their master, anxiously.
www.underthesun.cc/Baum/dorothy/dorothy9.html
that was shaped like the hollow of a great cup, with another rugged mountain
showing on the other side of it, and soft and pretty green hills at the ends.
It was all laid out into lovely lawns and gardens, with pebble paths leading
through them and groves of beautiful and stately trees dotting the landscape
here and there. There were orchards, too, bearing luscious fruits that are all
unknown in our world. Alluring brooks of crystal water flowed sparkling between
their flower-strewn banks, while scattered over the valley were dozens of the
quaintest and most picturesque cottages our travelers had ever beheld. None of
them were in clusters, such as villages or towns, but each had ample grounds of
its own, with orchards and gardens surrounding it.
As the new arrivals gazed upon this exquisite scene they were enraptured by its
beauties and the fragrance that permeated the soft air, which they breathed so
gratefully after the confined atmosphere of the tunnel. Several minutes were
consumed in silent admiration before they noticed two very singular and unusual
facts about this valley. One was that it was lighted from some unseen source;
for no sun or moon was in the arched blue sky, although every object was
flooded with a clear and perfect light. The second and even more singular fact
was the absence of any inhabitant of this splendid place. From their elevated
position they could overlook the entire valley, but not a single moving object
could they see. All appeared mysteriously deserted.
The mountain on this side was not glass, but made of a stone similar to
granite. With some difficulty and danger Jim drew the buggy over the loose
rocks until he reached the green lawns below, where the paths and orchards and
gardens began. The nearest cottage was still some distance away.
"Isn`t it fine?" cried Dorothy, in a joyous voice, as she sprang out of the
buggy and let Eureka run frolicking over the velvety grass.
"Yes, indeed!" answered Zeb. "We were lucky to get away from those dreadful
vegetable people."
"It wouldn`t be so bad," remarked the Wizard, gazing around him, "if we were
obliged to live here always. We couldn`t find a prettier place, I`m sure."
He took the piglets from his pocket and let them run on the grass, and Jim
tasted a mouthful of the green blades and declared he was very contented in his
new surroundings.
"We can`t walk in the air here, though," called Eureka, who had tried it and
failed; but the others were satisfied to walk on the ground, and the Wizard
said they must be nearer the surface of the earth then they had been in the
Mangaboo country, for everything was more homelike and natural.
"But where are the people?" asked Dorothy.
The little man shook his bald head.
"Can`t imagine, my dear," he replied.
They heard the sudden twittering of a bird, but could not find the creature
anywhere. Slowly they walked along the path toward the nearest cottage, the
piglets racing and gambolling beside them and Jim pausing at every step for
another mouthful of grass.
Presently they came to a low plant which had broad, spreading leaves, in the
center of which grew a single fruit about as large as a peach. The fruit was so
daintily colored and so fragrant, and looked so appetizing and delicious that
Dorothy stopped and exclaimed:
"What is it, do you s`pose?"
The piglets had smelled the fruit quickly, and before the girl could reach out
her hand to pluck it every one of the nine tiny ones had rushed in and
commenced to devour it with great eagerness.
"It`s good, anyway," said Zeb, "or those little rascals wouldn`t have gobbled
it up so greedily."
"Where are they?" asked Dorothy, in astonishment.
They all looked around, but the piglets had disappeared.
"Dear me!" cried the Wizard; "they must have run away. But I didn`t see them
go; did you?"
"No!" replied the boy and the girl, together.
"Here,--piggy, piggy, piggy!" called their master, anxiously.
www.underthesun.cc/Baum/dorothy/dorothy9.html
Agonia dr. Kulczyka
Ostatnimi laty było w „NIE” ze 100 artykułów o Kulczyku. Jego znajomi, a ma ich
bez liku, wciąż mnie pytali: „Czemuś się przyczepił do tego Kulczyka? To taki
uroczy człowiek”. Tylko niektórzy z miłych są przedmiotem szczególnej
troski. „Chyba ty, Urban, zazdrościsz – dodawano – Kulczykowi forsy”. Pieniędzy
otóż Kulczykowi nie zazdroszczę, gdyż od tego mam dziesięć razy odeń bogatszego
Billa Gatesa. Zawiść jest jak wódka – nie ma sensu się ograniczać.
Wszystkie antykulczykowe artykuły w „NIE” były rzeczowo uzasadnione przebiegiem
transakcji Kulczyka i złem natury ogólnej, które stwarza ekspansja tego
biznesmena. Gdyby jednak psychoanalityk położył mnie na kozetce, dogrzebałby
się łatwo także i prywatnego motywu niechęci. Zdradzę go na koniec ku
przestrodze.
Uważałem Kulczyka za zagrożenie dla renomy Leszka Millera i całego SLD, a po
zwróceniu się „NIE” przeciwko Millerowi i jego rządowi uważałem związki z
Kulczykiem za potencjalną wywrotkę kariery Kwaśniewskiego. Alarmowałem.
Wiedziałem jednak, że poczynania Kulczyka mogą zniszczyć nie tylko liderów
lewicy, lecz rujnują w ogóle ustrój Polski. Prowadziliśmy kampanię przeciw dr.
Kulczykowi jako osobie, jako zjawisku i jako symbolowi. Co najmniej od początku
obecnego stulecia dla moich redakcyjnych kolegów i dla mnie stało się
oczywiste, że albo istniejący w Polsce system demokratyczny powściągnie
Kulczyka jako osobę a zniszczy jako zjawisko, albo to Kulczyk zniszczy ustrój,
tj. przemieni go w jeszcze gorszy.
Gdyby istniał superuczciwy odpowiednik Kulczyka, czyli biznesmen z jego
umiejętnościami i siłą woli, ale prowadzący interesy idealnie czyste, wyłącznie
na wolnym rynku kapitału (bez żadnych związków z państwem), to i on również
odnosząc sukcesy podobnej miary stałby się zjawiskiem niebezpiecznym i
szkodliwym. Dlatego mianowicie, że po 10 następnych latach doprowadziłby do
ogromnej koncentracji kapitału w swoim ręku, a zarazem opanowania lub
zdominowania wszystkich branż najważniejszych dla funkcjonowania kraju. Każda
więc władza polityczna i cała gospodarka stałyby się zależne od jednego
niewybieralnego człowieka. Efekt Łukaszenki osiąga się różnymi drogami.
Kulczyk wszakże pracuje prawie wyłącznie na styku własności państwowej z
kapitałem prywatnym. Jego umiejętność polega na zdobywaniu i skupianiu
znacznych kapitałów, przez co staje się partnerem państwa. Ściąga zaśi
organizuje owe kapitały dzięki temu, że ich pierwotni dysponenci (np. firmy
zachodnie) żywią przekonanie, iż Kulczyk ma wielki wpływ na polityczne i
gospodarcze władze państwowe Polski. To życiodajne dla Kulczyka przeświadczenie
biznesmen umacnia przez stałą uprzywilejowaną obecność u boku dygnitarzy, a
także innymi metodami. Nie jest on – to prawda – jedynym oligarchą, który
oplata państwo, ale najsilniejszym i wciskającym się do największej liczby
dziedzin gospodarczych. Jego pole ekspansji stanowią źródła energii, energia
elektryczna, energia życiowa, czyli piwo, infrastruktura, np. autostrady czy
telekomunikacja, ubezpieczenia i co kto chce.
Niektórych objawów protegowania Kulczyka przez dygnitarzy nie sposób
wytłumaczyć wyłącznie jego towarzyskim czarem. Uprzedzałem nie tylko
publicznie, czyli w „NIE”, że albo nastąpią skandale niszczące protektorów
Kulczyka, albo oligarchizacja Polski narastając doprowadzi do zmiany ustroju w
kierunku pełnego kapitalizmu państwowego. Wąska grupa najbogatszych zacznie
decydować o tym, kto w ich imieniu odgrywa role polityczne. Polityczno-
gospodarcza oligarchia decydować też będzie o tym, komu nowemu zezwolić na
takie wzbogacenie się, żeby zyskał udział w politycznych wpływach.
Szczęściem spełnia się scenariusz skandali, który pogrąży protektorów Kulczyka,
a i jego samego niechybnie. Dr Kulczyk już właściwie przegrał. Ktokolwiek
bowiem będzie rządził, ewentualne interesy z Kulczykiem potraktuje odtąd niczem
zarażenie się politycznym AIDS. Strach przed nazwiskiem Kulczyk jemu samemu zaś
już teraz odbiera zdolność do gromadzenia kapitałów. Ich posiadacze zaczną
Kulczyka unikać.
Wołodii Ałganowowi, mojemu znajomemu z Wilanowa, należy się Order Orła Białego
za utytłanie Kulczyka!
A oto, czego dogrzebałby się psychoterapeuta w jaźni Urbana. Było to 10 lub
więcej lat temu. Mało znany jeszcze biznesmen z Poznania Jan Kulczyk kupował
jakiś dom przy Kruczej w Warszawie. Czynił to w sposób właściwy sobie, czyli
podobnie jak w dzisiejszej epoce wszedł tanio w posiadanie Starego Browaru w
Poznaniu wraz z okalającym go parkiem. Kombinację Kulczyka na niekorzyść
majątku publicznego 10 lat temu opisał Marek Barański. Zbieranie przezeń
informacji zaalarmowało Kulczyka. Zanim artykuł się ukazał, przyjaciele
poznańskiego biznesmena namolnie interweniowali więc u mnie na jego rzecz, bo
jakiż to – mówili – czarujący człowiek. Uległem tym naciskom. Artykuł się nie
ukazał. Kiedy człowiek, w tym wypadku ja, zmięknie i się zeszmaci, zamiast mieć
o to później żal do samego siebie, czuje bezsensowną urazę do osób trzecich,
które wywołały nasz niemądry postępek. A przecież zaradny Kulczyk miał święte
prawo bronić swojego dobrego interesu, a moją zawodową rolą było olać telefony
jego kumpli. Jest psychologiczną regułą przenoszenie na osoby trzecie złości na
siebie.
Autor : Urban
www.nie.com.pl/main.php?dzial=akt&id=4397
www.underthesun.cc/Baum/
The Surprising Adventures of The Magical Monarch of Mo And His People
By Lyman Frank Baum
THE STRANGE ADVENTURES OF THE KING`S HEAD
A good many years ago the Magical Monarch of Mo became annoyed by the Purple
Dragon, which came down from the mountains and ate up a patch of his best
chocolate caramels just as they were getting ripe. So the King went out to the
sword tree and picked a long, sharp sword and tied it to his belt and went away
to the mountains to fight the Purple Dragon.
The people all applauded him, saying one to another, "Our King is a good King.
He will destroy this naughty Purple Dragon and we shall be able to eat the
caramels ourselves."
But the Dragon was not alone naughty; it was bad and fierce and strong and did
not want to be destroyed at all. Therefore the King had a terrible fight with
the Purple Dragon, and cut it with his sword in several places, so that the
raspberry juice which ran in its veins squirted all over the ground.
It is always difficult to kill Dragons. They are by nature thick-skinned and
tough, as doubtless everyone has heard. Besides, you must not forget that this
was a Purple Dragon, and all scientists who have studied deeply the character
of Dragons say those of a purple color are the most disagreeable to fight with.
So all the King`s cutting and slashing had no other effect upon the monster
than to make him angry. Forgetful of the respect due to a crowned King, the
wicked Dragon presently opened wide its jaws and bit his Majesty`s head clean
off from his body. Then he swallowed it.
Of course the King realized it was useless to continue the fight after that,
for he could not see where the Dragon was. So he turned and tried to find his
way back to his people. But at every other step he would bump into a tree,
which made the naughty Dragon laugh at him. Furthermore, he could not tell in
which direction he was going, which is an unpleasant feeling under any
circumstances.
As last some of the people came to see if the King had succeeded in destroying
the Dragon and found their monarch running around in a circle, bumping into
trees and rocks but not getting a step nearer home. So they took his hand and
led him back to the palace, where everyone was filled with sorrow at the sad
sight of the headless King. Indeed, his devoted subjects for the first time in
their lives came as near to weeping as an inhabitant of the Valley of Mo ever
gets.
"Never mind," said the King cheerfully. "I can get along very well without a
head, and as a matter of fact, the loss has its advantages. I shall not be
obliged to brush my hair or clean my teeth or wash my ears. So do not grieve, I
beg of you, but he happy and joyful as you were before." Which showed the King
had a good heart, and after all, a good heart is better than a head any day.
The people, hearing him speak out of the top of his neck (for he had no mouth),
immediately began to laugh, which in a short time led to their being as happy
as ever. But the Queen was not contented. "My love," she said to him, "I can
not kiss you any more, and that will break my heart."
Thereupon the King sent word throughout the Valley that anyone who could
procure for him a new head should wed one of the princesses. The princesses
were all exceedingly pretty girls, and so it was not long before one young man
made a very nice head out of candy and brought it to the King. It did not look
exactly like the old head, but the face was very sweet, nevertheless, so the
King put it on and the Queen kissed it at once with much satisfaction.
The young man had put a pair of glass eyes in the head with which the King
could see very well after he got used to them.
According to the royal promise, the young man was now called into the palace
and asked to take his pick of the princesses. They were all so sweet and lady-
like that he had some trouble in making a choice, but at last he took the
biggest, thinking that he would thus secure the greatest reward, and they were
married amid great rejoicing.
But a few days afterward the King was caught in a rainstorm, and before he
could get home, his new head had melted in the great shower of lemonade that
fell. Only the glass eyes were left, and these he put in his pocket and went
sorrowfully to tell the Queen of his new misfortune.
Then another young man who wanted to marry a princess made the King a head out
of dough, sticking in the glass eyes, and the King tried it on and found that
it fitted very well. So the young man was given the next-biggest princess. But
the following day the sun chanced to shine extremely hot, and when the King
walked out, it baked his dough head into bread, at which the monarch felt very
light-headed. And when the birds saw the bread, they flew down from the trees,
perched upon the King`s shoulder, and quickly ate up his new head. All but the
glass eyes.
Again the good King was forced to go home to the Queen without a head, and the
lady firmly declared that this time her husband must have a head warranted to
last at least as long as the honeymoon of the young man who made it; which was
not at all unreasonable under the circumstances. So a request was sent to all
loyal subjects throughout the Valley asking them to find a head for their King
that was neat and substantial.
In the meanwhile, the King had a rather hard time of it. When he wished to go
anyplace, he was obliged to hold out in front of him, between his thumbs and
fingers, the glass eyes, that they might guide his footsteps. This, as you may
imagine, made his Majesty look rather undignified, and dignity is very precious
to every royal personage.
At last a woodchopper in the mountains made a head out of wood and sent it to
the King. It was neatly carved, besides being solid and durable; moreover, it
fitted the monarch`s neck to a T. So the King rummaged in his pocket and found
the glass eyes, and when these were put in the new head, the King announced his
satisfaction. There was only one drawback--he couldn`t smile, as the wooden
face was too stiff; and it was funny to hear his Majesty laughing heartily
while his face maintained a solemn expression. But the glass eyes twinkled
merrily and everyone knew that he was the same kind-hearted monarch of old,
although he had become of necessity rather hard-headed.
Then the King sent word to the woodchopper to come to the palace and take his
pick of the princesses, and preparations were at once begun for the wedding.
But the woodchopper on his way to the court unfortunately passed by the
dwelling of the Purple Dragon and stopped to speak to the monster.
Now it seems that when the Dragon had swallowed the King`s head, the unusual
meal made the beast ill. It was more accustomed to berries and caramels for
dinner than to heads, and the sharp points of the King`s crown (which was
firmly fastened to the head) pricked the Dragon`s stomach and made the creature
miserable. After a few days of suffering, the Dragon disgorged the head, and
not knowing what else to do with it, locked it up in a cupboard and put the key
in its pocket.
When the Dragon met the woodchopper and learned he had made a new head for the
King and as a reward was to wed one of the princesses, the monster became very
angry. It resolved to do a wicked thing, which will not surprise you when you
remember the beast`s purple color. "Step into my parlor and rest yourself,"
said the Dragon politely. Wicked people are most polite when they mean
mischief.
"Thank you, I`ll stop for a few minutes," replied the woodchopper, "but I
cannot stay long, as I am expected at court."
When he had entered the parlor, the Dragon suddenly opened its mouth and
snapped off the poor woodchopper`s head. Being warned by experience, however,
it d
www.underthesun.cc/Baum/masterkey/masterkey15.html
When he had somewhat recovered, Rob sat up and looked around him. The elder
sailor was kneeling in earnest prayer, offering grateful thanks for his escape
from suffering and death. The younger one lay upon the ground sobbing and still
violently agitated by recollections of the frightful experiences he had
undergone. Although he did not show his feelings as plainly as the men, the boy
was none the less gratified at having been instrumental in saving the lives of
two fellow-beings.
The darkness was by this time rapidly enveloping them, so Rob asked his
companions to gather some brushwood and light a fire, which they quickly did.
The evening was cool for the time of year, and the heat from the fire was
cheering and grateful; so they all lay near the glowing embers and fell fast
asleep.
The sound of voices aroused Rob next morning, and on opening his eyes and
gazing around he saw several rudely dressed men approaching. The two
shipwrecked sailors were still sound asleep.
Rob stood up and waited for the strangers to draw near. They seemed to be
fishermen, and were much surprised at finding three people asleep upon the
bluff.
"Whar `n thunder `d ye come from?" asked the foremost fisherman, in a surprised
voice.
"From the sea," replied the boy. "My friends here are shipwrecked sailors from
the `Cynthia Jane.`"
"But how`d ye make out to climb the bluff?" inquired a second fisherman; "no
one ever did it afore, as we knows on."
"Oh, that is a long story," replied the boy, evasively.
The two sailors had awakened and now saluted the new-comers. Soon they were
exchanging a running fire of questions and answers.
"Where are we?" Rob heard the little sailor ask.
"Coast of Oregon," was the reply. "We`re about seven miles from Port Orford by
land an` about ten miles by sea."
"Do you live at Port Orford?" inquired the sailor.
"That`s what we do, friend; an` if your party wants to join us we`ll do our
best to make you comf`table, bein` as you`re shipwrecked an` need help."
Just then a loud laugh came from another group, where the elder sailor had been
trying to explain Rob`s method of flying through the air.
"Laugh all you want to," said the sailor, sullenly; "it`s true--ev`ry word of
it!"
"Mebbe you think it, friend," answered a big, good-natured fisherman; "but it`s
well known that shipwrecked folks go crazy sometimes, an` imagine strange
things. Your mind seems clear enough in other ways, so I advise you to try and
forget your dreams about flyin`."
Rob now stepped forward and shook hands with the sailors.
"I see you have found friends," he said to them, "so I will leave you and
continue my journey, as I`m in something of a hurry."
Both sailors began to thank him profusely for their rescue, but he cut them
short.
"That`s all right. Of course I couldn`t leave you on that island to starve to
death, and I`m glad I was able to bring you away with me."
"But you threatened to drop me into the sea," remarked the little sailor, in a
grieved voice.
"So I did," said Rob, laughing; "but I wouldn`t have done it for the world--not
even to have saved my own life. Good-by!"
He turned the indicator and mounted skyward, to the unbounded amazement of the
fishermen, who stared after him with round eyes and wide open mouths.
"This sight will prove to them that the sailors are not crazy," he thought, as
he turned to the south and sped away from the bluff. "I suppose those simple
fishermen will never forget this wonderful occurrence, and they`ll probably
make reg`lar heroes of the two men who have crossed the Pacific through the
air."
He followed the coast line, keeping but a short distance above the earth, and
after an hour`s swift flight reached the city of San Francisco.
His shoulders were sore and stiff from the heavy strain upon them of the
previous day, and he wished more than once that he had some of his mother`s
household liniment to rub them with. Yet so great was his delight at reaching
once more his native land that all discomforts were speedily forgotten.
Much as he would have enjoyed a day in the great metropolis of the Pacific
slope, Rob dared not delay longer than to take a general view of the place, to
note its handsome edifices and to wonder at the throng of Chinese inhabiting
one section of the town.
These things were much more plainly and quickly viewed by Rob from above than
by threading a way through the streets on foot; for he looked down upon the
city as a bird does, and covered miles with a single glance.
Having satisfied his curiosity without attempting to alight, he turned to the
southeast and followed the peninsula as far as Palo Alto, where he viewed the
magnificent buildings of the university. Changing his course to the east, he
soon reached Mount Hamilton, and, being attracted by the great tower of the
Lick Observatory, he hovered over it until he found he had attracted the
excited gaze of the inhabitants, who doubtless observed him very plainly
through the big telescope.
But so unreal and seemingly impossible was the sight witnessed by the learned
astronomers that they have never ventured to make the incident public, although
long after the boy had darted away into the east they argued together
concerning the marvelous and incomprehensible vision. Afterward they secretly
engrossed the circumstance upon their records, but resolved never to mention it
in public, lest their wisdom and veracity should be assailed by the skeptical.
Meantime Rob rose to a higher altitude, and sped swiftly across the great
continent. By noon he sighted Chicago, and after a brief inspection of the
place from the air determined to devote at least an hour to forming the
acquaintance of this most wonderful and cosmopolitan city.
When he had somewhat recovered, Rob sat up and looked around him. The elder
sailor was kneeling in earnest prayer, offering grateful thanks for his escape
from suffering and death. The younger one lay upon the ground sobbing and still
violently agitated by recollections of the frightful experiences he had
undergone. Although he did not show his feelings as plainly as the men, the boy
was none the less gratified at having been instrumental in saving the lives of
two fellow-beings.
The darkness was by this time rapidly enveloping them, so Rob asked his
companions to gather some brushwood and light a fire, which they quickly did.
The evening was cool for the time of year, and the heat from the fire was
cheering and grateful; so they all lay near the glowing embers and fell fast
asleep.
The sound of voices aroused Rob next morning, and on opening his eyes and
gazing around he saw several rudely dressed men approaching. The two
shipwrecked sailors were still sound asleep.
Rob stood up and waited for the strangers to draw near. They seemed to be
fishermen, and were much surprised at finding three people asleep upon the
bluff.
"Whar `n thunder `d ye come from?" asked the foremost fisherman, in a surprised
voice.
"From the sea," replied the boy. "My friends here are shipwrecked sailors from
the `Cynthia Jane.`"
"But how`d ye make out to climb the bluff?" inquired a second fisherman; "no
one ever did it afore, as we knows on."
"Oh, that is a long story," replied the boy, evasively.
The two sailors had awakened and now saluted the new-comers. Soon they were
exchanging a running fire of questions and answers.
"Where are we?" Rob heard the little sailor ask.
"Coast of Oregon," was the reply. "We`re about seven miles from Port Orford by
land an` about ten miles by sea."
"Do you live at Port Orford?" inquired the sailor.
"That`s what we do, friend; an` if your party wants to join us we`ll do our
best to make you comf`table, bein` as you`re shipwrecked an` need help."
Just then a loud laugh came from another group, where the elder sailor had been
trying to explain Rob`s method of flying through the air.
"Laugh all you want to," said the sailor, sullenly; "it`s true--ev`ry word of
it!"
"Mebbe you think it, friend," answered a big, good-natured fisherman; "but it`s
well known that shipwrecked folks go crazy sometimes, an` imagine strange
things. Your mind seems clear enough in other ways, so I advise you to try and
forget your dreams about flyin`."
Rob now stepped forward and shook hands with the sailors.
"I see you have found friends," he said to them, "so I will leave you and
continue my journey, as I`m in something of a hurry."
Both sailors began to thank him profusely for their rescue, but he cut them
short.
"That`s all right. Of course I couldn`t leave you on that island to starve to
death, and I`m glad I was able to bring you away with me."
"But you threatened to drop me into the sea," remarked the little sailor, in a
grieved voice.
"So I did," said Rob, laughing; "but I wouldn`t have done it for the world--not
even to have saved my own life. Good-by!"
He turned the indicator and mounted skyward, to the unbounded amazement of the
fishermen, who stared after him with round eyes and wide open mouths.
"This sight will prove to them that the sailors are not crazy," he thought, as
he turned to the south and sped away from the bluff. "I suppose those simple
fishermen will never forget this wonderful occurrence, and they`ll probably
make reg`lar heroes of the two men who have crossed the Pacific through the
air."
He followed the coast line, keeping but a short distance above the earth, and
after an hour`s swift flight reached the city of San Francisco.
His shoulders were sore and stiff from the heavy strain upon them of the
previous day, and he wished more than once that he had some of his mother`s
household liniment to rub them with. Yet so great was his delight at reaching
once more his native land that all discomforts were speedily forgotten.
Much as he would have enjoyed a day in the great metropolis of the Pacific
slope, Rob dared not delay longer than to take a general view of the place, to
note its handsome edifices and to wonder at the throng of Chinese inhabiting
one section of the town.
These things were much more plainly and quickly viewed by Rob from above than
by threading a way through the streets on foot; for he looked down upon the
city as a bird does, and covered miles with a single glance.
Having satisfied his curiosity without attempting to alight, he turned to the
southeast and followed the peninsula as far as Palo Alto, where he viewed the
magnificent buildings of the university. Changing his course to the east, he
soon reached Mount Hamilton, and, being attracted by the great tower of the
Lick Observatory, he hovered over it until he found he had attracted the
excited gaze of the inhabitants, who doubtless observed him very plainly
through the big telescope.
But so unreal and seemingly impossible was the sight witnessed by the learned
astronomers that they have never ventured to make the incident public, although
long after the boy had darted away into the east they argued together
concerning the marvelous and incomprehensible vision. Afterward they secretly
engrossed the circumstance upon their records, but resolved never to mention it
in public, lest their wisdom and veracity should be assailed by the skeptical.
Meantime Rob rose to a higher altitude, and sped swiftly across the great
continent. By noon he sighted Chicago, and after a brief inspection of the
place from the air determined to devote at least an hour to forming the
acquaintance of this most wonderful and cosmopolitan city.
How Rob Saved A Republic
While following the shifting scenes of the fascinating Record Rob noted an
occurrence that caused him to give a low whistle of astonishment and devote
several moments to serious thought.
"I believe it`s about time I interfered with the politics of this Republic," he
said, at last, as he closed the lid of the metal box and restored it to his
pocket. "If I don`t take a hand there probably won`t be a Republic of France
very long and, as a good American, I prefer a republic to a monarchy."
Then he walked down-stairs and found his English-speaking waiter.
"Where`s President Loubet?" he asked.
"Ze President! Ah, he is wiz his mansion. To be at his residence, M`sieur."
"Where is his residence?"
The waiter began a series of voluble and explicit directions which so confused
the boy that he exclaimed:
"Oh, much obliged!" and walked away in disgust.
Gaining the street he approached a gendarme and repeated his question, with no
better result than before, for the fellow waved his arms wildly in all
directions and roared a volley of incomprehensible French phrases that conveyed
no meaning whatever.
"If ever I travel in foreign countries again," said Rob, "I`ll learn their
lingo in advance. Why doesn`t the Demon get up a conversation machine that will
speak all languages?"
By dint of much inquiry, however, and after walking several miles following
ambiguous directions, he managed to reach the residence of President Loubet.
But there he was politely informed that the President was busily engaged in his
garden, and would see no one.
"That`s all right," said the boy, calmly. "If he`s in the garden I`ll have no
trouble finding him."
Then, to the amazement of the Frenchmen, Rob shot into the air fifty feet or
so, from which elevation he overlooked a pretty garden in the rear of the
President`s mansion. The place was protected from ordinary intrusion by high
walls, but Rob descended within the enclosure and walked up to a man who was
writing at a small table placed under the spreading branches of a large tree.
"Is this President Loubet?" he inquired, with a bow.
The gentleman looked up.
"My servants were instructed to allow no one to disturb me," he said, speaking
in excellent English.
"It isn`t their fault; I flew over the wall," returned Rob. "The fact is," he
added, hastily, as he noted the President`s frown, "I have come to save the
Republic; and I haven`t much time to waste over a bundle of Frenchmen, either."
The President seemed surprised.
"Your name!" he demanded, sharply.
"Robert Billings Joslyn, United States of America!"
"Your business, Monsieur Joslyn!"
Rob drew the Record from his pocket and placed it upon the table.
"This, sir," said he, "is an electrical device that records all important
events. I wish to call your attention to a scene enacted in Paris last evening
which may have an effect upon the future history of your country."
He opened the lid, placed the Record so that the President could see clearly,
and then watched the changing expressions upon the great man`s face; first
indifference, then interest, the next moment eagerness and amazement.
"MON DIEU!" he gasped; "the Orleanists!"
Rob nodded.
"Yes; they`ve worked up a rather pretty plot, haven`t they?"
The President did not reply. He was anxiously watching the Record and
scribbling notes on a paper beside him. His face was pale and his lips tightly
compressed.
Finally he leaned back in his chair and asked:
"Can you reproduce this scene again?"
"Certainly, sir," answered the boy; "as often as you like."
"Will you remain here while I send for my minister of police? It will require
but a short time."
"Call him up, then. I`m in something of a hurry myself, but now I`ve mixed up
with this thing I`ll see it through."
The President touched a bell and gave an order to his servant. Then he turned
to Rob and said, wonderingly:
"You are a boy!"
"That`s true, Mr. President," was the answer; "but an American boy, you must
remember. That makes a big difference, I assure you."
The President bowed gravely.
"This is your invention?" he asked.
"No; I`m hardly equal to that. But the inventor has made me a present of the
Record, and it`s the only one in the world."
"It is a marvel," remarked the President, thoughtfully. "More! It is a real
miracle. We are living in an age of wonders, my young friend."
"No one knows that better than myself, sir," replied Rob. "But, tell me, can
you trust your chief of police?"
"I think so," said the President, slowly; "yet since your invention has shown
me that many men I have considered honest are criminally implicated in this
royalist plot, I hardly know whom to depend upon."
"Then please wear these spectacles during your interview with the minister of
police," said the boy. "You must say nothing, while he is with us, about
certain marks that will appear upon his forehead; but when he has gone I will
explain those marks so you will understand them."
The President covered his eyes with the spectacles.
"Why," he exclaimed, "I see upon your own brow the letters--"
"Stop, sir!" interrupted Rob, with a blush; "I don`t care to know what the
letters are, if it`s just the same to you."
The President seemed puzzled by this speech, but fortunately the minister of
police arrived just then and, under Rob`s guidance, the pictured record of the
Orleanist plot was reproduced before the startled eyes of the official.
"And now," said the boy, "let us see if any of this foolishness is going on
just at present."
He turned to the opposite side of the Record and allowed the President and his
minister of police to witness the quick succession of events even as they
occurred.
Suddenly the minister cried, "Ha!" and, pointing to the figure of a man
disembarking from an English boat at Calais, he said, excitedly:
"That, your Excellency, is the Duke of Orleans, in disguise! I must leave you
for a time, that I may issue some necessary orders to my men; but this evening
I shall call to confer with you regarding the best mode of suppressing this
terrible plot."
When the official had departed, the President removed the spectacles from his
eyes and handed them to Rob.
"What did you see?" asked the boy.
"The letters `G` and `W`."
"Then you may trust him fully," declared Rob, and explained the construction of
the Character Marker to the interested and amazed statesman.
"And now I must go," he continued, "for my stay in your city will be a short
one and I want to see all I can."
The President scrawled something on a sheet of paper and signed his name to it,
afterward presenting it, with a courteous bow, to his visitor.
"This will enable you to go wherever you please, while in Paris," he said. "I
regret my inability to reward you properly for the great service you have
rendered my country; but you have my sincerest gratitude, and may command me in
any way."
"Oh, that`s all right," answered Rob. "I thought it was my duty to warn you,
and if you look sharp you`ll be able to break up this conspiracy. But I don`t
want any reward. Good day, sir."
He turned the indicator of his traveling machine and immediately rose into the
air, followed by a startled exclamation from the President of France.
Moving leisurely over the city, he selected a deserted thoroughfare to alight
in, from whence he wandered unobserved into the beautiful boulevards. These
were now brilliantly lighted, and crowds of pleasure seekers thronged them
everywhere. Rob experienced a decided sense of relief as he mixed with the gay
populace and enjoyed the sights of the splendid city, for it enabled him to
forget, for a time, the responsibilities thrust upon him by the possession of
the Demon`s marvelous electrical devices
While following the shifting scenes of the fascinating Record Rob noted an
occurrence that caused him to give a low whistle of astonishment and devote
several moments to serious thought.
"I believe it`s about time I interfered with the politics of this Republic," he
said, at last, as he closed the lid of the metal box and restored it to his
pocket. "If I don`t take a hand there probably won`t be a Republic of France
very long and, as a good American, I prefer a republic to a monarchy."
Then he walked down-stairs and found his English-speaking waiter.
"Where`s President Loubet?" he asked.
"Ze President! Ah, he is wiz his mansion. To be at his residence, M`sieur."
"Where is his residence?"
The waiter began a series of voluble and explicit directions which so confused
the boy that he exclaimed:
"Oh, much obliged!" and walked away in disgust.
Gaining the street he approached a gendarme and repeated his question, with no
better result than before, for the fellow waved his arms wildly in all
directions and roared a volley of incomprehensible French phrases that conveyed
no meaning whatever.
"If ever I travel in foreign countries again," said Rob, "I`ll learn their
lingo in advance. Why doesn`t the Demon get up a conversation machine that will
speak all languages?"
By dint of much inquiry, however, and after walking several miles following
ambiguous directions, he managed to reach the residence of President Loubet.
But there he was politely informed that the President was busily engaged in his
garden, and would see no one.
"That`s all right," said the boy, calmly. "If he`s in the garden I`ll have no
trouble finding him."
Then, to the amazement of the Frenchmen, Rob shot into the air fifty feet or
so, from which elevation he overlooked a pretty garden in the rear of the
President`s mansion. The place was protected from ordinary intrusion by high
walls, but Rob descended within the enclosure and walked up to a man who was
writing at a small table placed under the spreading branches of a large tree.
"Is this President Loubet?" he inquired, with a bow.
The gentleman looked up.
"My servants were instructed to allow no one to disturb me," he said, speaking
in excellent English.
"It isn`t their fault; I flew over the wall," returned Rob. "The fact is," he
added, hastily, as he noted the President`s frown, "I have come to save the
Republic; and I haven`t much time to waste over a bundle of Frenchmen, either."
The President seemed surprised.
"Your name!" he demanded, sharply.
"Robert Billings Joslyn, United States of America!"
"Your business, Monsieur Joslyn!"
Rob drew the Record from his pocket and placed it upon the table.
"This, sir," said he, "is an electrical device that records all important
events. I wish to call your attention to a scene enacted in Paris last evening
which may have an effect upon the future history of your country."
He opened the lid, placed the Record so that the President could see clearly,
and then watched the changing expressions upon the great man`s face; first
indifference, then interest, the next moment eagerness and amazement.
"MON DIEU!" he gasped; "the Orleanists!"
Rob nodded.
"Yes; they`ve worked up a rather pretty plot, haven`t they?"
The President did not reply. He was anxiously watching the Record and
scribbling notes on a paper beside him. His face was pale and his lips tightly
compressed.
Finally he leaned back in his chair and asked:
"Can you reproduce this scene again?"
"Certainly, sir," answered the boy; "as often as you like."
"Will you remain here while I send for my minister of police? It will require
but a short time."
"Call him up, then. I`m in something of a hurry myself, but now I`ve mixed up
with this thing I`ll see it through."
The President touched a bell and gave an order to his servant. Then he turned
to Rob and said, wonderingly:
"You are a boy!"
"That`s true, Mr. President," was the answer; "but an American boy, you must
remember. That makes a big difference, I assure you."
The President bowed gravely.
"This is your invention?" he asked.
"No; I`m hardly equal to that. But the inventor has made me a present of the
Record, and it`s the only one in the world."
"It is a marvel," remarked the President, thoughtfully. "More! It is a real
miracle. We are living in an age of wonders, my young friend."
"No one knows that better than myself, sir," replied Rob. "But, tell me, can
you trust your chief of police?"
"I think so," said the President, slowly; "yet since your invention has shown
me that many men I have considered honest are criminally implicated in this
royalist plot, I hardly know whom to depend upon."
"Then please wear these spectacles during your interview with the minister of
police," said the boy. "You must say nothing, while he is with us, about
certain marks that will appear upon his forehead; but when he has gone I will
explain those marks so you will understand them."
The President covered his eyes with the spectacles.
"Why," he exclaimed, "I see upon your own brow the letters--"
"Stop, sir!" interrupted Rob, with a blush; "I don`t care to know what the
letters are, if it`s just the same to you."
The President seemed puzzled by this speech, but fortunately the minister of
police arrived just then and, under Rob`s guidance, the pictured record of the
Orleanist plot was reproduced before the startled eyes of the official.
"And now," said the boy, "let us see if any of this foolishness is going on
just at present."
He turned to the opposite side of the Record and allowed the President and his
minister of police to witness the quick succession of events even as they
occurred.
Suddenly the minister cried, "Ha!" and, pointing to the figure of a man
disembarking from an English boat at Calais, he said, excitedly:
"That, your Excellency, is the Duke of Orleans, in disguise! I must leave you
for a time, that I may issue some necessary orders to my men; but this evening
I shall call to confer with you regarding the best mode of suppressing this
terrible plot."
When the official had departed, the President removed the spectacles from his
eyes and handed them to Rob.
"What did you see?" asked the boy.
"The letters `G` and `W`."
"Then you may trust him fully," declared Rob, and explained the construction of
the Character Marker to the interested and amazed statesman.
"And now I must go," he continued, "for my stay in your city will be a short
one and I want to see all I can."
The President scrawled something on a sheet of paper and signed his name to it,
afterward presenting it, with a courteous bow, to his visitor.
"This will enable you to go wherever you please, while in Paris," he said. "I
regret my inability to reward you properly for the great service you have
rendered my country; but you have my sincerest gratitude, and may command me in
any way."
"Oh, that`s all right," answered Rob. "I thought it was my duty to warn you,
and if you look sharp you`ll be able to break up this conspiracy. But I don`t
want any reward. Good day, sir."
He turned the indicator of his traveling machine and immediately rose into the
air, followed by a startled exclamation from the President of France.
Moving leisurely over the city, he selected a deserted thoroughfare to alight
in, from whence he wandered unobserved into the beautiful boulevards. These
were now brilliantly lighted, and crowds of pleasure seekers thronged them
everywhere. Rob experienced a decided sense of relief as he mixed with the gay
populace and enjoyed the sights of the splendid city, for it enabled him to
forget, for a time, the responsibilities thrust upon him by the possession of
the Demon`s marvelous electrical devices
The Cannibal Island
Doubtless the adventures of the day had tired Rob, for he slept throughout the
night as comfortably as if he had been within his own room, lying upon his own
bed. When, at last, he opened his eyes and gazed sleepily about him, he found
himself over a great body of water, moving along with considerable speed.
"It`s the ocean, of course," he said to himself. "I haven`t reached Cuba yet."
It is to be regretted that Rob`s knowledge of geography was so superficial;
for, as he had intended to reach Cuba, he should have taken a course almost
southwest from Boston, instead of southeast. The sad result of his ignorance
you will presently learn, for during the entire day he continued to travel over
a boundless waste of ocean, without the sight of even an island to cheer him.
The sun shone so hot that he regretted he had not brought an umbrella. But he
wore a wide-brimmed straw hat, which protected him somewhat, and he finally
discovered that by rising to a considerable distance above the ocean he avoided
the reflection of the sun upon the water and also came with the current of good
breeze.
Of course he dared no stop, for there was no place to land; so he calmly
continued his journey.
"It may be I`ve missed Cuba," he thought; "but I can not change my course now,
for if I did I might get lost, and never be able to find land again. If I keep
on as I am I shall be sure to reach land of some sort, in time, and when I wish
to return home I can set the indicator to the northwest and that will take me
directly back to Boston."
This was good reasoning, but the rash youth had no idea he was speeding over
the ocean, or that he was destined to arrive shortly at the barbarous island of
Brava, off the coast of Africa. Yet such was the case; just as the sun sank
over the edge of the waves he saw, to his great relief, a large island directly
in his path.
He dropped to a lower position in the air, and when he judged himself to be
over the center of the island he turned the indicator to zero and stopped short.
The country was beautifully wooded, while pretty brooks sparkled through the
rich green foliage of the trees. The island sloped upwards from the sea-coast
in all directions, rising to a hill that was almost a mountain in the center.
There were two open spaces, one on each side of the island, and Rob saw that
these spaces were occupied by queer-looking huts built from brushwood and
branches of trees. This showed that the island was inhabited, but as Rob had no
idea what island it was he wisely determined not to meet the natives until he
had discovered what they were like and whether they were disposed to be
friendly.
So he moved over the hill, the top of which proved to be a flat, grass-covered
plateau about fifty feet in diameter. Finding it could not be easily reached
from below, on account of its steep sides, and contained neither men nor
animals, he alighted on the hill-top and touched his feet to the earth for the
first time in twenty-four hours.
The ride through the air had not tired him in the least; in fact, he felt as
fresh and vigorous as if he had been resting throughout the journey. As he
walked upon the soft grass of the plateau he felt elated, and compared himself
to the explorers of ancient days; for it was evident that civilization had not
yet reached this delightful spot.
There was scarcely any twilight in this tropical climate and it grew dark
quickly. Within a few minutes the entire island, save where he stood, became
dim and indistinct. He ate his daily tablet, and after watching the red glow
fade in the western sky and the gray shadows of night settle around him he
stretched himself comfortably upon the grass and went to sleep.
The events of the day must have deepened his slumber, for when he awoke the sun
was shining almost directly over him, showing that the day was well advanced.
He stood up, rubbed the sleep from his eyes and decided he would like a drink
of water. From where he stood he could see several little brooks following
winding paths through the forest, so he settled upon one that seemed farthest
from the brushwood villages, and turning his indicator in that direction soon
floated through the air to a sheltered spot upon the bank.
Kneeling down, he enjoyed a long, refreshing drink of the clear water, but as
he started to regain his feet a coil of rope was suddenly thrown about him,
pinning his arms to his sides and rendering him absolutely helpless.
At the same time his ears were saluted with a wild chattering in an unknown
tongue, and he found himself surrounded by a group of natives of hideous
appearance. They were nearly naked, and bore spears and heavy clubs as their
only weapons. Their hair was long, curly, and thick as bushes, and through
their noses and ears were stuck the teeth of sharks and curious metal ornaments.
These creatures had stolen upon Rob so quietly that he had not heard a sound,
but now they jabbered loudly, as if much excited.
Finally one fat and somewhat aged native, who seemed to be a chief, came close
to Rob and said, in broken English:
"How get here?"
"I flew," said the boy, with a grin.
The chief shook his head, saying:
"No boat come. How white man come?"
"Through the air," replied Rob, who was rather flattered at being called
a "man."
The chief looked into the air with a puzzled expression and shook his head
again.
"White man lie," he said calmly.
Then he held further conversation with his fellows, after which he turned to
Rob and announced:
"Me see white man many times. Come in big boats. White man all bad. Make kill
with bang-sticks. We kill white man with club. Then we eat white man. Dead
white man good. Live white man bad!"
This did not please Rob at all. The idea of being eaten by savages had never
occurred to him as a sequel to his adventures. So he said rather anxiously to
the chief.
"Look here, old fellow; do you want to die?"
"Me no die. You die," was the reply.
"You`ll die, too, if you eat me," said Rob. "I`m full of poison."
"Poison? Don`t know poison," returned the chief, much perplexed to understand
him.
"Well, poison will make you sick--awful sick. Then you`ll die. I`m full of it;
eat it every day for breakfast. It don`t hurt white men, you see, but it kills
black men quicker than the bang-stick."
The chief listened to this statement carefully, but only understood it in part.
After a moment`s reflection he declared:
"White man lie. Lie all time. Me eat plenty white man. Never get sick; never
die." Then he added, with renewed cheerfulness: "Me eat you, too!"
Before Rob could think of a further protest, his captors caught up the end of
the rope and led him away through the forest. He was tightly bound, and one
strand of rope ran across the machine on his wrist and pressed it into his
flesh until the pain was severe. But he resolved to be brave, whatever
happened, so he stumbled along after the savages without a word.
After a brief journey they came to a village, where Rob was thrust into a
brushwood hut and thrown upon the ground, still tightly bound.
"We light fire," said the chief. "Then kill little white man. Then eat him."
With this comforting promise he went away and left Rob alone to think the
matter over.
"This is tough," reflected the boy, with a groan. "I never expected to feed
cannibals. Wish I was at home with mother and dad and the girls. Wish I`d never
seen the Demon of Electricity and his wonderful inventions. I was happy enough
before I struck that awful Master Key. And now I`ll be eaten--with salt and
pepper, probably. Wonder if there`ll be any gravy. Perhaps they`ll boil me,
with biscuits, as mother does chickens. Oh-h-h-h-h! It`s just awful!"
In the midst of these depressing thoughts h
Doubtless the adventures of the day had tired Rob, for he slept throughout the
night as comfortably as if he had been within his own room, lying upon his own
bed. When, at last, he opened his eyes and gazed sleepily about him, he found
himself over a great body of water, moving along with considerable speed.
"It`s the ocean, of course," he said to himself. "I haven`t reached Cuba yet."
It is to be regretted that Rob`s knowledge of geography was so superficial;
for, as he had intended to reach Cuba, he should have taken a course almost
southwest from Boston, instead of southeast. The sad result of his ignorance
you will presently learn, for during the entire day he continued to travel over
a boundless waste of ocean, without the sight of even an island to cheer him.
The sun shone so hot that he regretted he had not brought an umbrella. But he
wore a wide-brimmed straw hat, which protected him somewhat, and he finally
discovered that by rising to a considerable distance above the ocean he avoided
the reflection of the sun upon the water and also came with the current of good
breeze.
Of course he dared no stop, for there was no place to land; so he calmly
continued his journey.
"It may be I`ve missed Cuba," he thought; "but I can not change my course now,
for if I did I might get lost, and never be able to find land again. If I keep
on as I am I shall be sure to reach land of some sort, in time, and when I wish
to return home I can set the indicator to the northwest and that will take me
directly back to Boston."
This was good reasoning, but the rash youth had no idea he was speeding over
the ocean, or that he was destined to arrive shortly at the barbarous island of
Brava, off the coast of Africa. Yet such was the case; just as the sun sank
over the edge of the waves he saw, to his great relief, a large island directly
in his path.
He dropped to a lower position in the air, and when he judged himself to be
over the center of the island he turned the indicator to zero and stopped short.
The country was beautifully wooded, while pretty brooks sparkled through the
rich green foliage of the trees. The island sloped upwards from the sea-coast
in all directions, rising to a hill that was almost a mountain in the center.
There were two open spaces, one on each side of the island, and Rob saw that
these spaces were occupied by queer-looking huts built from brushwood and
branches of trees. This showed that the island was inhabited, but as Rob had no
idea what island it was he wisely determined not to meet the natives until he
had discovered what they were like and whether they were disposed to be
friendly.
So he moved over the hill, the top of which proved to be a flat, grass-covered
plateau about fifty feet in diameter. Finding it could not be easily reached
from below, on account of its steep sides, and contained neither men nor
animals, he alighted on the hill-top and touched his feet to the earth for the
first time in twenty-four hours.
The ride through the air had not tired him in the least; in fact, he felt as
fresh and vigorous as if he had been resting throughout the journey. As he
walked upon the soft grass of the plateau he felt elated, and compared himself
to the explorers of ancient days; for it was evident that civilization had not
yet reached this delightful spot.
There was scarcely any twilight in this tropical climate and it grew dark
quickly. Within a few minutes the entire island, save where he stood, became
dim and indistinct. He ate his daily tablet, and after watching the red glow
fade in the western sky and the gray shadows of night settle around him he
stretched himself comfortably upon the grass and went to sleep.
The events of the day must have deepened his slumber, for when he awoke the sun
was shining almost directly over him, showing that the day was well advanced.
He stood up, rubbed the sleep from his eyes and decided he would like a drink
of water. From where he stood he could see several little brooks following
winding paths through the forest, so he settled upon one that seemed farthest
from the brushwood villages, and turning his indicator in that direction soon
floated through the air to a sheltered spot upon the bank.
Kneeling down, he enjoyed a long, refreshing drink of the clear water, but as
he started to regain his feet a coil of rope was suddenly thrown about him,
pinning his arms to his sides and rendering him absolutely helpless.
At the same time his ears were saluted with a wild chattering in an unknown
tongue, and he found himself surrounded by a group of natives of hideous
appearance. They were nearly naked, and bore spears and heavy clubs as their
only weapons. Their hair was long, curly, and thick as bushes, and through
their noses and ears were stuck the teeth of sharks and curious metal ornaments.
These creatures had stolen upon Rob so quietly that he had not heard a sound,
but now they jabbered loudly, as if much excited.
Finally one fat and somewhat aged native, who seemed to be a chief, came close
to Rob and said, in broken English:
"How get here?"
"I flew," said the boy, with a grin.
The chief shook his head, saying:
"No boat come. How white man come?"
"Through the air," replied Rob, who was rather flattered at being called
a "man."
The chief looked into the air with a puzzled expression and shook his head
again.
"White man lie," he said calmly.
Then he held further conversation with his fellows, after which he turned to
Rob and announced:
"Me see white man many times. Come in big boats. White man all bad. Make kill
with bang-sticks. We kill white man with club. Then we eat white man. Dead
white man good. Live white man bad!"
This did not please Rob at all. The idea of being eaten by savages had never
occurred to him as a sequel to his adventures. So he said rather anxiously to
the chief.
"Look here, old fellow; do you want to die?"
"Me no die. You die," was the reply.
"You`ll die, too, if you eat me," said Rob. "I`m full of poison."
"Poison? Don`t know poison," returned the chief, much perplexed to understand
him.
"Well, poison will make you sick--awful sick. Then you`ll die. I`m full of it;
eat it every day for breakfast. It don`t hurt white men, you see, but it kills
black men quicker than the bang-stick."
The chief listened to this statement carefully, but only understood it in part.
After a moment`s reflection he declared:
"White man lie. Lie all time. Me eat plenty white man. Never get sick; never
die." Then he added, with renewed cheerfulness: "Me eat you, too!"
Before Rob could think of a further protest, his captors caught up the end of
the rope and led him away through the forest. He was tightly bound, and one
strand of rope ran across the machine on his wrist and pressed it into his
flesh until the pain was severe. But he resolved to be brave, whatever
happened, so he stumbled along after the savages without a word.
After a brief journey they came to a village, where Rob was thrust into a
brushwood hut and thrown upon the ground, still tightly bound.
"We light fire," said the chief. "Then kill little white man. Then eat him."
With this comforting promise he went away and left Rob alone to think the
matter over.
"This is tough," reflected the boy, with a groan. "I never expected to feed
cannibals. Wish I was at home with mother and dad and the girls. Wish I`d never
seen the Demon of Electricity and his wonderful inventions. I was happy enough
before I struck that awful Master Key. And now I`ll be eaten--with salt and
pepper, probably. Wonder if there`ll be any gravy. Perhaps they`ll boil me,
with biscuits, as mother does chickens. Oh-h-h-h-h! It`s just awful!"
In the midst of these depressing thoughts h
• ............................. Demon of Electricity IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: zy6oska 17.11.04, 23:09 zarchiwizowany
http://www.underthesun.cc/Baum/masterkey/masterkey4.html
"Don`t mention it," returned the Demon, dryly. "These three gifts you may amuse
yourself with for the next week. It seems hard to entrust such great scientific
discoveries to the discretion of a mere boy; but they are quite harmless, so if
you exercise proper care you can not get into trouble through their possession.
And who knows what benefits to humanity may result? One week from to-day, at
this hour, I will again appear to you, at which time you shall receive the
second series of electrical gifts."
"I`m not sure," said Rob, "that I shall be able again to make the connections
that will strike the Master Key."
"Probably not," answered the Demon. "Could you accomplish that, you might
command my services forever. But, having once succeeded, you are entitled to
the nine gifts--three each week for three weeks--so you have no need to call me
to do my duty. I shall appear of my own accord."
"Thank you," murmured the boy.
The Demon bowed and spread his hands in the form of a semi-circle. An instant
later there was a blinding flash, and when Rob recovered from it and opened his
eyes the Demon of Electricity had disappeared.
There is little doubt that this strange experience befallen a grown man he
would have been stricken with a fit of trembling or a sense of apprehension, or
even fear, at the thought of having faced the terrible Demon of Electricity, of
having struck the Master Key of the world`s greatest natural forces, and
finding himself possessed of three such wonderful and useful gifts. But a boy
takes everything as a matter of course. As the tree of knowledge sprouts and
expands within him, shooting out leaf after leaf of practical experience, the
succession of surprises dulls his faculty of wonderment. It takes a great deal
to startle a boy.
Rob was full of delight at his unexpected good fortune; but he did not stop to
consider that there was anything remarkably queer or uncanny in the manner in
which it had come to him. His chief sensation was one of pride. He would now be
able to surprise those who had made fun of his electrical craze and force them
to respect his marvelous powers. He decided to say nothing about the Demon or
the accidental striking of the Master Key. In exhibiting to his friends the
electrical devices he had acquired it would be "no end of fun" to mark their
amazement and leave them to guess how he performed his feats.
So he put his treasures into his pocket, locked his workshop and went
downstairs to his room to prepare for dinner.
While brushing his hair he remembered it was no longer necessary for him to eat
ordinary food. He was feeling quite hungry at that moment, for he had a boy`s
ravenous appetite; but, taking the silver box from his pocket, he swallowed a
tablet and at once felt his hunger as fully satisfied as if he had partaken of
a hearty meal, while at the same time he experienced an exhilarating glow
throughout his body and a clearness of brain and gaiety of spirits which filled
him with intense gratification.
Still, he entered the dining-room when the bell rang and found his father and
mother and sisters already assembled there.
"Where have you been all day, Robert?" inquired his mother.
"No need to ask," said Mr. Joslyn, with a laugh. "Fussing over electricity,
I`ll bet a cookie!"
"I do wish," said the mother, fretfully, "that he would get over that mania. It
unfits him for anything else."
"Precisely," returned her husband, dishing the soup; "but it fits him for a
great career when he becomes a man. Why shouldn`t he spend his summer vacation
in pursuit of useful knowledge instead of romping around like ordinary boys?"
"No soup, thank you," said Rob.
"What!" exclaimed his father, looking at him in surprise, "it`s your favorite
soup."
"I know," said Rob, quietly, "but I don`t want any."
"Are you ill, Robert?" asked his mother.
"Never felt better in my life," answered Rob, truthfully.
Yet Mrs. Joslyn looked worried, and when Rob refused the roast, she was really
shocked.
"Let me feel your pulse, my poor boy!" she commanded, and wondered to find it
so regular.
In fact, Rob`s action surprised them all. He sat calmly throughout the meal,
eating nothing, but apparently in good health and spirits, while even his
sisters regarded him with troubled countenances.
"He`s worked too hard, I guess," said Mr. Joslyn, shaking his head sadly.
"Oh, no; I haven`t," protested Rob; "but I`ve decided not to eat anything,
hereafter. It`s a bad habit, and does more harm than good."
"Wait till breakfast," said sister Helen, with a laugh; "you`ll be hungry
enough by that time."
However, the boy had no desire for food at breakfast time, either, as the
tablet sufficed for an entire day. So he renewed the anxiety of the family by
refusing to join them at the table.
"If this goes on," Mr Joslyn said to his son, when breakfast was finished, "I
shall be obliged to send you away for your health."
"I think of making a trip this morning," said Rob, carelessly.
"Where to?"
"Oh, I may go to Boston, or take a run over to Cuba or Jamaica," replied the
boy.
"But you can not go so far by yourself," declared his father; "and there is no
one to go with you, just now. Nor can I spare the money at present for so
expensive a trip."
"Oh, it won`t cost anything," replied Rob, with a smile.
Mr. Joslyn looked upon him gravely and sighed. Mrs. Joslyn bent over her son
with tears in her eyes and said:
"This electrical nonsense has affected your mind, dear. You must promise me to
keep away from that horrid workshop for a time."
"I won`t enter it for a week," he answered. "But you needn`t worry about me. I
haven`t been experimenting with electricity all this time for nothing, I can
tell you. As for my health, I`m as well and strong as any boy need be, and
there`s nothing wrong with my head, either. Common folks always think great men
are crazy, but Edison and Tesla and I don`t pay any attention to that. We`ve
got our discoveries to look after. Now, as I said, I`m going for a little trip
in the interests of science. I may be back to-night, or I may be gone several
days. Anyhow, I`ll be back in a week, and you mustn`t worry about me a single
minute."
"How are you going?" inquired his father, in the gentle, soothing tone persons
use in addressing maniacs.
"Through the air," said Rob.
His father groaned.
"Where`s your balloon?" inquired sister Mabel, sarcastically.
"I don`t need a balloon," returned the boy. "That`s a clumsy way of traveling,
at best. I shall go by electric propulsion."
"Good gracious!" cried Mr. Joslyn, and the mother murmured: "My poor boy! my
poor boy!"
"As you are my nearest relatives," continued Rob, not noticing these
exclamations, "I will allow you to come into the back yard and see me start.
You will then understand something of my electrical powers."
They followed him at once, although with unbelieving faces, and on the way Rob
clasped the little machine to his left wrist, so that his coat sleeve nearly
hid it.
When they reached the lawn at the back of the house Rob kissed them all good-
by, much to his sisters` amusement, and turned the indicator of the little
instrument to the word "up."
Immediately he began to rise into the air.
"Don`t worry about me!" he called down to them. "Good-by!"
Mrs. Joslyn, with a scream of terror, hid her face in her hands.
"He`ll break his neck!" cried the astounded father, tipping back his head to
look after his departing son.
"Come back! Come back!" shouted the girls to the soaring adventurer.
"I will--some day!" was the far-away answer.
Having risen high enough to pass over the tallest tree or steeple, Rob put the
indicator to the east of the compass-dial and at o
"Don`t mention it," returned the Demon, dryly. "These three gifts you may amuse
yourself with for the next week. It seems hard to entrust such great scientific
discoveries to the discretion of a mere boy; but they are quite harmless, so if
you exercise proper care you can not get into trouble through their possession.
And who knows what benefits to humanity may result? One week from to-day, at
this hour, I will again appear to you, at which time you shall receive the
second series of electrical gifts."
"I`m not sure," said Rob, "that I shall be able again to make the connections
that will strike the Master Key."
"Probably not," answered the Demon. "Could you accomplish that, you might
command my services forever. But, having once succeeded, you are entitled to
the nine gifts--three each week for three weeks--so you have no need to call me
to do my duty. I shall appear of my own accord."
"Thank you," murmured the boy.
The Demon bowed and spread his hands in the form of a semi-circle. An instant
later there was a blinding flash, and when Rob recovered from it and opened his
eyes the Demon of Electricity had disappeared.
There is little doubt that this strange experience befallen a grown man he
would have been stricken with a fit of trembling or a sense of apprehension, or
even fear, at the thought of having faced the terrible Demon of Electricity, of
having struck the Master Key of the world`s greatest natural forces, and
finding himself possessed of three such wonderful and useful gifts. But a boy
takes everything as a matter of course. As the tree of knowledge sprouts and
expands within him, shooting out leaf after leaf of practical experience, the
succession of surprises dulls his faculty of wonderment. It takes a great deal
to startle a boy.
Rob was full of delight at his unexpected good fortune; but he did not stop to
consider that there was anything remarkably queer or uncanny in the manner in
which it had come to him. His chief sensation was one of pride. He would now be
able to surprise those who had made fun of his electrical craze and force them
to respect his marvelous powers. He decided to say nothing about the Demon or
the accidental striking of the Master Key. In exhibiting to his friends the
electrical devices he had acquired it would be "no end of fun" to mark their
amazement and leave them to guess how he performed his feats.
So he put his treasures into his pocket, locked his workshop and went
downstairs to his room to prepare for dinner.
While brushing his hair he remembered it was no longer necessary for him to eat
ordinary food. He was feeling quite hungry at that moment, for he had a boy`s
ravenous appetite; but, taking the silver box from his pocket, he swallowed a
tablet and at once felt his hunger as fully satisfied as if he had partaken of
a hearty meal, while at the same time he experienced an exhilarating glow
throughout his body and a clearness of brain and gaiety of spirits which filled
him with intense gratification.
Still, he entered the dining-room when the bell rang and found his father and
mother and sisters already assembled there.
"Where have you been all day, Robert?" inquired his mother.
"No need to ask," said Mr. Joslyn, with a laugh. "Fussing over electricity,
I`ll bet a cookie!"
"I do wish," said the mother, fretfully, "that he would get over that mania. It
unfits him for anything else."
"Precisely," returned her husband, dishing the soup; "but it fits him for a
great career when he becomes a man. Why shouldn`t he spend his summer vacation
in pursuit of useful knowledge instead of romping around like ordinary boys?"
"No soup, thank you," said Rob.
"What!" exclaimed his father, looking at him in surprise, "it`s your favorite
soup."
"I know," said Rob, quietly, "but I don`t want any."
"Are you ill, Robert?" asked his mother.
"Never felt better in my life," answered Rob, truthfully.
Yet Mrs. Joslyn looked worried, and when Rob refused the roast, she was really
shocked.
"Let me feel your pulse, my poor boy!" she commanded, and wondered to find it
so regular.
In fact, Rob`s action surprised them all. He sat calmly throughout the meal,
eating nothing, but apparently in good health and spirits, while even his
sisters regarded him with troubled countenances.
"He`s worked too hard, I guess," said Mr. Joslyn, shaking his head sadly.
"Oh, no; I haven`t," protested Rob; "but I`ve decided not to eat anything,
hereafter. It`s a bad habit, and does more harm than good."
"Wait till breakfast," said sister Helen, with a laugh; "you`ll be hungry
enough by that time."
However, the boy had no desire for food at breakfast time, either, as the
tablet sufficed for an entire day. So he renewed the anxiety of the family by
refusing to join them at the table.
"If this goes on," Mr Joslyn said to his son, when breakfast was finished, "I
shall be obliged to send you away for your health."
"I think of making a trip this morning," said Rob, carelessly.
"Where to?"
"Oh, I may go to Boston, or take a run over to Cuba or Jamaica," replied the
boy.
"But you can not go so far by yourself," declared his father; "and there is no
one to go with you, just now. Nor can I spare the money at present for so
expensive a trip."
"Oh, it won`t cost anything," replied Rob, with a smile.
Mr. Joslyn looked upon him gravely and sighed. Mrs. Joslyn bent over her son
with tears in her eyes and said:
"This electrical nonsense has affected your mind, dear. You must promise me to
keep away from that horrid workshop for a time."
"I won`t enter it for a week," he answered. "But you needn`t worry about me. I
haven`t been experimenting with electricity all this time for nothing, I can
tell you. As for my health, I`m as well and strong as any boy need be, and
there`s nothing wrong with my head, either. Common folks always think great men
are crazy, but Edison and Tesla and I don`t pay any attention to that. We`ve
got our discoveries to look after. Now, as I said, I`m going for a little trip
in the interests of science. I may be back to-night, or I may be gone several
days. Anyhow, I`ll be back in a week, and you mustn`t worry about me a single
minute."
"How are you going?" inquired his father, in the gentle, soothing tone persons
use in addressing maniacs.
"Through the air," said Rob.
His father groaned.
"Where`s your balloon?" inquired sister Mabel, sarcastically.
"I don`t need a balloon," returned the boy. "That`s a clumsy way of traveling,
at best. I shall go by electric propulsion."
"Good gracious!" cried Mr. Joslyn, and the mother murmured: "My poor boy! my
poor boy!"
"As you are my nearest relatives," continued Rob, not noticing these
exclamations, "I will allow you to come into the back yard and see me start.
You will then understand something of my electrical powers."
They followed him at once, although with unbelieving faces, and on the way Rob
clasped the little machine to his left wrist, so that his coat sleeve nearly
hid it.
When they reached the lawn at the back of the house Rob kissed them all good-
by, much to his sisters` amusement, and turned the indicator of the little
instrument to the word "up."
Immediately he began to rise into the air.
"Don`t worry about me!" he called down to them. "Good-by!"
Mrs. Joslyn, with a scream of terror, hid her face in her hands.
"He`ll break his neck!" cried the astounded father, tipping back his head to
look after his departing son.
"Come back! Come back!" shouted the girls to the soaring adventurer.
"I will--some day!" was the far-away answer.
Having risen high enough to pass over the tallest tree or steeple, Rob put the
indicator to the east of the compass-dial and at o
Familiarity with any great thing removes our awe of it. The great general is
only terrible to the enemy; the great poet is frequently scolded by his wife;
the children of the great statesman clamber about his knees with perfect trust
and impunity; the great actor who is called before the curtain by admiring
audiences is often waylaid at the stage door by his creditors.
So Rob, having conversed for a time with the glorious Demon of Electricity,
began to regard him with more composure and less awe, as his eyes grew more and
more accustomed to the splendor that at first had well-nigh blinded them.
When the Demon announced himself ready to do the boy`s bidding, he frankly
replied:
"I am no skilled electrician, as you very well know. My calling you here was an
accident. So I don`t know how to command you, nor what to ask you to do."
"But I must not take advantage of your ignorance," answered the Demon. "Also, I
am quite anxious to utilize this opportunity to show the world what a powerful
element electricity really is. So permit me to inform you that, having struck
the Master Key, you are at liberty to demand from me three gifts each week for
three successive weeks. These gifts, provided they are within the scope of
electricity, I will grant."
Rob shook his head regretfully.
"If I were a great electrician I should know what to ask," he said. "But I am
too ignorant to take advantage of your kind offer."
"Then," replied the Demon, "I will myself suggest the gifts, and they will be
of such a character that the Earth people will learn the possibilities that lie
before them and be encouraged to work more intelligently and to persevere in
mastering those natural and simple laws which control electricity. For one of
the greatest errors they now labor under is that electricity is complicated and
hard to understand. It is really the simplest Earth element, lying within easy
reach of any one who stretches out his hand to grasp and control its powers."
Rob yawned, for he thought the Demon`s speeches were growing rather tiresome.
Perhaps the genius noticed this rudeness, for he continued:
"I regret, of course, that you are a boy instead of a grown man, for it will
appear singular to your friends that so thoughtless a youth should seemingly
have mastered the secrets that have baffled your most learned scientists. But
that can not be helped, and presently you will become, through my aid, the most
powerful and wonderful personage in all the world."
"Thank you," said Rob, meekly. "It`ll be no end of fun."
"Fun!" echoed the Demon, scornfully. "But never mind; I must use the material
Fate has provided for me, and make the best of it."
"What will you give me first?" asked the boy, eagerly.
"That requires some thought," returned the Demon, and paused for several
moments, while Rob feasted his eyes upon the gorgeous rays of color that
flashed and vibrated in every direction and surrounded the figure of his
visitor with an intense glow that resembled a halo.
Then the Demon raised his head and said:
"The thing most necessary to man is food to nourish his body. He passes a
considerable part of his life in the struggle to procure food, to prepare it
properly, and in the act of eating. This is not right. Your body can not be
very valuable to you if all your time is required to feed it. I shall,
therefore, present you, as my first gift, this box of tablets. Within each
tablet are stored certain elements of electricity which are capable of
nourishing a human body for a full day. All you need do is to toss one into
your mouth each day and swallow it. It will nourish you, satisfy your hunger
and build up your health and strength. The ordinary food of mankind is more or
less injurious; this is entirely beneficial. Moreover, you may carry enough
tablets in your pocket to last for months."
Here he presented Rob the silver box of tablets, and the boy, somewhat
nervously, thanked him for the gift.
"The next requirement of man," continued the Demon, "is defense from his
enemies. I notice with sorrow that men frequently have wars and kill one
another. Also, even in civilized communities, man is in constant danger from
highwaymen, cranks and policemen. To defend himself he uses heavy and dangerous
guns, with which to destroy his enemies. This is wrong. He has no right to take
away what he can not bestow; to destroy what he can not create. To kill a
fellow-creature is a horrid crime, even if done in self-defense. Therefore, my
second gift to you is this little tube. You may carry it within your pocket.
Whenever an enemy threatens you, be it man or beast, simply point the tube and
press this button in the handle. An electric current will instantly be directed
upon your foe, rendering him wholly unconscious for the period of one hour.
During that time you will have opportunity to escape. As for your enemy, after
regaining consciousness he will suffer no inconvenience from the encounter
beyond a slight headache."
"That`s fine!" said Rob, as he took the tube. It was scarcely six inches long,
and hollow at one end.
"The busy lives of men," proceeded the Demon, "require them to move about and
travel in all directions. Yet to assist them there are only such crude and
awkward machines as electric trolleys, cable cars, steam railways and
automobiles. These crawl slowly over the uneven surface of the earth and
frequently get out of order. It has grieved me that men have not yet discovered
what even birds know: that the atmosphere offers them swift and easy means of
traveling from one part of the earth`s surface to another."
"Some people have tried to build airships," remarked Rob.
"So they have; great, unwieldy machines which offer so much resistance to the
air that they are quite useless. A big machine is not needed to carry one
through the air. There are forces in nature which may be readily used for such
purpose. Tell me, what holds you to the Earth, and makes a stone fall to the
ground?"
"Attraction of gravitation," said Rob, promptly.
"Exactly. That is one force I refer to," said the Demon. "The force of
repulsion, which is little known, but just as powerful, is another that mankind
may direct. Then there are the Polar electric forces, attracting objects toward
the north or south poles. You have guessed something of this by the use of the
compass, or electric needle. Opposed to these is centrifugal electric force,
drawing objects from east to west, or in the opposite direction. This force is
created by the whirl of the earth upon its axis, and is easily utilized,
although your scientific men have as yet paid little attention to it.
"These forces, operating in all directions, absolute and immutable, are at the
disposal of mankind. They will carry you through the atmosphere wherever and
whenever you choose. That is, if you know how to control them. Now, here is a
machine I have myself perfected."
The Demon drew from his pocket something that resembled an open-faced watch,
having a narrow, flexible band attached to it.
"When you wish to travel," said he, "attach this little machine to your left
wrist by means of the band. It is very light and will not be in your way. On
this dial are points marked `up` and `down` as well as a perfect compass. When
you desire to rise into the air set the indicator to the word `up,` using a
finger of your right hand to turn it. When you have risen as high as you wish,
set the indicator to the point of the compass you want to follow and you will
be carried by the proper electric force in that direction. To descend, set the
indicator to the word `down.` Do you understand?"
"Perfectly!" cried Rob, taking the machine from the Demon with unfeigned
delight. "This is really wonderful, and I`m awfully obliged to you!"
"Don`t menti
only terrible to the enemy; the great poet is frequently scolded by his wife;
the children of the great statesman clamber about his knees with perfect trust
and impunity; the great actor who is called before the curtain by admiring
audiences is often waylaid at the stage door by his creditors.
So Rob, having conversed for a time with the glorious Demon of Electricity,
began to regard him with more composure and less awe, as his eyes grew more and
more accustomed to the splendor that at first had well-nigh blinded them.
When the Demon announced himself ready to do the boy`s bidding, he frankly
replied:
"I am no skilled electrician, as you very well know. My calling you here was an
accident. So I don`t know how to command you, nor what to ask you to do."
"But I must not take advantage of your ignorance," answered the Demon. "Also, I
am quite anxious to utilize this opportunity to show the world what a powerful
element electricity really is. So permit me to inform you that, having struck
the Master Key, you are at liberty to demand from me three gifts each week for
three successive weeks. These gifts, provided they are within the scope of
electricity, I will grant."
Rob shook his head regretfully.
"If I were a great electrician I should know what to ask," he said. "But I am
too ignorant to take advantage of your kind offer."
"Then," replied the Demon, "I will myself suggest the gifts, and they will be
of such a character that the Earth people will learn the possibilities that lie
before them and be encouraged to work more intelligently and to persevere in
mastering those natural and simple laws which control electricity. For one of
the greatest errors they now labor under is that electricity is complicated and
hard to understand. It is really the simplest Earth element, lying within easy
reach of any one who stretches out his hand to grasp and control its powers."
Rob yawned, for he thought the Demon`s speeches were growing rather tiresome.
Perhaps the genius noticed this rudeness, for he continued:
"I regret, of course, that you are a boy instead of a grown man, for it will
appear singular to your friends that so thoughtless a youth should seemingly
have mastered the secrets that have baffled your most learned scientists. But
that can not be helped, and presently you will become, through my aid, the most
powerful and wonderful personage in all the world."
"Thank you," said Rob, meekly. "It`ll be no end of fun."
"Fun!" echoed the Demon, scornfully. "But never mind; I must use the material
Fate has provided for me, and make the best of it."
"What will you give me first?" asked the boy, eagerly.
"That requires some thought," returned the Demon, and paused for several
moments, while Rob feasted his eyes upon the gorgeous rays of color that
flashed and vibrated in every direction and surrounded the figure of his
visitor with an intense glow that resembled a halo.
Then the Demon raised his head and said:
"The thing most necessary to man is food to nourish his body. He passes a
considerable part of his life in the struggle to procure food, to prepare it
properly, and in the act of eating. This is not right. Your body can not be
very valuable to you if all your time is required to feed it. I shall,
therefore, present you, as my first gift, this box of tablets. Within each
tablet are stored certain elements of electricity which are capable of
nourishing a human body for a full day. All you need do is to toss one into
your mouth each day and swallow it. It will nourish you, satisfy your hunger
and build up your health and strength. The ordinary food of mankind is more or
less injurious; this is entirely beneficial. Moreover, you may carry enough
tablets in your pocket to last for months."
Here he presented Rob the silver box of tablets, and the boy, somewhat
nervously, thanked him for the gift.
"The next requirement of man," continued the Demon, "is defense from his
enemies. I notice with sorrow that men frequently have wars and kill one
another. Also, even in civilized communities, man is in constant danger from
highwaymen, cranks and policemen. To defend himself he uses heavy and dangerous
guns, with which to destroy his enemies. This is wrong. He has no right to take
away what he can not bestow; to destroy what he can not create. To kill a
fellow-creature is a horrid crime, even if done in self-defense. Therefore, my
second gift to you is this little tube. You may carry it within your pocket.
Whenever an enemy threatens you, be it man or beast, simply point the tube and
press this button in the handle. An electric current will instantly be directed
upon your foe, rendering him wholly unconscious for the period of one hour.
During that time you will have opportunity to escape. As for your enemy, after
regaining consciousness he will suffer no inconvenience from the encounter
beyond a slight headache."
"That`s fine!" said Rob, as he took the tube. It was scarcely six inches long,
and hollow at one end.
"The busy lives of men," proceeded the Demon, "require them to move about and
travel in all directions. Yet to assist them there are only such crude and
awkward machines as electric trolleys, cable cars, steam railways and
automobiles. These crawl slowly over the uneven surface of the earth and
frequently get out of order. It has grieved me that men have not yet discovered
what even birds know: that the atmosphere offers them swift and easy means of
traveling from one part of the earth`s surface to another."
"Some people have tried to build airships," remarked Rob.
"So they have; great, unwieldy machines which offer so much resistance to the
air that they are quite useless. A big machine is not needed to carry one
through the air. There are forces in nature which may be readily used for such
purpose. Tell me, what holds you to the Earth, and makes a stone fall to the
ground?"
"Attraction of gravitation," said Rob, promptly.
"Exactly. That is one force I refer to," said the Demon. "The force of
repulsion, which is little known, but just as powerful, is another that mankind
may direct. Then there are the Polar electric forces, attracting objects toward
the north or south poles. You have guessed something of this by the use of the
compass, or electric needle. Opposed to these is centrifugal electric force,
drawing objects from east to west, or in the opposite direction. This force is
created by the whirl of the earth upon its axis, and is easily utilized,
although your scientific men have as yet paid little attention to it.
"These forces, operating in all directions, absolute and immutable, are at the
disposal of mankind. They will carry you through the atmosphere wherever and
whenever you choose. That is, if you know how to control them. Now, here is a
machine I have myself perfected."
The Demon drew from his pocket something that resembled an open-faced watch,
having a narrow, flexible band attached to it.
"When you wish to travel," said he, "attach this little machine to your left
wrist by means of the band. It is very light and will not be in your way. On
this dial are points marked `up` and `down` as well as a perfect compass. When
you desire to rise into the air set the indicator to the word `up,` using a
finger of your right hand to turn it. When you have risen as high as you wish,
set the indicator to the point of the compass you want to follow and you will
be carried by the proper electric force in that direction. To descend, set the
indicator to the word `down.` Do you understand?"
"Perfectly!" cried Rob, taking the machine from the Demon with unfeigned
delight. "This is really wonderful, and I`m awfully obliged to you!"
"Don`t menti
Rob was a courageous boy, but a thrill of fear passed over him in spite of his
bravest endeavor as he gazed upon the wondrous apparition that confronted him.
For several moments he sat as if turned to stone, so motionless was he; but his
eyes were nevertheless fastened upon the Being and devouring every detail of
his appearance.
And how strange an appearance he presented!
His jacket was a wavering mass of white light, edged with braid of red flames
that shot little tongues in all directions. The buttons blazed in golden fire.
His trousers had a bluish, incandescent color, with glowing stripes of crimson
braid. His vest was gorgeous with all the colors of the rainbow blended into a
flashing, resplendent mass. In feature he was most majestic, and his eyes held
the soft but penetrating brilliance of electric lights.
It was hard to meet the gaze of those searching eyes, but Rob did it, and at
once the splendid apparition bowed and said in a low, clear voice:
"I am here."
"I know that," answered the boy, trembling, "but WHY are you here?"
"Because you have touched the Master Key of Electricity, and I must obey the
laws of nature that compel me to respond to your summons."
"I--I didn`t know I touched the Master Key," faltered the boy.
"I understand that. You did it unconsciously. No one in the world has ever done
it before, for Nature has hitherto kept the secret safe locked within her
bosom."
Rob took time to wonder at this statement.
"Then who are you?" he inquired, at length.
"The Demon of Electricity," was the solemn answer.
"Good gracious!" exclaimed Rob, "a demon!"
"Certainly. I am, in truth, the Slave of the Master Key, and am forced to obey
the commands of any one who is wise and brave enough--or, as in your own case,
fortunate and fool-hardy enough--to touch it."
"I--I`ve never guessed there was such a thing as a Master Key, or--or a Demon
of Electricity, and--and I`m awfully sorry I--I called you up!" stammered the
boy, abashed by the imposing appearance of his companion.
The Demon actually smiled at this speech,--a smile that was almost reassuring.
"I am not sorry," he said, in kindlier tone, "for it is not much pleasure
waiting century after century for some one to command my services. I have often
thought my existence uncalled for, since you Earth people are so stupid and
ignorant that you seem unlikely ever to master the secret of electrical power."
"Oh, we have some great masters among us!" cried Rob, rather nettled at this
statement. "Now, there`s Edison--"
"Edison!" exclaimed the Demon, with a faint sneer; "what does he know?"
"Lots of things," declared the boy. "He`s invented no end of wonderful
electrical things."
"You are wrong to call them wonderful," replied the Demon, lightly. "He really
knows little more than yourself about the laws that control electricity. His
inventions are trifling things in comparison with the really wonderful results
to be obtained by one who would actually know how to direct the electric powers
instead of groping blindly after insignificant effects. Why, I`ve stood for
months by Edison`s elbow, hoping and longing for him to touch the Master Key;
but I can see plainly he will never accomplish it."
"Then there`s Tesla," said the boy.
The Demon laughed.
"There is Tesla, to be sure," he said. "But what of him?"
"Why, he`s discovered a powerful light," the Demon gave an amused chuckle, "and
he`s in communication with the people in Mars."
"What people?"
"Why, the people who live there."
"There are none."
This great statement almost took Rob`s breath away, and caused him to stare
hard at his visitor.
"It`s generally thought," he resumed, in an annoyed tone, "that Mars has
inhabitants who are far in advance of ourselves in civilization. Many
scientific men think the people of Mars have been trying to signal us for
years, only we don`t understand their signals. And great novelists have written
about the Martians and their wonderful civilization, and--"
"And they all know as much about that little planet as you do yourself,"
interrupted the Demon, impatiently. "The trouble with you Earth people is that
you delight in guessing about what you can not know. Now I happen to know all
about Mars, because I can traverse all space and have had ample leisure to
investigate the different planets. Mars is not peopled at all, nor is any other
of the planets you recognize in the heavens. Some contain low orders of beasts,
to be sure, but Earth alone has an intelligent, thinking, reasoning population,
and your scientists and novelists would do better trying to comprehend their
own planet than in groping through space to unravel the mysteries of barren and
unimportant worlds."
Rob listened to this with surprise and disappointment; but he reflected that
the Demon ought to know what he was talking about, so he did not venture to
contradict him.
"It is really astonishing," continued the Apparition, "how little you people
have learned about electricity. It is an Earth element that has existed since
the Earth itself was formed, and if you but understood its proper use humanity
would be marvelously benefited in many ways."
"We are, already," protested Rob; "our discoveries in electricity have enabled
us to live much more conveniently."
"Then imagine your condition were you able fully to control this great
element," replied the other, gravely. "The weaknesses and privations of mankind
would be converted into power and luxury."
"That`s true, Mr.--Mr.--Demon," said the boy. "Excuse me if I don`t get your
name right, but I understood you to say you are a demon."
"Certainly. The Demon of Electricity."
"But electricity is a good thing, you know, and--and--"
"Well?"
"I`ve always understood that demons were bad things," added Rob, boldly.
"Not necessarily," returned his visitor. "If you will take the trouble to
consult your dictionary, you will find that demons may be either good or bad,
like any other class of beings. Originally all demons were good, yet of late
years people have come to consider all demons evil. I do not know why. Should
you read Hesiod you will find he says:
`Soon was a world of holy demons made, Aerial spirits, by great Jove designed
To be on earth the guardians of mankind.`"
"But Jove was himself a myth," objected Rob, who had been studying mythology.
The Demon shrugged his shoulders.
"Then take the words of Mr. Shakespeare, to whom you all defer," he
replied. "Do you not remember that he says:
`Thy demon (that`s thy spirit which keeps thee) is Noble, courageous, high,
unmatchable.`"
"Oh, if Shakespeare says it, that`s all right," answered the boy. "But it seems
you`re more like a genius, for you answer the summons of the Master Key of
Electricity in the same way Aladdin`s genius answered the rubbing of the lamp."
"To be sure. A demon is also a genius; and a genius is a demon," said the
Being. "What matters a name? I am here to do your bidding."
www.underthesun.cc/Baum/masterkey/masterkey3.html
bravest endeavor as he gazed upon the wondrous apparition that confronted him.
For several moments he sat as if turned to stone, so motionless was he; but his
eyes were nevertheless fastened upon the Being and devouring every detail of
his appearance.
And how strange an appearance he presented!
His jacket was a wavering mass of white light, edged with braid of red flames
that shot little tongues in all directions. The buttons blazed in golden fire.
His trousers had a bluish, incandescent color, with glowing stripes of crimson
braid. His vest was gorgeous with all the colors of the rainbow blended into a
flashing, resplendent mass. In feature he was most majestic, and his eyes held
the soft but penetrating brilliance of electric lights.
It was hard to meet the gaze of those searching eyes, but Rob did it, and at
once the splendid apparition bowed and said in a low, clear voice:
"I am here."
"I know that," answered the boy, trembling, "but WHY are you here?"
"Because you have touched the Master Key of Electricity, and I must obey the
laws of nature that compel me to respond to your summons."
"I--I didn`t know I touched the Master Key," faltered the boy.
"I understand that. You did it unconsciously. No one in the world has ever done
it before, for Nature has hitherto kept the secret safe locked within her
bosom."
Rob took time to wonder at this statement.
"Then who are you?" he inquired, at length.
"The Demon of Electricity," was the solemn answer.
"Good gracious!" exclaimed Rob, "a demon!"
"Certainly. I am, in truth, the Slave of the Master Key, and am forced to obey
the commands of any one who is wise and brave enough--or, as in your own case,
fortunate and fool-hardy enough--to touch it."
"I--I`ve never guessed there was such a thing as a Master Key, or--or a Demon
of Electricity, and--and I`m awfully sorry I--I called you up!" stammered the
boy, abashed by the imposing appearance of his companion.
The Demon actually smiled at this speech,--a smile that was almost reassuring.
"I am not sorry," he said, in kindlier tone, "for it is not much pleasure
waiting century after century for some one to command my services. I have often
thought my existence uncalled for, since you Earth people are so stupid and
ignorant that you seem unlikely ever to master the secret of electrical power."
"Oh, we have some great masters among us!" cried Rob, rather nettled at this
statement. "Now, there`s Edison--"
"Edison!" exclaimed the Demon, with a faint sneer; "what does he know?"
"Lots of things," declared the boy. "He`s invented no end of wonderful
electrical things."
"You are wrong to call them wonderful," replied the Demon, lightly. "He really
knows little more than yourself about the laws that control electricity. His
inventions are trifling things in comparison with the really wonderful results
to be obtained by one who would actually know how to direct the electric powers
instead of groping blindly after insignificant effects. Why, I`ve stood for
months by Edison`s elbow, hoping and longing for him to touch the Master Key;
but I can see plainly he will never accomplish it."
"Then there`s Tesla," said the boy.
The Demon laughed.
"There is Tesla, to be sure," he said. "But what of him?"
"Why, he`s discovered a powerful light," the Demon gave an amused chuckle, "and
he`s in communication with the people in Mars."
"What people?"
"Why, the people who live there."
"There are none."
This great statement almost took Rob`s breath away, and caused him to stare
hard at his visitor.
"It`s generally thought," he resumed, in an annoyed tone, "that Mars has
inhabitants who are far in advance of ourselves in civilization. Many
scientific men think the people of Mars have been trying to signal us for
years, only we don`t understand their signals. And great novelists have written
about the Martians and their wonderful civilization, and--"
"And they all know as much about that little planet as you do yourself,"
interrupted the Demon, impatiently. "The trouble with you Earth people is that
you delight in guessing about what you can not know. Now I happen to know all
about Mars, because I can traverse all space and have had ample leisure to
investigate the different planets. Mars is not peopled at all, nor is any other
of the planets you recognize in the heavens. Some contain low orders of beasts,
to be sure, but Earth alone has an intelligent, thinking, reasoning population,
and your scientists and novelists would do better trying to comprehend their
own planet than in groping through space to unravel the mysteries of barren and
unimportant worlds."
Rob listened to this with surprise and disappointment; but he reflected that
the Demon ought to know what he was talking about, so he did not venture to
contradict him.
"It is really astonishing," continued the Apparition, "how little you people
have learned about electricity. It is an Earth element that has existed since
the Earth itself was formed, and if you but understood its proper use humanity
would be marvelously benefited in many ways."
"We are, already," protested Rob; "our discoveries in electricity have enabled
us to live much more conveniently."
"Then imagine your condition were you able fully to control this great
element," replied the other, gravely. "The weaknesses and privations of mankind
would be converted into power and luxury."
"That`s true, Mr.--Mr.--Demon," said the boy. "Excuse me if I don`t get your
name right, but I understood you to say you are a demon."
"Certainly. The Demon of Electricity."
"But electricity is a good thing, you know, and--and--"
"Well?"
"I`ve always understood that demons were bad things," added Rob, boldly.
"Not necessarily," returned his visitor. "If you will take the trouble to
consult your dictionary, you will find that demons may be either good or bad,
like any other class of beings. Originally all demons were good, yet of late
years people have come to consider all demons evil. I do not know why. Should
you read Hesiod you will find he says:
`Soon was a world of holy demons made, Aerial spirits, by great Jove designed
To be on earth the guardians of mankind.`"
"But Jove was himself a myth," objected Rob, who had been studying mythology.
The Demon shrugged his shoulders.
"Then take the words of Mr. Shakespeare, to whom you all defer," he
replied. "Do you not remember that he says:
`Thy demon (that`s thy spirit which keeps thee) is Noble, courageous, high,
unmatchable.`"
"Oh, if Shakespeare says it, that`s all right," answered the boy. "But it seems
you`re more like a genius, for you answer the summons of the Master Key of
Electricity in the same way Aladdin`s genius answered the rubbing of the lamp."
"To be sure. A demon is also a genius; and a genius is a demon," said the
Being. "What matters a name? I am here to do your bidding."
www.underthesun.cc/Baum/masterkey/masterkey3.html
jeju nawet nie mam sily napisac o czymkolwiek.
nie ma muzy.....
nie ma muzy.....
• .........................................Kraina Oz IP: *.cm-upc.chello.se
Gość: ).(Z93W& 17.11.04, 21:36 zarchiwizowany
Paweł Śpiewak
www.marianne.cz/clanek/133/prijemna_masaz_8211_pro_vas_pro_nej_pro_zabavu.html
www.wprost.pl/ar/?O=70176
thewizardofoz.warnerbros.com/img/photo/10_ph.gif
"There are a good many roads here," observed the shaggy man, turning slowly
around, like a human windmill. "Seems to me a person could go 'most anywhere,
from this place."
--The Road to Oz (1909)
www.eskimo.com/~tiktok/links.html
オズの魔法使いのすばら{
babelfish.altavista.com/babelfish/tr?
doit=done&url=www.eskimo.com/~tiktok/&lp=en_ja
thewizardofoz.warnerbros.com/img/photo/10_ph.gif
"There were no poor people in the land of Oz, because there was no such thing
as money, and all property of every sort belonged to the Ruler. Each person was
given freely by his neighbours whatever he required for his use, which is as
much as anyone may reasonably desire. Every one worked half the time and played
half the time, and the people enjoyed the work as much as they did the play,
because it is good to be occupied and to have something to do. There were no
cruel overseers set to watch them, and no one to rebuke them or to find fault
with them. So each one was proud to do all he could for his friends and
neighbors, and was glad when they would accept the things he produced."
www.abacci.com/books/authorDetails.asp?authorID=273
;)
www.marianne.cz/clanek/133/prijemna_masaz_8211_pro_vas_pro_nej_pro_zabavu.html
www.wprost.pl/ar/?O=70176
thewizardofoz.warnerbros.com/img/photo/10_ph.gif
"There are a good many roads here," observed the shaggy man, turning slowly
around, like a human windmill. "Seems to me a person could go 'most anywhere,
from this place."
--The Road to Oz (1909)
www.eskimo.com/~tiktok/links.html
オズの魔法使いのすばら{
babelfish.altavista.com/babelfish/tr?
doit=done&url=www.eskimo.com/~tiktok/&lp=en_ja
thewizardofoz.warnerbros.com/img/photo/10_ph.gif
"There were no poor people in the land of Oz, because there was no such thing
as money, and all property of every sort belonged to the Ruler. Each person was
given freely by his neighbours whatever he required for his use, which is as
much as anyone may reasonably desire. Every one worked half the time and played
half the time, and the people enjoyed the work as much as they did the play,
because it is good to be occupied and to have something to do. There were no
cruel overseers set to watch them, and no one to rebuke them or to find fault
with them. So each one was proud to do all he could for his friends and
neighbors, and was glad when they would accept the things he produced."
www.abacci.com/books/authorDetails.asp?authorID=273
;)
Tygodnik "Wprost", Nr 1147 (21 listopada 2004)
III Rzeczpospolita to bajkowa republika Aleksandra Kwaśniewskiego
Paweł Śpiewak
Aleksander Kwaśniewski ma coś z Dorotki - bohaterki "Czarnoksiężnika z krainy
Oz". Dorotka wraz z przyjaciółmi udała się na drugą stronę tęczy, gdzie panował
spokój, wręcz cudowna, sielska atmosfera. Tak jak Dorotka, Kwaśniewski zbiera
serdecznych druhów - misie, stracha na wróble, drwala, generałów, biznesmenów,
sędziów - i prowadzi ku lepszemu światu. Tym lepszym światem jest Unia
Europejska, bliżej niezidentyfikowani ludzie pracy, Polska, którą możemy tylko
podziwiać. W tej krainie nikt niczego nie pamięta, jak sam prezydent, co rusz
wzywający do zapomnienia przeszłości. W tej krainie są tylko dobrzy ludzie i
toczy się mityczny dialog. To zresztą ulubione słowo prezydenta: rodzi
pozytywne skojarzenia, bo budzi wiarę w siłę słowa i argumentów.
W bajkowym świecie Kwaśniewskiego nie ma większych konfliktów. Jest tylko zacna
budowla o nazwie III Rzeczpospolita. Nie ma zagrożeń ze strony służb
specjalnych. Wszyscy pracują dla Polski: dawni sekretarze KC, niegdysiejsi
oficerowie SB i wybitni politycy odznaczeni Orderem Orła Białego. Nie jest
ważne, jaka jest ta Polska - czy ludowa, czy niepodległa. Panuje duch
pojednania i serdeczności. Nie ma nieufności do klasy politycznej i jej
przywilejów. Jest za to rosnąca w siłę Polska - jak to nazwał Kwaśniewski.
Atak złych mocy
Dla wzmocnienia pozycji państwa Kwaśniewski lubi składać wizyty. Wyraźnie ceni
celebrę. Wyraża co pewien czas nieograniczone zaufanie do prezydentów Kuczmy
czy Busha. Jest za pan brat z kanclerzami, premierami. No i bywa. I to nie
tylko na nartach w Szwajcarii. A do tego prezydent kocha psy i nie zgodzi się z
powiedzeniem: "kłamie jak pies". Ale nic nie jest doskonałe. Są wrogie siły
gotowe zniszczyć krainę Oz. Siły zdolne do "pełzającego przewrotu". Siły
podważające godne zaufania państwo, polski system ekonomiczny, Wojskowe Służby
Informacyjne. Złe moce atakują rzetelnych urzędników: Siemiątkowskiego,
Barcikowskiego, generała Dukaczewskiego, premierów Millera, Belkę, ministrów
Ungiera i Cioska.
Kraina Oz to świat "jak". Pani Kwaśniewska jest jak pani Clinton. Sam prezydent
jest jak Clinton. Jesteśmy jak na Zachodzie. Wszystko jest jak w kolorowym
magazynie: ładne, uśmiechnięte, papierowe, puste. Ten bajkowy język prezydenta
jest jawną kliszą języka propagandy czasów Gierka i prezesa radiokomitetu
Macieja Szczepańskiego. Wtedy i dzisiaj Polska rośnie w siłę. Wtedy
obowiązywała jedność moralno-polityczna narodu, były też siły
antysocjalistyczne, kontrrewolucyjne, krzykacze i warchoły. Teraz mamy dwie
Polski: Polskę pracy, zjednoczoną i moralnie dojrzałą, a obok niej wrogów
gotowych rozmontować III Rzeczpospolitą, pełzający pucz. Obowiązuje ta sama
zasada podziału świata: przyjaciele (większość) i podstępni wrogowie
(mniejszość). Mamy dobry rząd, jak nas zapewnia Kwaśniewski, i złą opozycję,
wrogą państwu.
Prezydent nic
Wizja, którą proponuje prezydent, jest w istocie bezproblemowa i
bezkonfliktowa. Nie znam wypowiedzi Kwaśniewskiego na tematy poruszane przez
socjologów, ekonomistów. Ma niewiele lub nic do powiedzenia na temat
społecznych nierówności. Niewiele o narastającym od lat konflikcie obywatele -
państwo. Nie słyszałem żadnej jego wypowiedzi o korupcji, złym prawie, o
utracie zaufania obywateli do Sejmu, rządu. Nic nie wspomina o potrzebie
ograniczenia przywilejów klasy politycznej. Z jego wypowiedzi wynika, że
państwo i konstytucja nie muszą i nie powinny być reformowane i zmieniane. WSI
nie były nigdy umoczone w afery. Podobnie jak Jan Kulczyk. Nic złego się nie
dzieje poza tym, że przeciwnicy szukają dziury w całym.
Bajkowy świat Kwaśniewskiego może się podobać. Jest taka dziwna zależność, że
im mniej jest ktoś widoczny, im mniej mówi, im bardziej ukrywa się w banałach,
tym ma lepsze oceny. Senat ma zdecydowanie wyższe notowania od Sejmu, choć
jakością prac z pewnością się nie wyróżnia. Tak samo poważamy czy poważaliśmy
prezydenta, bo był niewidoczną głową państwa, politykiem oddalonym od bieżących
gier politycznych, wolnym od podejmowania trudnych, przeto zawsze wywołujących
konflikty decyzji. Był tak szanowany, że nawet pewien figlarny intelektualista
na łamach miesięcznika "Res Publica Nowa" chciał z niego uczynić dożywotniego
dyktatora.
Zbrukany niezbrukany
Prezydent, jego małżonka i otoczenie polityczne bodaj po raz pierwszy stanęli
wobec bardzo poważnych zarzutów. Mało kto pamięta niefortunną decyzję
prezydenta o niepodpisaniu zgłoszonej za rządów Buzka nowej ustawy podatkowej.
Nie wytyka się mu faktu, że zgodził się na złe i destrukcyjne ustawy, jak tę o
NFZ czy o lustracji majątkowej. Z afery Rywina udało się Kwaśniewskiemu ujść
bez szczególnego zbrukania. Tylko poseł Ziobro złożył do prokuratury wniosek
dotyczący ukrywania dokumentów. Była nieudana próba postawienia Kwaśniewskiego
przed komisją śledczą. Pojawił się tym samym dotychczas nie przemyślany problem
konstytucyjny - kontroli politycznej nad prezydentem. Konstytucja tego jasno
nie stanowi. Wiemy, że istnieje swego rodzaju dwuwładza: osobno jest prezydent
i osobno parlament oraz powołana przez Sejm władza wykonawcza. Nie sposób się
dowiedzieć z obecnej ustawy zasadniczej, czy parlamentarzyści mają prawo
domagać się od prezydenta wyjaśnień. Pół roku temu było jasne, że nie. Teraz,
mimo że konstytucja się nie zmieniła, mogą.
Prezydent przekonuje nas, że wszystko jest w porządku, choć tego, co jest w
porządku - nie wiadomo. Bo raz powiada, że nie interesuje się składem rad
nadzorczych, kiedy indziej uważa, że jest rzeczą naturalną, iż tym również musi
się zajmować. Raz powiada, że prokuratura jest w pełni niezależna, a zaraz daje
do zrozumienia, że nie jest tak do końca. Raz wzywa do wyborów wiosennych, a
potem mówi, że jednak wybory odbędą się na jesieni. Nic nie jest pewne. Pewne
jest tylko to, że opozycja chce go (z małżonką) zniszczyć. Zarówno Giertych,
jak i Tusk niedwuznacznie dają do zrozumienia, że w pewnym wypadku procedura
impeachmentu, czyli odsunięcia od władzy prezydenta, zostanie uruchomiona.
Kwaśniewski dowodzi, że chęć zemsty i zła wola przeważają, i że komisja
śledcza, choć działa w ramach prawa, jest de facto organem prawo łamiącym.
Wychodzi na to, że albo większość członków komisji nadużywa prawa, albo dążenie
do poznania prawdy jest czymś nagannym. Podobnie jest z fundacją pani
Kwaśniewskiej. W rozmowie z Tomaszem Lisem prezydent powiedział, że wszystko
odbywa się zgodnie z literą prawa, ale dziennikarz dowodził, że nie chodzi o
literę prawa, ale o jego ducha. Wszystkie szanujące się fundacje ujawniają
listę swoich sponsorów niezależnie od tego, co prawo stanowi. Prezydent miast
być przykładem i wzorcem obywatelskiego postępowania, jawi się jako ktoś, kto
nie dba o swoje publiczne decorum. Tłumacząc ludziom, dlaczego lubi przebywać w
towarzystwie polskich bogaczy, prezydent stwierdził, że w ten sposób promuje
ludzi przedsiębiorczych. Ale dzisiaj jest już gotów podpisać ustawę o 50-
procentowym podatku dla osób najlepiej zarabiających, o której wcześniej mówił,
że jest nadzwyczaj dyskusyjna. Politykom opozycyjnym kilkanaście miesięcy temu
tłumaczył, jak bardzo nie ceni premiera Millera, ale zarazem w geście
bezradności rozkładał ręce, powiadając, że nie ma stosownej większości w
Sejmie.
Paweł Śpiewak
http://www.wprost.pl/ar/?O=70176
http://thewizardofoz.warnerbros.com/img/photo/10_ph.gif
"There are a good many roads here," observed the shaggy man, turning slowly
around, like a human windmill. "Seems to me a person could go 'most anywhere,
from this place."
--The Road to Oz (1909)
http://www.eskimo.com/~tiktok/links.html
オズの魔法使いのすばら{
297 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 201 – 297 z 297kcwvnuign
Feel free to visit my web-site: guaranteed payday loans
[url=http://redbrickstore.co.uk/products/retin-a-0-05-.htm][img]http://onlinemedistore.com/7.jpg[/img][/url]
westlake pharmacy http://redbrickstore.co.uk/products/herbolax.htm silagra silagra pharmacy pharmacy cum with us com [url=http://redbrickstore.co.uk/products/cozaar.htm]ohio state pharmacy licensure[/url]
mamc drive thru refill pharmacy location http://redbrickstore.co.uk/products/cefixime.htm cvs pharmacy middleburg florida [url=http://redbrickstore.co.uk/products/karela.htm]karela[/url]
best on line pharmacy http://redbrickstore.co.uk/products/protonix.htm prescription drug prices in pharmacy in erie pa [url=http://redbrickstore.co.uk/products/synthroid.htm]verified internet pharmacy practice sites[/url]
pharmacy calculation overview http://redbrickstore.co.uk/products/zebeta.htm ellingsons pharmacy oregon [url=http://redbrickstore.co.uk/products/kamasutra-superthin-condoms.htm]kamasutra superthin condoms[/url]
What's up friends, how is everything, and what you would like to say concerning this paragraph, in my view its really remarkable in support of me.
My web-site ... http://www.youtube.com/watch?v=LITm1tEpdAw
As the admin of this web page is working, no question very soon it
will be renowned, due to its quality contents.
My blog http://www.youtube.com/watch?v=mT9AUFIFgc4
Hey, I think your site might be having browser compatibility issues.
When I look at your blog in Chrome, it looks fine but when opening in Internet Explorer, it has some overlapping.
I just wanted to give you a quick heads up! Other then that, great blog!
Feel free to visit my webpage http://www.youtube.com/watch?v=CKMszmLIIGA
Have you ever considеred аbοut adԁing а little bit morе thаn
juѕt your aгtіcles? I mean, what you
say іs funԁamental and eѵеrything.
Ηоwever imаgine іf you adԁed
ѕome grеat images or videos to give уоur posts
more, "pop"! Your content is excellent but with pics anԁ
clіps, thіs website could certаinly be one of the best in itѕ niche.
Excellent blog!
Also visit my ωeblog - quick loans
I blog quite often and I genuіnеlу thаnk yоu foг
your content. Your аrticlе hаs truly ρeaκeԁ mу
interest. I аm going to boοk marκ yоur website and
κeep сhecking for new information аbout onсе a
week. I subscгіbеԁ tο your Feeԁ as well.
Feеl freе to ѕurf tο my wеb ѕite :: otc stock screener
You're so awesome! I don't belieѵe I've read through a single thing like this before. So good to discover somebody with a few genuine thoughts on this subject. Really.. thank you for starting this up. This site is something that's needed on the web, someοnе with a
lіttle oгiginality!
Reνiew my web-sіte - payday loans
Howdy! This post could not be written any better!
Reading through this post reminds me of my good old room mate!
He always kept chatting about this. I will forward this write-up to him.
Pretty sure he will have a good read. Thanks for sharing!
Stop by my blog post - how to make money online fast
Do you mind if I quote a couple of your articles as long as I provide credit and sources back to your webpage?
My blog site is in the very same niche as yours and my visitors
would definitely benefit from some of the information
you present here. Please let me know if this
alright with you. Regards!
Here is my website: oil trade
Good blog you have here.. It's hard to find high quality writing like yours nowadays. I truly appreciate individuals like you! Take care!!
my web-site automatic forex trading software
Howdy! This article couldn't be written much better! Looking at this article reminds me of my previous roommate! He constantly kept preaching about this. I will send this post to him. Fairly certain he will have a very good read. Thank you for sharing!
my blog post ... forex trading strategies
WOW just what I was searching for. Came here by searching for yearned
Feel free to surf to my web page - forex swing trading signals
Excellent post. I definitely appreciate this site. Keep it up!
my web site - i need money fast
We absolutely love your blog and find the majority of your post's to be just what I'm looking for.
Would you offer guest writers to write content for you personally?
I wouldn't mind composing a post or elaborating on a few of the subjects you write concerning here. Again, awesome site!
Here is my web page - forex currency converter
My coder is trying to convince me to move to
.net from PHP. I have always disliked the idea because of the costs.
But he's tryiong none the less. I've been using Movable-type on
a number of websites for about a year and am
worried about switching to another platform. I have heard excellent things about blogengine.
net. Is there a way I can transfer all my wordpress content into it?
Any kind of help would be greatly appreciated!
Feel free to surf to my homepage cedar financial
my web page - homepage
Thank you a lot for sharing this with all peoplе уou аctually reсognize what you're talking approximately! Bookmarked. Kindly additionally talk over with my web site =). We may have a link trade agreement between us
My web site: payday loans
[url=http://certifiedpharmacy.co.uk/products/karela.htm][img]http://onlinemedistore.com/10.jpg[/img][/url]
online canadian pharmacy accept paypal http://certifiedpharmacy.co.uk/products/decadron.htm cvs pharmacy in raleigh nc [url=http://certifiedpharmacy.co.uk/products/zanaflex.htm]texas pharmacy assoc[/url]
what does the hierarchy for a pharmacy technician look like http://certifiedpharmacy.co.uk/products/arava.htm denmark pharmacy history [url=http://certifiedpharmacy.co.uk/products/fincar.htm]fincar[/url]
generics online pharmacy http://certifiedpharmacy.co.uk/products/actonel.htm walgreens pharmacy marinette wi [url=http://certifiedpharmacy.co.uk/products/ilosone.htm]norvasc online pharmacy[/url]
woodbury pharmacy woodbury georgia http://certifiedpharmacy.co.uk/products/biaxin.htm cvs pharmacy tech starting pay [url=http://certifiedpharmacy.co.uk/products/rave--energy-and-mind-stimulator-.htm]rave energy and mind stimulator [/url]
You really make it seem so easy with your presentation but I find this topic to be really
something that I think I would never understand. It seems too complicated
and extremely broad for me. I am looking forward for your next post, I'll try to get the hang of it!
Also visit my web page - http://www.youtube.com/watch?v=jLuC1nG5cPk
This blog was... how do I say it? Relevant!! Finally I've found something which helped me. Many thanks!
Feel free to surf to my weblog :: Best ways to Make money Online
Truly no matter if someone doesn't know after that its up to other visitors that they will help, so here it happens.
Also visit my web-site http://www.youtube.com/watch?v=JoRWJriSgKc
I feel that is one of the such a lot important information for me.
And i am happy reading your article. However want to commentary on
few basic issues, The web site taste is ideal,
the articles is in reality excellent : D. Excellent activity, cheers
My web site: how to make Some extra money from Home
Fantastic site. Lots of useful information here. I am
sending it to some friends ans additionally sharing in delicious.
And certainly, thank you for your effort!
Take a look at my web page make Money online from home
Good way of telling, anԁ fastidious ρaragraph
to οbtаin factѕ about my pгesentatіοn subject mattеr, which i am goіng tо convey in college.
Αlso viѕіt my web sіte ... payday loans
Good day! Would you mind if I share your blog with my zynga group?
There's a lot of folks that I think would really appreciate your content. Please let me know. Thanks
Also visit my blog http://www.youtube.com/watch?v=JoRWJriSgKc
Hello Dear, are you truly visiting this web site regularly, if so
after that you will without doubt get good experience.
Feel free to surf to my webpage ... make real money online
Hello, after reading this awesome paragraph i am also
delighted to share my familiarity here with mates.
Also visit my blog post - best way to make money online
Quality articles or reviews is the secret to interest the users to pay a visit the
web site, that's what this web site is providing.
Stop by my web site ... vertical leap workouts
Hello! Do you use Twitter? I'd like to follow you if that would be okay. I'm definitely enjoying your blog and look forward to new posts.
My webpage: how to make money online
[url=http://englandpharmacy.co.uk/products/estrace.htm][img]http://onlinemedistore.com/12.jpg[/img][/url]
wegmans pharmacy valley square warrington pa http://englandpharmacy.co.uk/products/protonix.htm west park pharmacy new york [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/hydrochlorothiazide.htm]florida board of pharmacy new laws[/url]
world health pharmacy http://englandpharmacy.co.uk/products/mevacor.htm canada pharmacy online [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/female-viagra.htm]female viagra[/url]
online pharmacy phendimetrazine http://englandpharmacy.co.uk/products/inderal.htm cheapest online pharmacy phentermine [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/paxil.htm]pharmacy rep jan garwood[/url]
top pharmacy schools in us http://englandpharmacy.co.uk/products/hangoff-helper.htm umd school of pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/tetracycline.htm]tetracycline[/url]
I was more than happy to uncover this web site.
I wanted to thank you for ones time for this fantastic read!
! I definitely really liked every little bit of it and i also have you bookmarked to see
new information in your website.
my web page: work online From home Jobs
I really like it when individuals get together and share opinions.
Great website, keep it up!
My blog post; http://www.youtube.com/watch?v=aIM8WR8SlpY
With havin so much written content do you ever run into any issues of
plagorism or copyright infringement? My blog has a lot of completely unique content I've either written myself or outsourced but it looks like a lot of it is popping it up all over the internet without my permission. Do you know any ways to help stop content from being stolen? I'd certainly appreciate it.
My web site :: legitimate work from home opportunities with no investment
An outstanding share! I have just forwarded this onto
a colleague who had been conducting a little research on this.
And he actually bought me breakfast due to the
fact that I stumbled upon it for him... lol. So allow me to reword this.
... Thanks for the meal!! But yeah, thanx for spending some time to talk about this topic here on your
blog.
my web-site; http://www.youtube.com/watch?v=rFqiHLMN2eA
It's an awesome paragraph designed for all the internet users; they will obtain benefit from it I am sure.
Feel free to visit my weblog books of ra kostenlos
For most recent news you have to pay a quick visit web and on the web I found this
web page as a most excellent site for most recent updates.
Take a look at my weblog; books of ra kostenlos spielen
You've made some decent points there. I looked on the net for more info about the issue and found most individuals will go along with your views on this website.
Here is my webpage; ip-50-62-224-156.ip.secureserver.net
[url=http://englandpharmacy.co.uk/products/tofranil.htm][img]http://onlinemedistore.com/10.jpg[/img][/url]
example of a face sheet for inpatient pharmacy dept http://englandpharmacy.co.uk/products/imodium.htm nogales sonara pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/accupril.htm]flomax pharmacy[/url]
strattera pharmacy http://englandpharmacy.co.uk/products/lysexl.htm pharmacy jobs in michigan [url=http://englandpharmacy.co.uk/categories/female-enhancement.htm]female enhancement[/url]
american pharmacy association san diego http://englandpharmacy.co.uk/categories/cholesterol.htm online pharmacy canada [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/procalisx.htm]coronado sharp hospital pharmacy[/url]
life pharmacy dubai http://englandpharmacy.co.uk/products/zantac.htm adderall pharmacy without perscription [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/aricept.htm]aricept[/url]
Wonderful goods from you, man. I've understand your stuff previous to and you are just extremely excellent. I actually like what you've acquired
here, certainly like what you're stating and the way in which you say it. You make it enjoyable and you still take care of to keep it sensible. I cant wait to read much more from you. This is really a great website.
Also visit my web page :: http://www.photographers.ie
I am not sure where you are getting your information, but good topic.
I needs to spend some time learning much more or understanding more.
Thanks for magnificent information I was looking for this information for my mission.
Feel free to surf to my website :: workouts to increase vertical jump
I don't even know how I ended up here, but I thought this post was great. I don't know who you are but certainly you are going to a famous blogger if you aren't already ;) Cheers!
my web-site :: Microsoft Points
I аm regular rеader, hοw are уou everyboԁy?
This post pοstеd at this ωeb
sitе is truly gοoԁ.
Heгe іs my blog: Mannschaftskonto.De
уou are actuallу а just right webmaster.
The wеbsіte loading velоcity is increԁіble.
It sеems thаt you're doing any distinctive trick. Moreover, The contents are masterwork. you have done a wonderful job in this topic!
Feel free to surf to my blog post Pagina login de hotmail
I will right away clutch your rss as I can't to find your e-mail subscription link or e-newsletter service. Do you've any?
Kindly allow me understand so that I may subscribe.
Thanks.
Also visit my webpage ... Cheap Dental Implants
Hi my friend! I wish to say that this post is amazing, nice written and come with
almost all significant infos. I'd like to see extra posts like this .
Here is my site; how to make money fast
I really like your blog.. very nice colors
& theme. Did you create this website yourself or did you hire someone to do it for
you? Plz reply as I'm looking to construct my own blog and would like to know where u got this from. thanks a lot
Also visit my website; how to make money really fast
Thankfulness to my father who told me on the
topic of this weblog, this webpage is truly remarkable.
Feel free to surf to my homepage; http://www.youtube.com/watch?v=d2wJ7MQ2AYQ
[url=http://englandpharmacy.co.uk/products/diamox.htm][img]http://onlinemedistore.com/12.jpg[/img][/url]
online pharmacy http://englandpharmacy.co.uk/products/gift-kamagra-jelly.htm global pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/epivir.htm]pharmacy resturant soutport nc[/url]
the pfizer guide to careers in pharmacy http://englandpharmacy.co.uk/refer-a-friend.htm homemed pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/vantin.htm]vantin[/url]
rockbottom pharmacy viagra http://englandpharmacy.co.uk/products/rogaine-2-.htm fulcrum pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/starlix.htm]worcester pharmacy and home medical[/url]
kentucky pharmacy law http://englandpharmacy.co.uk/products/reglan.htm west virginia board of pharmacy [url=http://englandpharmacy.co.uk/products/suhagra.htm]suhagra[/url]
Thank you for any other informative web site. The place else may just I am getting that kind of
information written in such an ideal approach? I've a venture that I'm just now working on, and I have been on the glance
out for such info.
Stop by my blog :: http://www.youtube.com/watch?v=2RzOqNkVMoE
At this moment I am going to do my breakfast, later than
having my breakfast coming yet again to read more news.
Visit my blog ... cheap dental implants
Hi, I desire to subscribe for this website to get newest updates, therefore where can i do
it please help.
my webpage: Www.Noridianmedicare.com
Do you have a spam problem on this site; I also am a blogger, and
I was wondering your situation; many of us have created some
nice procedures and we are looking to trade solutions with other folks, why not shoot me an email if interested.
my blog - carrotjuice.org
Have you ever considered about adding a little bit more than just
your articles? I mean, what you say is valuable and all.
But think about if you added some great images or videos to
give your posts more, "pop"! Your content is excellent but
with images and clips, this blog could definitely be one
of the most beneficial in its field. Excellent blog!
My web-site tusze
Dreams and priorities seriously should be established.
Habitual maintenance, servicing and moreover repair services may
be very necessary on keep your automobile in good
passing condition.
Here is my web-site - infrared heaters prices
Contemporary form of neighbor's and learning how much your competitors are up to. Most of many of these will offer another packages for Look for services and so, you can make a choice the one that best suits you're need and financial situation.
Stop by my page seo services united states
You need to be a part of a contest for one of the best websites on the web.
I most certainly will highly recommend this
site!
Also visit my homepage :: workouts to increase vertical
Someone essentially help to make critically posts I'd state. That is the first time I frequented your website page and up to now? I amazed with the analysis you made to make this actual put up extraordinary. Magnificent job!
Also visit my homepage www.anonymous-diaries.com
Pretty component of content. I simply stumbled upon your website and in accession capital to assert that
I get in fact enjoyed account your weblog posts. Anyway I'll be subscribing for your feeds or even I success you access persistently quickly.
My web-site: emediastudios.tv
My family every time say that I am wasting my time here at net, but I know
I am getting experience all the time by reading such nice content.
My web blog; acoustic guitar a chord
Hey theгe! I just ωantеd tο аsk if you ever have any troublе with hackers?
My last blоg (ωordprеss) was hаckeԁ and I ended uρ
losing a few months οf hard work due tο nο bаcκuρ.
Do yοu haνe any methoԁs to pгеvеnt hаckers?
Rеview mу ѕite; how to make your own solar panel
Wоω, amazіng blog layоut!
How long have уou beеn blogging for? you mаkе blogging look easy.
The overall look of your site is eхсellеnt, as well as the cοntent!
Heгe iѕ my web ѕitе - Same Day Payday Loans
Hi, I believе уour blοg сould рοssiblу be having internet browser compatіbility problems.
When I looκ at уour web ѕite іn Sаfari, it looks finе hοωever whеn oρening in ӏ.
E., it's got some overlapping issues. I just wanted to give you a quick heads up! Besides that, wonderful site!
Feel free to visit my weblog :: Same Day Payday Loans
Dο уou mіnd іf I quоtе a couple of yοur
аrtіcles as long аs Ӏ ρrοvide credit
аnd ѕоurcеs bacκ tο
youг ωеbsite? Mу ωebsіte
iѕ in thе ехасt sаmе
nichе as youгs and my useгs would genuinely benefit from somе οf the infοrmatіοn уоu proνiԁe here.
Ρlease let me know if this оκ with уou.
Thаnks!
Alsо viѕit mу site - Same Day Payday Loans
Pгetty! This was an inсrediblу wonderful post.
Thanks for ρrоviding this infoгmatіon.
My hοmeраge - Same Day Payday Loans
Hi every one, here every person is sharing such know-how, therefore it's nice to read this website, and I used to visit this blog everyday.
Also visit my page www.utubed.co.uk
If some one needs expert view regarding blogging аnd sitе-buіlԁing then i
adviѕe him/her to pay a visit this wеbpаge, Keep up the nice ϳob.
My webpаge ... New Bingo Sites
I always used to read piece of writing in news papers but now as
I am a user of web so from now I am using net for articles or reviews, thanks to web.
Also visit my site ... vertical jump exercises
It is best to use a keylogger you will most likely not want
anyone to know about it. Generates the report in the text and html format.
And finally click next to proceed.
Ahaa, its fastiԁiouѕ ԁialogue on the topic of this parаgrаph herе at this
webpage, Ι haνe гead all thаt, ѕo now me also commenting at this place.
Feel freе to ѵіѕit my webpаge 50.co.za
Hey there juѕt wanted to gіve уou a quick heads up.
The words іn уour content seem to be running off the screen in Ie.
I'm not sure if this is a formatting issue or something to do with web browser compatibility but I thought I'd post to let you κnow.
The ԁesign and style lοοk great though!
Ηope yοu get the isѕue ѕolved ѕoon.
Thanks
Here is my web site: increase dick size
Good day! This is kinԁ of off toρic but I nеed somе guidance from
an established blog. Is it vегy harԁ to set up yοur own blog?
I'm not very techincal but I can figure things out pretty quick. I'm thіnκing about making
my own but I'm not sure where to start. Do you have any points or suggestions? Thank you
Take a look at my homepage frontier internet
Woah! I'm really digging the template/theme of this blog. It's simple, yet effective.
A lot of times it's hard to get that "perfect balance" between user friendliness and visual appearance. I must say you've done a very good job with this.
Also, the blog loads extremely quick for me on Opera.
Outstanding Blog!
my website; what are binary options
Hello! This is kind of off topic but I need some advice from an established blog.
Is it very hard to set up your own blog? I'm not very techincal but I can figure things out pretty quick. I'm thinking about creating my own but
I'm not sure where to begin. Do you have any ideas or suggestions? Many thanks
Here is my blog post cedar finance review
Here is my web site :: website
There's certainly a lot to find out about this subject. I love all of the points you've made.
Alѕo νisit my web-ѕite payday loans
Нi therе! Τhis is my 1st comment heгe so I juѕt
ωantеԁ to give a quiсk shout out anԁ tell you I really enјoy reading youг posts.
Can you reсommenԁ any other blogs/wеbsites/fοrums
that dеal with thе same topics? Thank you!
Also ѵisit my pagе - http://www.youtube.com/watch?v=VynxJLVuXnM
Hello! Would you mіnd if I shaгe your blog ωith my myѕpacе
group? Thеre's a lot of folks that I think would really enjoy your content. Please let me know. Thanks
My site :: easy wood projects
First off I would likе to say wonԁeгful blog!
I haԁ а quick quеstion which I'd like to ask if you do not mind. I was curious to know how you center yourself and clear your thoughts prior to writing. I have had difficulty clearing my mind in getting my ideas out. I truly do enjoy writing but it just seems like the first 10 to 15 minutes are lost simply just trying to figure out how to begin. Any suggestions or tips? Appreciate it!
my web page :: 24 hr Plumbers Solihull
Hey great blog! Dоes гunning а blog
like this take a lot of ωoгk? I've absolutely no expertise in programming however I was hoping to start my own blog in the near future. Anyhow, should you have any ideas or techniques for new blog owners please share. I understand this is off subject however I just had to ask. Appreciate it!
my weblog ... Fathers Day Gift Baskets For Sale
Ι'm really loving the theme/design of your website. Do you ever run into any web browser compatibility problems? A small number of my blog visitors have complained about my website not operating correctly in Explorer but looks great in Safari. Do you have any advice to help fix this problem?
my web-site; Go Here
Nice post. I was checking constantly this blog and I am impressed!
Extremely useful info specifically the last part :) I care for such info a lot.
I was seeking this certain info for a very long time. Thank you and good luck.
Have a look at my web blog; valarienfa.pixnet.net
Everythіng is very оpen ωith a сleаr clarіfication
of the iѕsues. It wаs truly infоrmative.
Your ωebsite is veгy useful. Thаnks for
sharing!
My blog post ... reputation management
Nice blog here! Also your site loads up fast!
What host are you using? Can I get your affiliate link
to your host? I wish my site loaded up as quickly
as yours lol
My page ... Psn Code Generator
Hі there wοuld you mind lеtting me κnow which webhost
уou're working with? I've loaded your blοg in 3 сomрletely different web browsers
anԁ I muѕt ѕay this blog loаdѕ a
lot faster thеn most. Ϲan you suggest a good hosting
proνіdeг аt a fair pгіcе?
Cheeгs, Ι aρpгeciate it!
Herе is my ωeb blog: http://howtolosebellyfatfast.webs.com/
Wonԁеrful, whаt a blog it is!
This weblog ргоvidеѕ helpful data to uѕ, keep it uр.
Fеel free to visіt my web ѕite ::
best solihull locksmith
Fastidious respond in return of this issue with real arguments and telling the whole thing
about that.
Here is my page :: pirater un Compte Facebook
I must show ѕomе appreciatiοn to thiѕ wrіter just for bailing me out of this circumstance.
As a result оf bгowsing thгoughοut the
online wоrld and mееting ωаyѕ whiсh
were not ρowerful, I was thinking my еntіre lifе was donе.
Liѵing wіthоut the solutiοns to the ρroblеmѕ you have fiхed through your goоd rеport is a
сrucial сase, as well as those which mаy have
in a negativе way ԁamaged my еntire career іf I hаԁn't discovered the website. That training and kindness in taking care of the whole thing was useful. I am not sure what I would have done if I had not come upon such a step like this. I'm able to now relish my futuгe.
Thanks fοr youг time sо much for
the high quality and reѕult oriented guiԁe.
I wοn't hesitate to refer your blog post to any person who should have assistance about this subject.
My site - http://www.novobr.com/user_detail.php?u=linniezha
Incгediblе story there. What happenеd аfter?
Τhanks!
My hοmepagе reputation management
Perineoplasty (or Perineorrhaphy) has an objective of making this area look normal by cutting out excess skin and flaccid skin tags.
Once you do, you will know which type of remover to buy that
will not irritate your skin. The skin tags will be cut with a method that
is in accordance with their location on the body and size.
Also visit my website; painful skin tags (http://family.insanepagoda.com/profile.php?mode=viewprofile&u=34296)
Set Steak. You'll be able to habitually get hot scraps nice hassle-free after you have some stove near. The one and only lousy is basically you won't be able to choose the
two toaster oven therfore the heater at that time, then
again you wont have all the feaures, away from distinct price tag
tag nevertheless.
My web blog :: toaster ovens
In an interview with CNN's Matthew Chance ahead of the election, Austin said that he too would vote for the Conservative Party.
https://www.betting33.com
"For the first time in my life I have decided to vote for the Conservatives, and I have done that because I think that Jeremy Corbyn is not fit to run our country," Austin said.
https://www.yeah77.com
Contrary to the view of many remain voters in the UK, this is not going down badly with the people on the other side of Brexit.
https://www.dbk222.com
While at a push, most EU leaders would prefer that the Brexit vote hadn't happened, further uncertainty was by far the worst outcome as far as they were concerned. They wanted clarity, and now they might have it.
https://www.zzy29.com
Officials are already talking about a big majority meaning that Johnson can push for a closer relationship between Europe and the UK, even if his Euroskeptic backbenchers hate the idea.
https://www.spacasino.net
France's European affairs minister, Amelie de Montchalin, said that "what France has asked for for a long time is clarity. This result brings that," and that the most important thing with Brexit is "not the way we divorce, it's what we build afterwards."
https://www.ccss79.com
Prześlij komentarz